Tadashi
i Kaori spędzą
wakacje na Okinawie. Dzięki hojności wujka mają do dyspozycji domek oraz łódź. Zapowiada się więc wspaniały wypoczynek z opaleniem na
plaży i nurkowaniem. Rajskie wakacje przerywa niemiła przygoda - Tadashi
zostaje zaatakowany przez rekina. Udaje mu się uciec jednak czar beztroski pryska. Między zakochanymi wywiązuje się nieprzyjemna kłótnia. Kaori jest nie
tylko zaniepokojona zaistniałą sytuacją, ale dodatkowo podenerwowana niesamowitym
smrodem rozkładającego się mięsa, który czuje na każdym kroku, dlatego postanawia
wracać do
Tokyo. Coś jej jednak to uniemożliwia. Sielanka wakacji nad morzem przeradza się w piekło, gdy ich domek zostaje
zaatakowany przez chodzącego
rekina. Potem nie może być już lepiej. Tadashi i Kaori wpadają w spiralę niewyjaśnionych zjawisk...
Relacje tej młodej pary są dość skomplikowane. |
Tak,
znamy takie produkcje jak „Sharkando” lub „Devilfish”, dlatego łatwo wydać
pochopną opinię o „Gyo”. Faktycznie, u Ito odnajdziemy charakterystyczne elementy dla horrorów klasy B, ale nigdy
nie popada on w tandetę i proste rozwiązania. Trzyma czytelnika w niepewności i
niepokoju swojej dziwnej apokalipsy. „Gyo”
bardziej przypasować można do „Ptaków”
Alfreda Hitchcocka. Nie chodzi tylko o analogie zwierzęce, ale zarys fabuły. Tyle, że Ito nie przedłuża tak jak Hitchcock i po
wstępnym rozdziale przechodzi do sedna. Charakterystyczne dla obu dzieł
jest również skupienie się na przemianie bohaterów. Tadashi i Kaori są postaciami sympatycznym i
wyrazistymi, mają określony temperament. Zachowują się w miarę racjonalnie, stawiają sobie
cel i do niego dążą. Autor
komiksu wyposażył ich w szereg charakterystycznych cech, które jednak nie do
końca pozwalają ich poznać. Czasem trudno zrozumieć motywację niektórych działań
tej dwójki. Jest to jednak zupełnie zrozumiałe z perspektywy akcji, która nieustannie
gna do przodu stając się ucieczką lub pogonią. Nie ma tu miejsca na wewnętrzne
monologi, wymowną ciszę, czy długie dialogi. Pewnych rzeczy czytelnik musi
domyśleć się sam, przeanalizować i odkryć.
ZAPACH ŚMIERCI
Odór
jest charakterystycznym efektem rozkładu zwłok. Zapach stanowi gęstą dławiącą woń, która nie tylko wywołuje mdłości,
ale stanowi zagrożenie dla życia. Junji Ito proponuje do niego dodać jeszcze zapach rozkładających się ryb. Tak mniej więcej wygląda zapachowy
motyw przewodni historii. Dodatkowo spotęgowanie tego zjawiska na skale wyspy, a potem kraju, tworzy przytłaczającą atmosferę strachu przed nadciągającą śmiercią.
Czasem warto się zastanowić nad tym, co nas spotka po śmierci. |
W
momencie zgonu uwalnia się ponad 30 różnych związków chemicznych. Ich mieszanka tworzy tzw. trupi jad, który jest toksyczny
dla istot żywych. Faktem jest również, że w
naszym organizmie żyją bakterie: w układzie pokarmowym,
oddechowym, czy na skórze. Bakterie te są saprfitami, a więc współpracują z nami, dopóki jest taka możliwość. Po śmierci wszystko się jednak zmienia. Martwe ciało staje się środowiskiem idealnym do rozwoju
bakterii, przez co następuje
szybki proces ich pomnażania,
podczas którego poprzez wydzielanie enzymów prowadzą one do rozkładu substancji organicznych.
W efekcie tego procesu uwalnia się nieprzyjemny zapach. Zawarty składzie siarkowodór, metan i amoniak
są łatwopalne. Tak więc idea „odoru śmierci” Junji Ito jest jak
najbardziej uzasadniona biologicznie. Autor dodaje jednak do niego dodatkową cechę - odór, a właściwie jego odpowiednie stężenie miałoby zdolność poruszania tym, co nieożywione.
Autor
„Gyo” wystawia swoich czytelników na
pewien dyskomfort olfaktoryczny związany z przypominaniem sobie różnych
zapachów. Ostatecznie zadaje czytelnikowi dość dziwne pytanie: czy można się bać własnego zapachu po śmierci? Otóż jak najbardziej. Junji Ito
przedstawia historię niesamowitą, choć mającą po części swoje wyjaśnienie
racjonalne, biologiczne oraz techniczne. Nie byłby Japończykiem, gdyby nie
dodał jeszcze jednego element: duchowości odoru. Kryją się w nim bowiem dusze
tragicznie zmarłych
ludzi/demonów, a ich pobudki są całkowicie nieprzeniknione dla tych, którzy żyją.
TO, CO PO NAS
ZOSTANIE, GDY EWOLUUJEMY
Słynna płacząca ryba. |
„Gyo” budzi
niepokój, bo zmusza do myślenia o biologicznej śmierć i rozkładzie ciała. Atmosfera
komiksu jest gęsta,
pełna dymu, dramatycznych
ucieczek oraz wszechogarniającej
wszystko zgnilizny. Odór budzi odrazę związaną z naturalnym odruchem unikania wydzielin ludzkiego
ciała.
Jednak nie ma wyjścia,
powietrze jest przesycone tym odorem śmierci, który trzeba wdychać. Autorowi udaje się zbudować niewidzialną nić więzi pomiędzy czytelnikiem, a bohaterami, co mimo woli wywołuj empatyczne uczucia. Jak my byśmy się czuli musząc obcować z odorem i śmiercią? Sama świadomość możliwości
zaistnienia takiej sytuacji jest już dalece odrażająca.
Do tego Ito przedstawia przerażające, pośmiertne
modyfikacje ciała: groteskowo powykręcane, opuchnięte, pokryte wydzielinami,
podłączone
poprzez różne otwory z mechanicznym ,,pasożytem”.
Pod względem
wizualnym ,,Gyo" jest pełne dziwactw, deformacji, rozkładających się ciał, epickich scen ataku na ulicach
miasta. Tokyo staje się miastem śmierci, z którego bardzo trudno się
wydostać. Chaos i skala zniszczeń wywołana przez szybko rozprzestrzeniającą się bakterię,
odbiera nadzieję na przeżycie. Nawet w zakończeniu nie odnajdziemy
najmniejszej iskierki tego uczucia. Wszystko co miało wartość zostało utracone.
BONUS
Na końcu "Gyo" znajdują się dwa dodatkowe opowiadania. Pierwsze z nich ,,Dramat
pod głównym filarem,, to rodzaj japońskiej
miejskiej legendy, w której niewyjaśnione okoliczności zaistniałej tytułowej
tragedii, pobudzają w wyobraźni przestrzeń domysłów. Z kolei ,,Uskok na górze Amigara," jest historią głęboko zapadającą w pamięć. Przeraża w niej wszystko, od
początkowej nieświadomości bohaterów, po niewyjaśniony koniec. Taki mały rarytas.
„Gyo” oryginalnie
ukazało się w dwóch tomach, jednak J.P.F postanowiło wydać mangę w jednym, dodatkowo
powiększając format, za co im chwała. Ich twór okazał się bowiem praktyczny oraz
bardzo estetyczny. Zarówno historia, jak i jej wydanie są warte swojej ceny.
W tym momencie warto też wspomnieć, że "Gyo" ma swoją OAV-kę, którą jak najbardziej odradzam oglądać jako pierwszą. Otóż anime przedstawia alternatywną wersję wydarzeń zawartych w mandze. Nie wnosi wiele do samej historii i niestety nie stanowi również zbyt dobrej ekranizacji.
!? |
ATAK MARTWYCH RYBOMECHÓW
Zakochałam się i to od pierwszej spirali, bo w grafikach
Junji Ito można się zakochać z wielu powodów. Tworzy realistyczne
obrazy (istotne są dla niego detale) będące połączeniem stylistyki japońskiej z
amerykańską, doskonale panuje nad statyką i dynamiką poszczególnych kadrów, do
tego wszystko jest wyraźne, odbywa się w
konkretnej przestrzeni. Ito perfekcyjnie tworzy potwory, które wiąże zawsze z
jakimś ładunkiem emocjonalnym. Jego prace mają swój niepowtarzalny klimat, fascynują,
niepokoją, pobudzają w nietypowy sposób.
„Gyo” jest
horrorem z nurtu animal attack, który
kieruje swoją symbolikę na zagrożenia płynące ze strony ewolucji. Nie ma tu jednak zbyt
ambitnych przesłań. Nastawiony jest raczej na wizualne szokowanie czytelnika skutkami inwazji. Ogrom
brutalności, groteskowości i makabry może albo zafascynować, albo całkowicie odstręczyć.
Realistyczna kreska w połączeniu ze specyficzną estetyką sprawia, że historia
zapada głęboko w pamięć. Momentami "Gyo" wydaje się śmieszne, nawet tandetne, to jednak tym co go napędza jest dramat dwójki młodych ludzi. Ito nie ogranicza się do samego wątku animal
atack, którego celem jest wzbudzenie poczucia zagrożenia na wielką skale,
ale swoim dziełem wywołuje dalece niekomfortowe myśli dotyczące kruchości i niedoskonałości
naszego ciała oraz możliwości jego ewolucji. Dodatkowo pobudza naszą pamięć o zapachach, niejednokrotnie wywołując
nieprzyjemne odczucia. „Gyo” jest
więc znakomitym horrorem, który finezyjnie współtworzą makabra i dramat. Zdecydowanie to świetna pozycja dla wielbicieli bizzaro i
umiarkowanego gore.