Wracam myślami do
dnia, w którym rozpadł się „mój Montreal”. Ten świat przestał istnieć, a moje
wspomnienia o nim są już zakłamane. I z perspektywy tych
wielu światów, w których byłam, nie powinno mnie dziwić to, co wodzę. A jednak. Do tego chyba nie można się przyzwyczaić. Po każdej stronie
lustra, w każdym świecie zostawiam cząstkę siebie i ta właśnie cząstka umiera,
gdy rozpada się kolejny świat. Teraz znów stoję na Ziemiach Jałowych, ale nie
czuję pod stopami potłuczonych kawałków lustra, tylko obijające się o moje
kostki balony - czyjeś ostatnie oddechy wolności. Jednego się nauczyłam - nie jestem Rolandem, a
jedynie pyłem spod jego stóp. Nie jestem odpowiedzialna za wszystkie
historię, które czytam. Nie jestem odpowiedzialna za los ich bohaterów. A
jednak czuję rozdzierający smutek, gdy odchodzę. Joyland nie trwa wiecznie, to tylko okres
przejściowy - powtarzałam to sobie, by nie zapomnieć, ale ani trochę nie
złagodziło to bólu, który czuję teraz. Wesołe Miasteczko zawsze opuszczam ze
smutkiem.