sobota, 15 marca 2014

GOREFIKACJE II – the most disturbing ever!


Horror ekstremalny sięga marginesów gatunku i ma na celu przekraczać granice moralne, granice poprawności a przede wszystkim dobrego smaku. Estetyka jest więc tu niezwykła, bo tak naprawdę jedynym jej kryterium jest szokowanie. Horror ekstremalny musi misternie budować atmosferę niepokoju, napięcia i grozy, aż do całkowitego przerażenia, obrzydzenia i niekiedy zwrócenia. To gatunek specyficzny, bo może łączyć się z innymi tworząc przedziwne wizje, gdyż jego jedynym celem jest wyjście poza granice. Nie ważne jaką kombinacją się stanie, ważne, że na pierwszym planie będą rzeki ciepłej posoki. Można więc powiedzieć, że horror ekstremalny jest jedną z najtrudniejszych form horroru z jakimi twórcom przechodzi się zmierzyć. Czy na naszym rynku literacki jest ktoś, kto potrafi stawić czoła temu nie lada wyzwaniu? Jak daleko autorzy potrafią się posunąć, żeby nas zaszokować? I ostatecznie, czy tak naprawdę jesteśmy gotowi na ekstremalny horror?

„Gorefikacje” ukazały się na Wydaje.pl w 2013 roku. Szesnaście opowieści miało nas wciągnąć w mroczną rzeczywistość pełna brutalności, po której nigdy nie będziemy już tacy sami. Publikacja okazała się nie do końca idealna, ale sporo opowiadań realizowało w pełni założenia antologii. Wśród tekstów bardzo słabych były genialne. Jednak po całości widać było, że autorom nie brakuje pomysłów i zapału, że chcą tworzyć coś na gruncie mało wyeksploatowanego w Polsce horroru ekstremalnego. „GF” osiągnęły niezwykłą popularność. Jako darmowy e-book miał dziesiątki tysięcy pobrań. W umysłach autorów zrodził się więc pomysł kontynuacji tematu. Wspierani przez teksty zagranicznych autorów, postanowili wydać „Gorefikacje II” – podobno jeszcze bardziej brutalne i szokujące.




NITKOWY ZOMBIE

Zacznę od okładki, bo kiedy człowiek napatrzy się na grafikę, jeszcze zanim ukarze się antologia, to zaczynają się rodzić w jego głowie pewne oczekiwania. Grafika z części pierwszej, której autorem był Pan Goryl, wyśmienicie trafiała w klimat gore – ciepłe flaki z rosołkiem proszę :)  W przypadku drugiej części, grafikę wykonał Kornel Kwieciński. „Nitkowy zombie” – tak go nazywam –  jako manifestacja oddająca sens znajdującej się wewnątrz treści. Od początku budziło to we mnie niepokój. Oczywiście „Zombie flash eaters” / reż. Lucio Fulci, 1979/ to klasyka gore, więc wydaje się, że okładka jest jak najbardziej na miejscu. Czas, a raczej czytanie, pokazało, że nitkowy zombie, może i je stare spaghetti, ale daje rade :) choć mogłoby być lepiej. Grafika podkreśla obrzydzenie, rozkład i śmierć, które mają nami wstrząsnąć, jednak nie one stanowią klimat większości opowiadań. Zabrakło jej czegoś fundamentalnego i dlatego w kontekście opowiadań, nabiera nieco komicznego wydźwięku. Czyli niby jest ok, ale coś nie gra do końca - brakuje uczucia zagrożenia, niepokoju i brutalności, które stanowią esencję gore. Jeśli opowiadania mają za idee przewodnią ekstremum, to okładka powinna szokować, wręcz krzyczeć do nas „Hey! Zastanów się czy chcesz to czytać…”. Liczę na coś bardziej szokującego w drugiej części odsłony.

MAŁA CZARNA

Teraz pora na małą czarną z opisem książkiCzytając ten tekst troszkę mnie zniesmaczyło, bo ja rozumiem być pewnym siebie, ale „śmietanka polskiego horroru” to lekka przesada… Rozumiem cieszyć się sukcesem, ale ktoś chyba zachłysnął się gorącą kawą… No, chyba, że to był żart.

Jakie miałam nastawienie zanim zaczęłam czytać? Patrząc na projekt okładki liczyłam, że tym razem w mojej głowie zrodzą się obrazy rodem z twórczości Jacka Ketchuma, Petera Jacksona czy ewentualnie zajedzie klimatami Tromy (żeby nie było tak poważnie). „Gorefikacje” okazały się momentami ekstremalnie mocne jak espresso, a czasami właśnie owa śmietanka nieco złagodziła smak. Wyszła jednak całkiem porządna publikacja.

Zanim jednak zanurzymy się w ciepłych wnętrznościach „Gorefikacji II”. Skosztujmy przystawki zaserwowanej nam w formie wstępu przesz samego [uwaga!] Edwarda Lee.

Dość spore przemyślenia, konkretnie to w dwóch odsłonach, na temat wstępu do antologii wysnuła Alicya Oss. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tych refleksji pełnych poruszenia i chyba oburzenia. Ja ograniczę się do krótszego wywodu. Horror ekstremalny to coś w rodzaju zatęchłych kanałów niszowości. Nie trudno więc zrozumieć krytyków, że nie przypisują temu odłamowi wiele atencji. Dla środowiska horroru najistotniejsze powinno być zadowolenie samych czytelników, fanów gatunku, bo to oni tworzą przestrzeń dla rozwoju tej literatury, a nie krytycy. Oni zawsze będą mainstreamowi, więc nie sądzę by trzeba było się nimi tak specjalnie przejmować. Poza tym wolność słowa, o której pisze Pan Lee, tyczy się również owego „dziennikarza/krytyka”. Każdy ma prawo powiedzieć, że nie podobają mu się opowiadania Pana Lee, a stwierdzenie, że coś powinno być zabronione nie powoduje od razu totalitarnego zakazu czytania tego. Myślę, że ktoś tu bardzo dał się ponieść emocjom i popłyną trochę za daleko w stronę Orwella. Przecież wolność słowa to prawo do każdej, nawet najbardziej ekstremalnej opinii.

Literatura się zmienia, tak jak zmienia się nasza cywilizacja i jej potrzeby. Z tym mogę się stuprocentowo zgodzić. Jednak z zapewnieniami jakoby zainteresowanie ekstremalnym horrorem było zawsze zdrowe i normalne, już nie. Zwróćmy uwagę, że mówimy o gatunku, który hołduje brutalności, gwałtom, obrzydzeniu, nieprzewidywalności, bezsensownej przemocy.  Nie uwierzę więc w to, że każdy fan tego typu horroru interesuje się nim jedynie czysto literacko, dla przygody i adrenaliny. Zawsze tam, gdzie dochodzi się do granic, zaczyna się balansować na krawędzi przepaści, a wtedy łatwo zatracić się i spaść w otchłań. Zgadzam się z Edwardem Lee, że „nie jesteśmy bandą zboczeńców”, tylko dlatego, że targa nami ciekawość i mamy odwagę ją zaspokoić. Jednak wszystko w nadmiarze staje się trucizną. Horror ekstremalny trzeba dawkować jak gorzkie krople – powoli, licząc każdą skrupulatnie.  


Jak zwykle to bywa, jest też druga strona medalu. Horror ekstremalny stanowi formę poznawania i może przyczyniać się do zwiększenia naszej świadomości. Mówimy tu jednak o czymś niezwykłym, ambitnym i wykraczającym poza przeciętność. Czy wszystkie opowiadania faktycznie zastały dobrane tak, by spełniać te niezwykle wygórowane standardy? Zobaczmy…



KRZYSZTOF MACIEJEWSKI „STRZĘPY SKÓRY” [3]

Pierwsze opowiadanie zaczyna się niczym dziennik zagubionego filozofa. Tym samym już cieknie mi ślinka na samą myśl… a tu nasz bohater nie myśli żeby wracać do rozważań o bycie, istnieniu i opętaniu. Zachęcający początek sprawia, że odbiór dalszej części tekstu jest rozczarowujący. Czemu służy historia bohatera? Wygląda, że na początku czemuś ma służyć, ale pod koniec zamyka się w sformułowaniu, że był szczęśliwy tylko tam na oddziale dermatologicznym. Nie za bardzo rozumiem dlaczego ten dermatologiczno-psychiatryczny oddział miałby być jego szczęściem? Dlatego, że kolega zjadł swoje ciepłe flaki, bo opętał go demon? Ewidentnie brakuje mi głębi, tego rozważania sposobów istnienie poszczególnych bytów, o których mowa na początku. Bez tego mamy tylko opowiadanie grozy, a gdzie ekstremum?  Bo jeśli to ta łuszcząca się skóra i flaki, to jakby średnio. 

Nie chodzi o to, że opowiadanie jest złe, ale nie realizuje, moim zdaniem, podstawowych założeń horroru ekstremalnego. Bliżej mu do podstawowego nurtu gatunku.

TOMASZ CZARNY „NISZA” [5]

Po łuszczącej się skórze przychodzi czas na jedno z opowiadań, które najlepiej realizują założenie „Gorefikacji”. Mamy gwałt, brutalność, sadyzm, fetyszyzm, no i walkę o życie, a właściwie śmierć.  Sceny rodem z filmów torture porno. Choć właściwie, co kto lubi. Nie można jednak powiedzieć, że ludzie tak nie robią, bo robią i to przerażająco odrzucające. Wszystko, co dotyczy naszej bohaterki, co musi robić i co robią jej, wydaje się nierealne, że nikt tyle nie wytrzyma. Dostajemy w rezultacie opowiadanie w stylu snuff. Krótkie, treściwe i pełne bezsensownej brutalności. Motyw rodem z „Serbian film /reż. Srdjan Spadojević, 2010/ - są tacy, co żałują, że go widzieli.  


CHARLEE JACOB „DUCHY WILKÓW” [5]

Opowieść o pragnieniu nie do zaspokojenia. Idealność nie zawsze jest pożądana, na pewno nie dla Milo, który najbardziej chciałby być bestią, zwierzęciem wydzierającym z ciała parujące mięso. Jednocześnie jest to opowieść o odrzuceniu i nieustannym pragnieniu dotyku, miłości oraz przynależności. Matka uważa Milo za nasienie szatana, ale kobiety z Fatimy go pragną. Był gotów zrobić wszystko, żaby stać się jednym z nich. Cena nie ma znaczenia, liczy się tylko dotyk innej żyjącej istoty, nawet jeśli byłby zwierzęcy, morderczy i przemieniający. 

MAREK GRZYWACZ „STROBOSKOPY” [3]

Historia Partycji jest dość prosta. Bogata dziewczyna zaczyna się nudzić pod nieobecność męża. I tak od jednego klubu do drugiego snuje swoje nowe życie pełne zabawy, przygodnego seksu i narkotyków. Jej sumienie skrywa jednak gorsze rzeczy: zdradę i podstęp, które zakończyły się śmiercią koleżanki. Ten wątek zbliża jednak ten tekst do ghost story, niż brutalności horroru ekstremalnego. Element skrajności jest tu bardziej symboliczny - konsekwentne wyniszczanie siebie i swojego życia, które tak naprawdę jest próbą uwolnienia się. Niestety, jak na taki temat postać Pauliny jest zbyt płytka. Jako ghost story jeszcze dałoby się obronić to opowiadanie, ale jako horror ekstremalny ma niewiele do zaprezentowania. Warto jednak zwrócić uwagę na nietypowe kadrowanie utworu. Stroboskopy mrugają zatrzymując kadry z życia dziewczyny. Początkowo jest to zabieg nieco dezorientujący, ale dodaje całości uroku i z pewnością wyróżnia to opowiadanie. Oczywiste, choć mocne zakończenie też jest plusem. Niebyt, pozbycie się każdego pragnienia i uczucia kawałek po kawałku, okazuje się ostateczną wolnością. 

ŁUKASZ RADECKI „FUNDACJA HECKENHOLTA” [5]

Horror ekstremalny nie musi być jedynie pustym, brutalnym obrazem, ale ten najcenniejszy niesie za sobą nie niezapomniane przeżycia oraz przesłanie, które nas zaszokuje.  

Radecki przywołuje nas trochę do tablicy. I z tego powodu autorowi zarzuca się „historyczną szkolność”. Ja wolałabym żeby dzieci w szkole czytały takie opowiadania o wojnie, bo wojna to nie tylko romantyczne „Pożegnanie z Marią”, poetyckie „strzaskane ludzkie wozy”, ale ból, poniżenie i śmierć, całkowicie nie takie jak w serialowym „Czasie honoru”. Prawda jest bardziej dosadna. 

Realistyczne sceny okrucieństwa i śmierci Żydów, podczas II wojny światowej, są niczym przekalkowane z filmów puszczanych na szkolnych wycieczkach do Auschwitz. Radecki przenosi nas konkretnie do Bełżca, gdzie dostarczono kolejną dostawę do eksterminację gazem bojowym. Całość akcji śledzimy oczami głównego bohatera, Kurta Gersteina. To taki typ dobrego Niemca, który absolutnie nie popiera poglądów rodaków i potajemnie pragnie ich zguby. Kurt za swój cel, a częściowo jako odkupienie win, obiera spisanie wszystkich okrucieństw jakie widział.

O ile z początku wydaje się, że opowiadanie to absolutnie nie pasuje do zbioru, a jego umiejscowienie między gwałconą dziewczyną, a facetem co zjada flegmę, jest niestosowne, to po chwili przychodzi olśnienie„Man behind the sun” /reż. Tun Fei Moul, 1988/. Patrząc na oba dzieła ukazuje się mianownik: realistyczne bestialstwo. Trudno czasem w takich przypadkach stwierdzić jednoznacznie czy to horror, film wojenny czy historyczny. Nie trzeba potworów, by przerazić człowieka, rzeczywistość bywa bardzie ekstremalna niż fikcja. Trzeba talentu i wyczucia, żeby opisać prawdziwe wydarzenia pełne ludzkiej brutalności, jednocześnie nie przemieniając ich w opływającą posoką groteskę. Radecki spisał się na medal – kontrowersyjnie, dosadnie i z przesłaniem.

To opowiadanie przypomniało mi o dwóch sprawach. Jedna z nich to „Threads” / reż. Mick Jackson, 1984/, a druga to manhwa „Island” /autor: In-Wan Youn, Kyung Il-Yung, 1998-2000/ stanowiąca mieszankę horroru i politcal fiction. Fabuła jest tu osnuta wokół konfliktu Japoni z Koreą i  Chinami. Konkretnie chodzi o pewien incydent z oddziałem 731., który wyszedł na jaw gdy na placu budowy w centralne części Tokyo, z ziemi wykopano kilkadziesiąt czaszek. 

EDWARD LEE ”DRITIFILIA” [6]

Barrows jest dobrze prosperującym bankierem inwestycyjnym. Ma wszystko, a nawet więcej niż mógłby chcieć. Co więc robi codziennie w najbiedniejszych dzielnicach? Szuka odkupienia, a może czegoś do szamania…

W „Dritifilii” nie ma wartkiej akcji, za to mamy całe spektrum dziwacznych zaburzeń. Dominującym elementem tego opowiadania jest obrzydzenie. Myślałam, że już niewiele jest w stanie mnie jakoś specjalnie odrzucić, a tu proszę, takie zaskoczenie. Pamiętam jak dziś, gdy będąc dzieckiem czytałam potajemnie cykl Sabat i była tam właśnie pewna kwestia kanibalizmu na małym mongolskim chłopcu. Powiem tak, przez długi czas zapach kurczaka powodował, że zbierało mi się na wymioty. Oczywiście z wiekiem przeszło :D  Dlatego zdziwiło mnie, że brzydzę się flegmy i to masakrycznie. Najwyraźniej mam awersję do wydzielin, choć jakby nie patrzyć to przewrotne, bo jedne wydzieliny przyjmujemy chętnie, a inne nie ^^ Trzeba temat przemyśleć i może otworzyć się kulinarnie na nowe smaki… Jeśli szukacie jakiegoś nowego zaburzenia dla siebie, to zachęcam do czytania. W końcu bycie nienormalnym jest jak najbardziej normalne – warto posłuchać czasem dobrego psychiatry. Przyznam się, że czytając „Dritifilie” było mi bardziej niedobrze niż oglądając „Taxidermia” /reż. Gyorgy  Palfi, 2006/ /5/

SYLWIA BŁACH „UMYSŁ MORDERCY” [5]

Rzeczywistość jest niejednolita, wielowymiarowa, jak „Cube”. Nasz umysł też jest rzeczywistością wcale nie taką małą jak się wydaje. Człowiek jest w stanie odkryć wiele rzeczy, ale często odkrycia te są przypadkiem i nie znamy mechanizmów ich działania. Czy można wejść bezkarnie do umysłu drugiego człowieka?  

Subtelne i klasyczne opowiadanie. Bardzo mi się podobało, bo uwielbiam sposób w jaki Błach pisze. Jej się nie czyta, z nią się płynie. Świetnie pokazała, że horror ekstremalny można napisać eterycznie, przyprawiając go jedynie szczyptami gore, nie można bowiem zapomnieć, że właśnie od dreszczowca  podgatunek się wywodzi. Błach nie zapomina o brutalności, choć nią nie szafuje. Motyw ciekawy: eksperymenty naukowe i ich nadmierna ekspansja na tereny, które nie jesteśmy jeszcze gotowi poznać. Do klasyki zawsze warto powracać. 

PAWEŁ MATEJA „IBIDEM” [3]

W opowiadaniu dominuje atmosfera zagłady. Czujemy lekką dezorientację, bo sama rzeczywistość jest nieprzybliżona. Wszystko jest takie samo, ale inne. Zastanawia czy dzieje się to w niedalekiej przyszłości, czy w alternatywnej rzeczywistości? Wizje bohatera wydają się kuriozalne. Mamy silne wrażenie, że jego świat jest kruchy i chory. I wciąż to pytanie: gdzie jest Bóg? Główny bohater twierdzi, że On jest w nim, że słyszy Jego głos od środka, ale słowa nie są zrozumiałe.

Historia, którą nie do końca chyba zrozumiałam i trochę się przy niej nudziłam. Mając wciąż przed oczami krwawe flaki nie byłam przygotowana na coś, hym… bardziej sacrum i profanum. Wydaje mi się, że „Ibidem” jest ciekawym opowiadaniem, ale do horroru ekstremalnego mu raczej daleko, bardzie nazwałabym to horrorem surrealistycznym. Choć właściwie fanatyzm religijny jest jak najbardziej tematem dla ekstremum, ale ten ukazanym w „Ibidem” jest zbyt łagodny – to albo ekstaza, albo za mało leków psychotropowych. Do wizji z „Martyrs” / reż. Pascal Laugier, 2009/ to tu jeszcze daleko. 

DAWID KAIN „PALCE LIZAĆ” [3]

„Charlie i fabryka czekolady” w wersji Dawida Kaina. Mała miejscowość Niżna ma nowego mieszkańca – mutanta niewiadomego pochodzenie. Taki standard we wszystkich miasteczkach, a co. Pojawia się też antyteza, Witold Roztocki – przystojny przedsiębiorca z branży cukierniczej. Dzieci rzucają kamieniami w Jęzorego, za to jak gęsi sznurem idą za Roztockim po łakocie. Kto okaże się  dobry, a kto zły? – to w tym przypadku pytanie dość retoryczne.

Dla mnie największe zaskoczenie całego zbioru, niestety negatywne. Opowieść ma słabe zakończenie. W końcu Hannibal jest mistrzem, a cukiernik przy nim wypada komicznie. Rozumiem, że zapewne ten tekst miał być przedstawicielem nurtu ekstremalnego o tematyce kanibalistycznej, ale liczyłam na coś bardziej bizzaro ekstremalnego jak „Eraserhead” /reż. D. Lynch, 1977/. Moje nastawienie mocno rzutowało na odbiorze opowiadania, dlatego go nie ocenie. Poza tym ciężko również zapomnieć „Cannibal Holocaust” /reż. Rugerro Deodato, 1980/. Głód słodkości wypada przy tym słabo. /-/

JOHN EVERSON, „MARTWA DZIEWCZYNA NA POBOCZU” [2]

Horror oparty na prostym schemacie: mężczyźni zawsze są perwersyjni, a kobiety zawsze kłamią, nawet gdy są martwe. Najbardziej pokrzywdzony jest jednak Szatan, który naprawdę musiał nisko upaść.

John Everson, moja wielka miłość z „Demonicznego przymierza” cóżeś ty wygrzebał w tej szufladzie. Musiało leżeć naprawdę głęboko. Mega rozczarowanie. Nie pokazałeś nic ciekawego, a masz taki potencjał. 

Przestroga: nie wszystko, co leży na poboczu jest martwe, nie zatrzymujcie się.

TOMASZ SIWIEC „UREU HYDROXYNERUM” [5]

Jeśli bohater wybiera się do kliniki w Tajlandii, to wiadomo, że będzie ostro. Nie ma on jednak za bardzo wyjścia, bo zdarzyło mu się mieć raka, a to dość ekstremalna sytuacja. Co jest bardziej standardowego niż: „Dostaniesz to, co pragniesz, ale za cenę wszystkiego, co posiadasz”, a no tajne jak ch&% laboratorium, w którym prowadzi się okrutne eksperymenty na ludziach. Mamy więc dość standardową makietę fabuły.  

Akcja w dużej mierze dzieje się w Polsce, co bardzo ładnie Siwcowi wyszło. Czytając zaczynamy przywiązywać się do bohatera, skrycie kibicować mu i życzyć wyzdrowienia. Doskonale jednak wiemy, że wyprawa „za wszystko, donikąd”, to murowana masakra, ale pomimo całej sympatii dla bohatera, chcemy żeby nam właśnie coś takiego pokazał. Klinika faktycznie leczy raka, jednak czy cena nie jest zbyt wysoka?

Opowiadanie wydaje się płytkie i kiczowate, ale nic bardziej błędnego. Przywołuje klimat tanich horrorów, mnie akurat przyszedł na myśl nie taki wiekowy. Mianowicie „Hammerhead: Shark Frenzy” /reż Michael Oblowitz, 2005/. Szalony naukowiec, chce wyleczyć z raka swojego syna aplikując mu serum z samoregenerujących się  komórek rekina. Do tego na wyspę przyjeżdża ekipa, na czele z byłą narzeczoną owego „człowieka-rekina”. Morska masakra murowana. 

Tomasz Siwiec wykazał dar do ożywiania starych, dobrych motywów, w całkiem nowej wersji, powracają, by znów przelewać krew. 

RYAN HARDING „KLISZE” [4]

Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co dzieje się w domu obok. Nie zastanawiamy się czy ktoś ogląda nasze zdjęcia, gdy je wywołuje. Nie zwracamy też uwagi czy nasz dom jest obserwowany. Cóż, takie czasy, niby poczucie bezpieczeństwa, a tak naprawdę kryzys. Fakt, każdemu jest trudno. Nawet mordercom utrzymanie seks-niewolnic sprawia trudności finansowe…

Opowiadanie ma formę pamiętnika internetowego. Nie jest pełnym obrazem wydarzeń, a jednak to co widzimy jest całkowicie wystarczające. Historia nie za głęboka i nie zbyt płytka, nasycona i zaskakująca na samym końcu. Ogromną zaletą jest w niej poczucie humoru. Opowiadanie ma duży potencjał, bo mgło pójść w torture porn, a niestety nie posunął się autor aż tak daleko, a szkoda. 

KRZYSZTOF T. DĄBROWSKI „OTO CIAŁO MOJE!” [5]

Przyznam się, że ostatnio czytam coraz więcej Pana D. i muszę przyznać, że chyba mnie zafascynował tą swoją makabrą. Opowiadanie z początku wydaje się być podobne do utworu Radeckiego, jednak samo zakończenie zaskakuje nas przewrotnością, a właściwie perspektywą wynikającą z niedopowiedzenia. Dąbrowski opiera historię na zwierzeniach głównego bohatera, którego rozumiemy i współodczuwamy, bo wspomnienia są naprawdę dramatyczne. Cała brutalność złagodzona jest subtelnością narracji – „zabawa w mordowanko” – mimo wszystko to rzeźnia.

Myślałam, że o świniach przeczytałam już wszystko, a tu takie zaskakująco makabryczne uosobienie.  

GRZEGORZ GAJEK „PIERDOLIĆ TO!” [5]

Mało kto nie zgodzi się z pierwszymi słowami opowiadania – „Pierdolić to!”. Autor zaczyna z grubej rury i odwołuje się do naszych codziennych doświadczeń potęgując przez to poczucie realności wydarzeń. W sumie niedawno też miałam taki ciąg niefortunnych zdarzeń: spalony odkurzacz, zepsuta bateria w łazience, przepalony czajnik, odmawiający posłuszeństwa laptop (swoją drogą chyba muszę walnąć format). Cóż, pierdolić to. Główny bohater ma równie hardcorowy dzień. Najgorsze jest to, że czasem takich dni jest więcej i wtedy jedynie cienka linia dzieli człowieka od utraty poczytalności. Opowiadanie przedstawia skrajną rozkosz płynącą z utraty tejże poczytalności, a właściwie z faktu, że Ci którzy zamiast dobrze wykonywać swoją pracę utrudniają życie innym, teraz poniosą zasłużoną karę.

Na waszym miejscu bałabym się chodzić do Castoramy czy innego Leroya w okolicach zamieszkania Pana Gajka. W końcu napisał opowiadanie wyciągnięte z jakiegoś pojebanego wymiaru rzeczywistości. Ale fakt, że żyjemy w czasach, w których umiejętność rozładowywania stresu jest najważniejsza – poćwiczcie razem z pisarzem, to relaksuje. 

KAROL MITKA „TAM BĘDZIE PŁACZ I ZGRZYTANIE ZĘBÓW” [5]

Temat kontrowersyjny – poruszenie problematyki relacji religii z pedofilią - ale nie ukazany w wulgarny sposób. Dodatkowo, występuje tu ciekawy zabieg dysonansu miedzy tym, co opowiada nam bohater, a tym, co my widzimy i rozumiemy całkowicie inaczej niż on. Na początku wydaje się, że wiemy o czym będzie opowiadanie, a tu akcja nagle idzie w inną stronę. Szatan to jednak potrafi zaskakiwać :)

Zaprawdę powiadam wam, to opowiadanie jest godne uwagi. 

RAFAŁ KULETA „WODNIK” [2]

Główny bohater jest bezgranicznie zapatrzony w miłość swojego życia. A miłość młodzieńcza ma to do siebie, że płonie intensywnym ogniem pożądania. Najlepiej jak jeszcze jest jakaś plaża dla tajemnego trzepania pod ręcznikiem. I wtedy pojawia się Wodnik. Oj, nie fajnie tak przerywać. Ale ja się nie dziwie, jak takie świństwa wyprawiają na plaży :D Mamy więc przejście od błogiego rozpływania się w szczęśliwości po wodnikową apokalipsę w skali mikro.

Dobrze, że opowiadanie znajduje się na końcu, bo to chyba dobre miejsce dla niego. Według mnie tekst nie pasuje do „Gorefikacji”, bo niby w jaki sposób realizuje ekstremum? Jest tu śmierć i  trupy roztrzaskane o trumnę z morskich głębin, ale horror ekstremalny to nie tylko brutalność, ale brutalność przekraczająca granice. Tu wszystko jest zbyt rozmyte, zbyt lokalne i zbyt mainstremowe. 


MOST DISTURBING




Oceniając antologię przede wszystkim kierowałam się ideą, jaką przyjęli sami twórcy, którzy lepiej lub gorzej, ale chcieli ją zrealizować. Mianowicie chodzi o ukazanie horroru ekstremalnego. Podstawowym kryterium musi więc być szokowanie i przekraczanie granic. Musi pojawić się brutalność, amoralność, obrzydzenie, dewiacje, ciepła posoka, szczypta wnętrzności i dalej w tą stronę. Widać, że nie wszystkie teksty realizują te założenie. Podobnie jak w pierwszych „Gorefikacjach”, obok opowiadań świetnych, widnieją bardzo słabe. Czyli miało być lepiej, ale trochę się noga podwinęła. Tomasz  Czarny postanowił nie popełniać błędu z zeszłego roku i nie zapychać publikacji niepotrzebnymi tekstami – super. To oczywiste, że nie ilość, ale jakość jest ważniejsza. Twierdzi jednak, że antologia z założenia miała być różnorodna i ta właśnie różnorodność ma spowodować, że każdy znajdzie coś dla siebie. I tu jest problem. Jeśli chce się zaspokoić potrzeby wszystkich, tak naprawdę nie zadowoli się nikogo – popkultura jest tego esencją. Horror ekstremalny nie jest dla wszystkich i być nie będzie. Opowiadania powinny zostać ostro selekcjonowane, bo czytelnik tego podgatunku jest wybredny. Według mnie w pierwszej części „Gorefikacji II”, co najmniej dwa opowiadania powinny iść out. Skoro jest na tyle tekstów, że wyjdą dwa tomy, to chyba było z czego wybierać. Lepiej dać trzy genialne opowiadania, niż wpychać słabe, bo tylko się sobie szkodzi. Bycie redaktorem czy selekcjonerem danego projektu to nie prosta sprawa, bo prywatne „lubię to” należy odwiesić na kołek. Ogromny plus trzeba przyznać za to, że próbowano tak dobrać opowiadania, aby każde ujmowało jakąś inna perspektywę ekstremalności. Ten zabieg jest akurat największą zaletą publikacji. Warto ją przeczytać, bo tak naprawdę jest tu więcej tekstów bardzo dobrych, niż słabych (a to postęp). Niektóre opowiadania w dramatyczny sposób zaburzają naszą wizję rzeczywistości, w której bezpieczeństwo okazuje się kruche. Reszta tekstów mogłaby z powodzeniem znajdować się również w zwykłych antologiach horroru czy grozy.

Moja przygoda z horrorem ekstremalnym można porównać do takiego skoku w bok. Ogólnie pozostaję wierna swoim upodobaniom i poszukiwaniom w kwestii grozy, jednak czasem budzi się we mnie mroczny potwór, który chce doświadczać transgresji, tak głębokiej jak wnętrzności.




Warto się jednak zastanowić czy każdy powinien po coś takiego sięgnąć. Otóż na pewno nie. Kilka opowiadań z „Gorefikacji II” faktycznie przekracza pewne granice i z pewnością nie każdy chce o tym czytać. Zwykły zjadacz horrorowego chleba najpierw powinien się zastanowić czy lubi takie klimaty, bo brutalne gwałty, pedofilskie namaszczenia, zjadanie flegmy bezdomnych, to coś innego niż ghost story czy animals attack. Zanim coś przeczytasz, poczytaj o tym, co chcesz przeczytać :) „Gorefikacje II”  jadą momentami po bandzie, wystawiając czytelnika na próbę, przesuwając granicę jego wytrzymałości, czasem poruszając coś głęboko w nas, co wcale nie chcielibyśmy, by ktoś dotykał. Katharsis tego typu nie jest wszystkim potrzebna, choć pewnie czasem powinna. Ludzie bowiem na co dzień zapominają, że drzemie w nas zwierzę, które potrafi przekraczać wszelkie wzniesione przez cywilizacje granice.

Czytajmy więc świadomie i nie krzywdźmy swojej wyobraźni. To pozycja typowo dla wielbicieli podgatunku. Choć nie jestem pewna, czy oni nie okażą się w stosunku do niej wybredni...


długich dni i zaczytanych nocy

Alicya Rivard






2 komentarze:

  1. Hmm... Moje opowiadanie jest o przemijaniu. Kropka. Masz rację, w grozie ekstremalnej nie czuję się najlepiej, to była moja pierwsza tak odważna wycieczka w tym kierunku. Dzięki w każdym razie za słowa, że opowiadanie nie jest złe ;-) Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To opowiadanie ma swój klimat, ale nie jest on ekstremalny. Wydaje mi się, że w innej antologii wypadłoby ono znacznie lepiej :)

      O przemijaniu, hym... Przyznam się, że nie odebrałam tego przekazu. Myślę, że było to spowodowane przyjęciem przez mnie pewnych kryteriów oceny tego projektu, szukałam konkretnych elementów i przez ich pryzmat oceniałam. Wróciłam jednak do Pana historii ponownie i przyznaję, że faktycznie jest tam wątek przemijania, ale znacznie przysłonięty próbami przekształcenia tej opowieści w horror ekstremalny. Przez co nie wyszło do końca ani jedno, ani drugie :)

      Pana twórczość jest mi bliska, bo trudno nie zauważyć w niej analogii do J. Carrolla. To przejście ze spokojnego, zwyczajnego świata, do nieodwracalnej ciemności. Dla mnie Carroll zawsze był ekstremalny, a po przeczytaniu „Zaślubin patyków” długo płakałam. Podobnie jest z „Albumem” – ukłuł mnie Pan gdzieś bardzo głęboko i trochę boje się dobrnąć do końca.

      Usuń