czwartek, 18 września 2014

Świat rozpadający się na balony

Wracam myślami do dnia, w którym rozpadł się „mój Montreal”. Ten świat przestał istnieć, a moje wspomnienia o nim są już zakłamane. I z perspektywy tych wielu światów, w których byłam, nie powinno mnie dziwić to, co wodzę. A jednak. Do tego chyba nie można się przyzwyczaić. Po każdej stronie lustra, w każdym świecie zostawiam cząstkę siebie i ta właśnie cząstka umiera, gdy rozpada się kolejny świat. Teraz znów stoję na Ziemiach Jałowych, ale nie czuję pod stopami potłuczonych kawałków lustra, tylko obijające się o moje kostki balony - czyjeś ostatnie oddechy wolności. Jednego się nauczyłam - nie jestem Rolandem, a jedynie pyłem spod jego stóp. Nie jestem odpowiedzialna za wszystkie historię, które czytam. Nie jestem odpowiedzialna za los ich bohaterów. A jednak czuję rozdzierający smutek, gdy odchodzę. Joyland nie trwa wiecznie, to tylko okres przejściowy - powtarzałam to sobie, by nie zapomnieć, ale ani trochę nie złagodziło to bólu, który czuję teraz. Wesołe Miasteczko zawsze opuszczam ze smutkiem.


Często rzeczywistość wciąga mnie za bardzo i zapominam kim jestem i dokąd idę. Niektórzy twierdzą, że to dobrze, bo zbyt długo będąc "tam", gotowa jestem zapomnieć o "tu". Ale czym jest tu-rzeczywistość, której tak kurczowo się trzymają inni? Za każdym razem popełniam ten sam błąd - zapominam o multiplikacji. Zapominam, że są światy inne, niż ten i nikt nie zmusza mnie bym tu była. Zawsze jest tak samo. Docieram do momentu, w którym pęka lustro, pęka cienka granica normalności, za którą jest przerażające odkrycie. Tym razem budowaliśmy razem Dom, ale okazało się, że wyszedł nam "bez dymu z komina". Gdy komuś nieustannie powtarza się, że jest martwy, staje się martwy i przestaje mu przeszkadzać, że nie czuje ciepła ognia, bo wierzy, że tak musi być. Łatwo zamienić się w zombie, trudniej podtrzymywać w sobie chęć życia, dążenia, odkrywania, samodzielności.

Nie będę się tłumaczyła dlaczego ratowałam to Wesołe Miasteczko, bo zabrzmiałoby to zbyt irracjonalnie. Przynajmniej tak to widzę, będąc na samym szczycie Diabelskiego Młyna. Na szczęście z tej perspektywy widzę również gdzie jest wyjście. Szkoda tylko, że znów odchodzę nim sama. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz