Gmork 2015 |
„Lektura
powieści pod wieloma względami przypomina długi satysfakcjonujący romans (…). Z
opowiadaniami sprawy mają się zupełnie inaczej: opowiadanie przypomina
ukradkowy pocałunek w ciemności z nieznajomym. To oczywiście nie to, co romans
lub małżeństwo, ale pocałunki tez są bardzo miłe, ich efemeryczność zaś sama w
sobie stanowi nie lada atrakcję.” [S. King, Szkieletowa załoga]
„Pokłosie” jest antologią,
która powstała jako hołd dla dorobku Stephena Kinga. Pięciu wielkich fascynatów twórczości pisarza postanowiło
pokazać, jak jego dzieła ich inspirują. Paulina J. Król, Marek Zychla, Kacper
Kotulak, Jarosław Turowski oraz Juliusz Wojciechowicz stworzyli siedem
opowiadań, które mają być dla czytelnika owym tajemniczym, efemerycznym
pocałunkiem grozy…
King jest człowiekiem o nieprzeciętnej
wyobraźni, której właśnie trzeba oddać hołd. Biorąc do ręki „Pokłosie” miałam więc już w głowie pewne założenie: jeśli ktoś
chce oddać hołd czyjejś twórczości powinien pokazać, jak owa twórczość go
inspiruje. Tak więc mimesis jest jak
najbardziej niewskazana. Powinien być to zbiór opowiadań, które nie tylko stanowi próbę zmierzenia
się z legendą, ale również okazję, by pokazać jak mistrz inspiruje ucznia.
CHYBA, Marek Zychla
Opowiadanie rozpoczyna monolog kobiety, która nie lubi
wracać wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat.
Zanurza swój umysł w codziennych sprawach i nie myśli o tym, co było, bo niby
po co wciąż o tym rozmyślać. Przeszłości nie da się zmienić, można ją tylko
odtwarzać, dlatego lepiej zająć się życiem: odprawić bliźniaczki do koleżanek,
a samej jechać do centrum handlowego. Kobieta jest znudzona, męczona i zła na
przeszłość. Zakupy stanowią dla niej ucieczkę oraz ukojenie. Jednak
dzisiejszego dnia, w centrum handlowym wydarzyło się coś niezwykłego... Teraz
kobieta będzie musiała odbyć dziwną podróż, niepokojącą i niebezpieczną.
Marek Zychla zbudował grozę opartą na tajemnicy, jej
powolnym odkrywaniu. Wykorzystuje zwyczajną przestrzeń miejską, centrum
handlowe, by wydobyć z niej to, co najstraszniejsze, czyli obojętność tłumu. Dlaczego wśród
ludzi czujemy się bezpiecznie skoro wszyscy patrzą, a nikt nie przybiegnie z
pomocą? Tłum gromadzi się, bo łaknie kontrowersji, ale nie chce czuć się nią
zbrukany - proszę zetrzeć krew i otworzyć kasy, nie przeszkadza nam bałagan.
Widzieć ból, to nie to samo, co go czuć. Zakończenie opowiadania przynosi jeszcze jedną myśl: człowiek może mieć zdolność przekraczania granic, a rzeczywistość nie koniecznie składa się z jednego wymiaru.
„Chyba” to opowiadanie różnorodne, sprawnie napisane, pełne
grozy i napięcia. Fabułą nie jest dogłębną analiza, ani psychoanalizą, a poruszającą i niepokojącą historią kobiety, która doświadcza transgresji. Stworzony
przez Zychla świat, to rzeczywistość bardzo oniryczna, poza czasem, bliska, a
jednocześnie niepokojąco obca - wszystko tu „chyba” jest: „słowa są po to, by
pomóc nam coś zrozumieć, a przecież nie
wszystko trzeba opisać. Nie wszystko da się opisać (...)” /s 37/.
TO NIE TO!, Kacper Kotulak
Jest wczesne popołudnie. Adam wraca ze szkoły przez
ponure blokowisko pełne kałuż, brudu i chłodu betonu. Umówił się dziś z chłopakami, żeby pograć w piłkę na
okrąglaku. Niestety dziś musi również odebrać młodszego brata z podstawówki, dlatego postanowił skrócić sobie drogę idąc przez osiedle,
mimo iż mama wyraźnie kazała mu iść inną drogą, by zaoszczędzić trochę
czasu. Gdy dociera do szkoły po brata,
mija na korytarzu klauna, co wydaje mu się dość dziwne. Jego twarzy niby
zabawnej, a jednak niepokojąco nieprzeniknionej, nie zapomni do końca życia, w
końcu to ten klaun zabił jego brata.
Pisarz zbiera swoich czytelników do cyrku, pod
namiot wypełniony światłami reflektorów i zapachem świeżego popcornu, by za
chwilę przekształcić tą magiczną atmosferę w koszmar, niemożliwą do zatarcia
skazę na psychice /s 46/. Powraca odwieczne pytanie: czy klaun ma na twarzy
uśmiech, czy groteskowy grymas? Chłopiec coś widział, był tego pewien: klauna
ze szponami wystającymi z rękawiczek. Morderstwo brata staje się momentem, gdy świat
dziecka traci swoją niewinność. Chłopiec, zagubiony w tej dziwnej sytuacji, próbuje
jakoś zrozumieć co się stało i dlaczego dorośli mu nie wierzą. Autor opowiada
historię Adama z perspektywy narratora wszechwiedzącego, który rekonstruuje
czytelnikowi minione wydarzenia, tym samym często stosuje intrygujące
uprzedzenie akcji.
Adam zostaje pozbawiony najcenniejszej rzeczy na świecie,
a jego dzieciństwo legło w w gruzach. Klaun
staje się nie tylko symbolem lęku ale i gniewu. Chłopiec nie jest jednak
głównym bohaterem opowiadania. Autor zmienia perspektywę ukazywania biegu
zdarzeń i oddaje głos również antagoniście, którego dość niejednoznaczny status
ontologiczny prezentuje narrator. Potwór też ma głębię, może wolałby być kimś innym,
jakimś psychopatycznym mordercą z siekierą, a nie tym kim jest, potworem
żerującym na pokładach podświadomego lęku. Nikt nie dał mu jednak wyboru. ,,Cóż nikt nie wybiera kim się urodzi. Nie
wszyscy mogą stać szanowanymi biznesmenami, lekarzami z pozycją albo wziętymi
prawnikami. Niektórzy muszą urzeczywistniać najgłębsze lęki ludzi i uosabiać szeroko
pojęte zło. Tak działa ten świat.” /s 59/ „To nie to!” jest więc nie
tyle opowieścią grozy, czy horrorem, ale refleksyjną historią o tym, że czas
potworów przeminął. Opowiadanie podejmuje tematykę trawestaji wątków horrorwych oraz jako jedyne lekko, ale porusza kwestię subwersji i odrzucenia społecznego. Autor wykorzystuje więc tani, prosty horror, który przekształca w nowoczesny remiks wątków i stylów.
ŚWINIAK, Juliusz Wojciechowicz
Jak najgorzej można spędzić swoje czterdzieste urodziny?
Może w zatęchłej piwnicy, katowany przez druha sprzed lat. Nieoczekiwane pojawienie się dawnego niewidzianego znajomego, zmusza bohatera
do odbycia sentymentalnej podróży do czasów dzieciństwa pełnego przetargów o
gumy balonowe, jazd na BMXie i chłopięcych gangów, czyli lipca 1987 roku. Był
to czas radości ze wspólnej przygody, gry w dołek, gdzie chłopcy stawali się
muszkieterami z powieści Dumasa. Ciekawość to jednak pierwszy stopień do
piekła, które dla grupki przyjaciół zawsze będzie kojarzyć się ze znalezieniem
dziwnego roweru.
Piękno całej historii tkwi w dziecięcych wspomnieniach, w
poczuciu przemijania, sentymencie pomieszanym ze szczyptą teatralności i kroplą groteski ukrytą w lepiącym się smarze do
roweru. Wojciechowicz oddał piękny hołd „Christine”, zrobił tworząc historię
będącą mieszanką grozy i brutalności, ale co najważniejsze zrobił to po swoojemu. Wyjątkowo niepokojący
jest w opowiadaniu moment, w którym Świniak jawi się jako twór, który nie może
istnieć. Chroni dzieci przed złem, zabija dla nich, ale zło nie jest pojęciem
płaskim, jednoznacznym. Rodzice niektórych dzieci są źli, ale co by zrobiły
dzieci bez tych właśnie złych rodziców.
STATS QUO, Paulina Król
Ewa budzi się w jakimś mieszkaniu,
chyba jej, ale trudno stwierdzić. Próbuje się ogarnąć i coś sobie przypomnieć.
Tą dziwaczną amnezję zwala na karb przepracowania, ale to i tak nie tłumaczy wszystkiego. W jej życiu zaczynają się
nie zgadzać różne rzeczy. Przecież miała męża, gdzie on jest? Nigdy nie była w Anglia,
więc skąd fotki na komputerze? I jeszcze łapówka... Wszystko to jakiś surrealistyczny
koszmar, w który trudno uwierzyć.
Podobnie czuje się Paweł, gdy budzi się w celi więziennej. Nie pamięta co zrobił i jakoś nie pojmuje, że odsiedział
już sporo swoje wyroku. Przecież to nie jest jego życie. On przed chwilą był z
Karoliną, świętowali rocznice.
Opowiadanie Król jest boleśnie realistycznym snem dwójki
ludzi. Zdają oni sobie sprawę z tego, że doświadczają alternatywnych biegów
wydarzeń, nie podejmują jednak żadnych działań, by zgłębić ten fenomen, a
jedynie dają się ponieść różnym wariacjom na temat ich życia. Król otwiera więc drogę do zastanawiania się na
alternatywnymi ścieżkami naszego losu. Doświadczenia „senne” bohaterów
pozwalają im zobaczyć, jak potoczyły by się ich losy, gdyby coś zmienili,
zrobili inaczej. Tytuł opowiadania oznacza „obecny, niezmienny stan rzeczy”.
Alternatywne losy bohaterów mają za zadanie pokazać, jak istotne jest
pokonywanie konformizmu, łamanie status quo, by otwierać przed sobą nowe
możliwości. Autorka ostatecznie konfrontuje czytelnika z aktualnym statusem
bohaterów, co przy powyższych założeniach, powinno wywołać uczucie katharsis, a co niestety nie wyszło aż tak dobrze.
Opowiadanie pełne jest wielkich myśli i przemyśleń, szkoda, że bohaterowie
okazali się zbyt płascy i słabi, by je udźwignąć. „Bolesna
świadomość umierania to wyrzut sumienia.” /s 209/
„Status quo” niestety ma bardzo
słabo zbudowane napięcie oraz grozę. Zakończenie również pozostawi wiele do życzenia - tyle stron oczekiwania na coś oczywistego. Autorka podejmuje ciekawy temat alternatywnych rzeczywistości, możliwości sprzeciwiania się przeznaczeniu, Boga będącego determinacją i czasu, który nie jest tylko kategorią umysłu. Przywołane teorie nie zostają jednak rozwinięte, a ich użycie umotywowane fabularnie, są jak słowa rzucone na wiatr. Ciężko również dopatrzeć się wątków, jakie powinna podejmować ta antologia.
CIERNIOWY DWÓR, Jarosław Turowski
Mroczna Wieża, Darek Kocurek |
„Tej
jesieni, pełnej smętnych i pochyłych promieni wiecznie zachodzącego słońca oraz
opadających liści, przyszłość rysowała się wyłącznie w czarnych barwach. Więcej
niż czarnych – tak mrocznych, że chyba byłoby lepiej, gdyby nie nastała żadna
przyszłość. Dla Tracey bez wątpienia…” /s 232/. Dziewczynka zawsze kochała
najbardziej matkę, bo ojciec już dawno przestał być tym, kim powinien. Stał się
zimnym, zapijaczonym draniem, który beznamiętnie oznajmia jej, że ukochana
matka umiera. W zranionym sercu dziewczyny szybko rodzi się pełno wielki plan naprawy.
Analizująca wszystko dziewczynka jest największą zaletą
tego opowiadania. Dzięki niej można doświadczyć malowniczej jesieni, piękna i
brzydoty tego świata, magii ukrytej tuż obok nas oraz całej ferii uczuć jakie
dane jest jej przeżywać. To postać, którą łatwo
polubić. Szybko więc jej dramat zaczyna oddziaływać na czytelnika. Dom, który
jest całym światem dziewczynki, teraz obraca się w ruinę, wypełniają go krzyki
i umieranie. Przychodzi moment, w którym Tracey nie ma już sił nieść ciężar
rodzinnej tragedii, dlatego postanawia iść do Cierniowego Dworu. Jej plan okazał się jednak dobry tylko hipotetycznie, bo tak naprawdę wieczne życie, to tylko marna imitacja życia. Uciekając od jednego
potwora, trafia się w ręce drugiego. W historii Tracey będzie więc wielka
wędrówka, potwory, krew i śmierć, ale doświadczy się również przyjaźni, miłości
i oddania.
Turowski napisał historię, którą wielbiciele Kinga dobrze
znają i kochają. Nie opowiada znanych wątków w jakiś inny sposób, ale doskonale zlepia je ze sobą tworząc ciekawą całość. Sprawia więc, że znana
historia staje się zaskakująca, barwny język i wciąż gęstniejąca atmosfera
sprawiają, że czyta się „Ciernisty Dwór”
jakby sam Król go napisał. Przecież wszędzie są ścieżki do innych światów, ale
nie każdemu jest dane nimi podążać.
DEATH METAL, Kacper Kotulak
„Mówią,
że havy metal to muzyka Szatana. Zazwyczaj mówią tak ci, którzy o heavy metalu
nie mają bladego pojęcia. Ale czy jedno i to samo stwierdzenie może być durnym,
krzywdzącym stereotypem i głęboką ukrytą, przerażającą prawdą zarazem?” /s 288/ „Dead metal” to opowieść o pewnej
gitarze, a właściwie o pewnym chłopaku, który pragnął gitary, a takich w końcu
jest niemało. Problem tkwił w tym, że owa
gitara zawsze ponownie wracała do lombardu. Historia lekka i krótka, taka
prosta miejska legenda, w której przedmiot chce zdominować swojego właściciela.
Motyw próby opętani/popadania w szaleństwo jest jednak słabo zaakcentowany.
Niestety zabrakło również grozy, napięcia i jakiejś tajemnicy, czegoś sprawiającego,
że historię się zapamięta. Tego opowiadania niestety nic nie wyróżnia na tle
pozostałych. Miło jednak, że ktoś porównał zło, do marketingu i sprzedaży, w
końcu to jedno i to samo – musi się kręcić…
FHABHTANNA, Marek Zychla
Znudzony swoją monotonną pracą oraz bezsensownym
mechanicznym życiem mężczyzna popada w głęboki marazm, znajduje się praktycznie
na granicy bezwiednej autodestrukcji. Wydaje
się, że przymusowy (bezpłatny) urlop pozwoli mu od tego odpocząć. Mężczyzna
nawet nie zdaje sobie sprawy, że za chwilę spotka psa, który odmieni jego życie
w nieodwracalny sposób. Podarowany przez nieznajomego pies szybko zaczyna
przejawiać dziwne zdolności.
„Pies
leży na podłodze, a na nim siedzi – chyba siedzi, bo w zasadzie ciężko
stwierdzić – jakiś stwór najbardziej przypominający rozrośniętego koalę
umorusanego błotem. Drugi, jeszcze większy, stoi nad nim z moim kapciem uniesionym
nad głową (…)” /s 313/
Marek Zychla napisał dziwną, fantastyczną opowieść,
podróż, podczas której dokonuje się przemiana głównego bohatera. Mamy tu bóstwa, dziwne stwory, nimfy, pająki, magię i
odrobinę chytrych poczynań. Dzięki „Fhabhtanna”
przypomniał mi się nie tyle „Cujo”
Stephena Kinga, co twórczość Jonathana Carrola. Autor tworzy bohatera
mitycznego, który jedynie pozornie musi zmierzyć się z fantastycznymi
potworami. Zaburzenia psychiczne związane z depresją: koszmary senne, paraliż,
fobie, lęki poczucie bezsensu, panika, samookaleczenie, utratę kontaktu z rzeczywistością,
zatracenie poczucia czasu lub jego uwypuklenie. Końcówka opowiadania to prawdziwe
preludium niepokoju i lęku. Strach to dziwne uczucie, taki nasz towarzysz
życia, bez którego nie możemy funkcjonować, a który nieustannie stanowi dla nas
zagrożenie – jak pies atakujący swojego właściciela. Historia ukazana przez Zychlę jest prosta, ale towarzyszy jej ogromny ciężar i trudność w odbiorze idei tekstu.
POKŁOSIE
zdjęcie: GMORK |
Czy "Pokłosie" zrealizowało swoje założenia? Cóż, częściowo tak. Mamy tu teksty wyjątkowe, dobre, ale i będące mocną pomyłką. Jednym z najlepszych jest "Świniak" Juliusza Wojciechowicza, czyli opowiadanie zainspirowane wątkami twórczości Stephena Kinga, które nie są powieleniem schematu lecz próbą ich modyfikacji. Ten tekst stanowi najlepszy hołd dla Kinga. Doskonale poradził sobie również z tematem Jarosław Turowski w "Ciernistym Dworze". Owszem, zarzutem może tu być przeładowanie wątkami oraz nawiązaniami, ale to piękny fanfik, a to tłumaczy i usprawiedliwia wszystko. Z kolei trzecie najciekawsze opowiadanie w tej antologii to "TO NIE TO!", które wpisuje się w aktualne mainstremowe ujęcie horroru, bazujące na trawestacji figur tego gatunku. Dla tych trzech opowiadań warto wejść w posiadanie tej nietypowej antologii.
Wydawnictwo Gmork każdą kolejną swoją publikacją pokazuje, że można tworzyć piękne, dopracowane okładki, zachęcające, składające czytelnikowi obietnicę, która potem realizowana jest przez treść książki. Patrząc na "Pokłosie" nie można przestać się wpatrywać w szczegóły okładki. Kolorystyka jest wyrazista i hipnotyzująca: głęboka czerwień tytułu oraz unosząca się w tle turkusowa mgła. Darek Kocurek, autor okładki, jako symbol antologii wybrał jednego z bohaterów opowiadania stworzonego przez Juliusza Wojciechowicza. W końcu Stephena Kinga ma swoją Christine, tak "Pokłosie" musi mieć swojego Świniaka. Odwracając książkę również nie poczuje się zawodu, bo i z tyłu zadbano o szczegóły. Nad trzema długimi blurbami (Stefana Dardy, Łukasza Malinowskiego, Krzysztofa Maciejewskiego) dominuje mroczny potwór czający się w miejskich kanałach. Okładka jest więc palce lizać. Grubość książki też robi wrażenie, choć tym razem nie zawiera ona ilustracji, tak jak antologia "Wszystkie białe damy", ale za to jest siedem utworów na ponad trzystu pięćdziesięciu stronach, a to wielbicielom długich opowiadań robi smak na czytanie.
Wydawnictwo Gmork każdą kolejną swoją publikacją pokazuje, że można tworzyć piękne, dopracowane okładki, zachęcające, składające czytelnikowi obietnicę, która potem realizowana jest przez treść książki. Patrząc na "Pokłosie" nie można przestać się wpatrywać w szczegóły okładki. Kolorystyka jest wyrazista i hipnotyzująca: głęboka czerwień tytułu oraz unosząca się w tle turkusowa mgła. Darek Kocurek, autor okładki, jako symbol antologii wybrał jednego z bohaterów opowiadania stworzonego przez Juliusza Wojciechowicza. W końcu Stephena Kinga ma swoją Christine, tak "Pokłosie" musi mieć swojego Świniaka. Odwracając książkę również nie poczuje się zawodu, bo i z tyłu zadbano o szczegóły. Nad trzema długimi blurbami (Stefana Dardy, Łukasza Malinowskiego, Krzysztofa Maciejewskiego) dominuje mroczny potwór czający się w miejskich kanałach. Okładka jest więc palce lizać. Grubość książki też robi wrażenie, choć tym razem nie zawiera ona ilustracji, tak jak antologia "Wszystkie białe damy", ale za to jest siedem utworów na ponad trzystu pięćdziesięciu stronach, a to wielbicielom długich opowiadań robi smak na czytanie.
Książka została opatrzona wstępem przez Stefana Dardę, który twierdzi, że autorzy stanęli na wysokości zadania: nie tylko dobrze zrealizowali temat, ale również pokazali swoje umiejętności literackie. Faktycznie, niektórym się udało pokazać, że potrafią z godnym
podziwu wyczuciem zainspirować się twórczością mistrza oraz wykazać się przy tym pokładami swojej kreatywności i umiejętnością budowania grozy. Przede wszystkim, tym najlepszym, udało się stworzyć dzieła, które z niezwykłą lekkością kradną nasz czas. Na pochwałę zasługuje u nich wykorzystanie charakterystycznych motywów prozy Kinga, które nie zostały powielone, ale przetworzone i co
najważniejsze, nie utraciły królewskiego ducha. Ogromną zaletą
„Pokłosia” jest także różnorodność.
Opowiadania w nim zawarte czasem przestraszą, przyśpieszą bicie serca, innym
razem rozbawią, zaciekawią, znudzą, zezłoszczą, a nawet sprawią, że pogrążymy się w melancholii. Nie
wszystkie są poważne, nie wszystkie są horrorami, czy powieściami grozy, ale to
dobrze, bo dzięki temu antologia okazała się pudełkiem czekoladek. Ostrzegam jednak, że nie każde z opowiadań będzie słodkim buziakiem na
dobranoc, po którym przyśnią nam się wyczekiwane koszmary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz