Kto przeczytał pierwszy tom trylogii Wayward Pines (Szum),
zapewne od razu pobiegł po kolejny. Wcale mnie
to nie dziwi. W tym miasteczku wszystko może się wydarzyć. Jeśli ktoś jeszcze
nie czytał, to ostrzegam, Wayward Pines to jak jazda na rollercoasterze: przy
każdym wniesieniu myślisz, że zaraz zginiesz, żyjesz jednak, a kolejny zakręt
znów się zbliża. Blake Crouch stworzył doskonała historię, której enigmatyczna
fabuła pochłania bez pamięci. Tajemnice, jakie snuje Crouch są jak narkotyk,
nigdy nie mam się ich dość. Po emocjonującym tomie pierwszym, akcja kolejnego
nieco zwalnia, ale tylko po to, by wcześniej poruszone wątki mogły się rozwinąć.
Zmienia się również atmosfera: to nie szum podejrzeń budzi grozę, ale wiedza o
tym, jak jest naprawdę…
Od początku podziwiałam w Ethanie determinację,
niezachwianą pewność siebie oraz spryt. Dzięki
nim udało mu się poznać prawdę. Przekroczył jednak wiele granic, a
to nie pozostało bez znaczenia. W tomie drugim w jego rozważania wkradają się wątpliwości.
Czy stanął po właściwej stronie?
Teraz on jest szeryfem, a Wayward Pines to jego miasteczko. Czy jednak jest w
stanie pełnić tę funkcję? Pracy nowego szeryfa przygląda się oczywiście piękna Pam, która ma nadzieje, że jej mroczne
fantazje dotyczące Ethana wkrótce się spełnią…
W „Buncie” bardzo ważną rolę odgrywają relacje międzyludzkie, w szczególności Ethana z Pilcherem oraz Theresą. Autor postanowił na pierwszy plan wyciągnąć historie kryjące się za poszczególnymi bohaterami, umotywować ich wybory, ujawnić skrywane tajemnice. Skoro miasteczko było atrapą, to
ludzie byli jak manekiny na wystawie sklepowej. Gdy iluzja zaczeła się sypać, bohaterowie zastają
zmuszeni by odsłonić swoją prawdziwą twarz. Dotąd mogli grać miłych, dobrych i
pomocnych, ale nadszedł czas decyzji,
której cień padnie na twarz wielu mieszkańców.
BEZLITOSNA EWOLUCJA
Literatura science fiction uczyniła kwestie ewolucji gatunków jednym
ze swoich sztandarowych tematów. Blake
Crouch nie robi milowego kroku w tym temacie, ale potwierdza jedynie starą zasadę, że sztuką
jest opowiedzieć starą historię w nowy sposób. Sam temat nie zdezaktualizował
się, więc zawsze warto pochylić się nad nim po raz kolejny.
Skoro ewolucja jest procesem nieodwracalnym i my również
jej podlegamy, to czy mamy prawo temu się sprzeciwiać? Jeśli natura wie najlepiej, to dlaczego nie ufamy w to,
że wybrała dla nas najlepsza drogę umożliwiająca przeżycie? Problem wydaje się tkwić w tym, że nie ufamy naturze.Zacznę jednak od innej strony: gdy myślę o własnej
śmierci, czyli o czymś co wykracza poza moje poznanie, budzi się we mnie lęk,
tak wielki, że zmusza mnie do buntu. Mało tego, zdaję sobie sprawę, że zanik cywilizacji, której
jestem częścią, również jest nieunikniony. Każda cywilizacja ma bowiem swój początek
i koniec, a jej koniec jest początkiem następnej. Każda cywilizacja dochodzi do swojego momentu
granicznego i by go pokonać, musi ewoluować. Nawet jeśli perspektywa takiej
przemiany jest szalenie daleka, nie przestaje to przerażać. Z jakiejś dziwnej przyczyny człowiek
współczesny uważa, że obecna jego forma stanowi apogeum ewolucji, a
przecież tak nie jest.
Człowiek postrzega siebie
jako istotę skrajnie indywidualną, która
używając rozumu podjęła decyzje o zawarciu umowy, jaką jest społeczeństwo. Wszystko
poza nim, czyli zwierzęta, postrzega jako pozbawione tej możliwości decydowania,
działające stadnie i kierujące się instynktem. Chciałabym powiedzieć, że nie
rozumiem dlaczego człowiek stworzył taką przepaść miedzy sobą a naturą, ale przecież
wiem: ze strachu. Pozostaje pytanie: co jeśli się myli i nie
jest szczytem procesu ewolucji, jeśli jest jej ślepym zaułkiem? Wtedy natura może
zechcieć zweryfikować swój błąd. Być może…
Literatura
science fiction potrafi pobudzić do myślenia o wielkich kwestiach i często jest bliska rozważaniom filozoficznym. Nie chcę jednak wprowadzić kogoś w
błąd, bo Wayward Pines nie jest żadną Ucztą Wyobraźni, ale nie jest też książką tylko
czysto rozrywkową. Jeśli ktoś jest prawdziwym Poszukiwaczem, zawsze pochwyci choćby najmniejszą idee tlącą się między stronami powieści.
GDY SYN SIĘ BUNTUJE
Książka nie
bez powodu (w polskim wydaniu) nosi podtytuł "Bunt". Relacja Pilchera z Ethanem została przez autora wyniesiona do poziomu symbolicznego. Crouch stworzył ciekawą post-apokalipsę w formie potopu ewolucyjnego. Pilcher jest jak Noe, który z czasem
postanawia zastąpić samego Boga. Okazuje się człowiekiem niezdolnym do
zaakceptowania innego paradygmatu niż ten, który on uważa za słuszny. Tak rodzi się tyrania, a wraz z nią bunt. Ludzie
nie zbuntowali się jednak sami z siebie, na ich czele stanął przywódca,
człowiek, który odwrócił się od oblicza Ojca, od idei wspaniałego życia, a
uczynił to w imię wiedzy i wolności. W całej tej parabiblijnej historii jest
nawet metafora gołębia, czyli Tobias, który wszedł w posiadanie informacji
mogących zdecydować o przetrwaniu ludzkości. Symbolika biblijna w post-apokaliptycznych wizjach przyszłości jest
czymś naturalnym i zobowiązuje autora do konkretnego rozstrzygnięcia. Co jednak
zrobi Crouch? Jak zwykle, zanim udzieli odpowiedzi, postanawia obrócić wszystko do góry nogami.
WAYWARD PINES II
„Wayward
Pines” jest jak dobrze utkana sieć pająka. Autor w
jednej historii zawarł wszystko to, co najbardziej budzi zainteresowanie, co
intryguje i zaskakuje. Niemal każdy szybko odnajdzie znajome wątki z "The Lost", "Z archiwum X", czy „Miasteczka Twin Peaks”. Przepis Croucha na elektryzującą opowieść jest więc sprawdzony: kilka serialowych trików, nieco wahnięci bohaterowie oraz dużo suspensu. Dzięki temu "Wayward Pines" jest opowieścią bardzo plastyczna fabularnie i bogatą gatunkowo: to post-apokalipsa,
thriller psychologiczny, horror i science fiction w jednym. Mieszanka wybuchowa, prawda? Dlatego od jej czytania łatwo się uzależnić. Pisarz dołożył wszelkich starań, aby nieustannie zaskakiwać czytelnika. Mam nadzieję, że zakończenie trylogii będzie prawdziwą bombą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz