Zygmunt
Freud uważał HISTERIĘ za skutek obniżonego napięcia psychicznego. Oznacza to,
że brak pewnej współpracy między czynnościami psychicznymi a świadomością. W
następstwie czego dochodzi do utraty kontroli nad funkcjami psychicznymi.
Opowiadania
zawarte w pierwszym numerze „Histerii” można sprowadzić do wspólnego mianownika
– są próbą ukazania efektów histerii, czyli zniekształceń rzeczywistości i
symbolicznych ujawnień emocji jako realnych obiektów.
Po
skończonej lekturze numeru siedziałam i myślałam. Nie dostałam „duszności
macicznych”, ale było dobrze. Tak, przeczytanie „Histerii” było ciekawym
przeżyciem. Sięgając po magazyn zastanawiałam się jaka idea będzie przyświecać
redakcji, dokąd będą zmierzać i co chcą osiągnąć. Odpowiedzi na te podstawowe
pytania są dopiero lekko wyczuwalne, bo nawet sama Redakcja we wstępie do
pisma, nie ujawnia zbyt wiele. Mamy więc zaserwowaną pewną otoczkę niedopowiedzeń
i tajemniczości. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że „Histeria” nie jest
magazynem typowo horrorowym. Z jednej strony to prawda. Jeśli faktycznie jest
tak, jak to wyczuwam, że Redakcja będzie stylizować pismo na klimat
dysocjacyjny, to otrzymamy bardzo oryginalną (i mam nadzieję ambitną) rzecz.
Aura zniekształceń rzeczywistości, zaburzeń nerwicowych, symbolicznych
znaczeń, ukrytych psychoz. Czyż to nie histerycznie wciągające? W końcu sama
Alice Liddle ma zdolność >histeria<, która daje jej nieśmiertelność, ale
ceną za to jest doprowadzenie się do granic poczytalności.