wtorek, 24 lutego 2015

[R] Bang! Bang! - "Moherfucker. Hell-P" E. Dębski


E. Dębski, "Moherfucker. Hell-P"
Piaskun 2014
Dębski się nie p&%$#*!@ i od razu wrzuca czytelnika w sam środek akcji. Aspirant Kamil Stochard właśnie zdjął kamizelkę kuloodporną, ma zamiar wejść do budynku i wynegocjować uwolnienie zakładników. Akcja pruje więc do przodu na złamanie karku, a kule świstają na wszystkie strony jak jarmarczne fajerwerki. Dębski proponuje czytelnikowi sensacyjno-fantastyczną odjechaną opowieść w stylu “bang! – bang!” z dużą ilością soczystych przekleństw i zabawnych, choć nie pozbawionych goryczy, męskich przemyśleń o zachodzie słońca.

"Ni chuja nie rozumiesz! - prychnął - Ale nie winię cię. Tak naprawdę to nikt wszystkiego do końca nie rozumie." /s 35/


"Nie wiem, ale wyczuwam podniecenie." /s 217/




BEFORE WE PACKED OUR PACK

Czasem w życiu sprawy idą po prostu źle. Czasem dzień zaczyna się już źle, szczególnie gdy słyszy się słowa: „Kamil, stary cię bierze. Chyba zjebka,”. Cóż, tym razem zjebki nie było, ale coś na kształt przymusowego urlopu, który okazał się tak naprawdę pracą, ciężką pracą, czyli taki jakby awans, w jeszcze większe gówno niż się jest do tej pory. Kamil poczuł, że właśnie został sam, bez posiłków, a w każdej chwil ktoś może go wydymać. Jak to mówią: nie fajna sytuacja. Od tego momentu nie miał już wyjścia, był zdany na tajemniczego, zagranicznego przełożonego. Coś tu ewidentnie cuchnęło, ale czasem nie ma sensu zadawać pytań, bo i tak nie otrzyma się na nie odpowiedzi. Trzeba spakować walizki i pogodzić się ze swoim losem.

Jerry Wilmowski, Amerykanin polskiego pochodzenia, zostaje nowym szefem Kamila. I już na spotkaniu organizacyjnym wyjawia sedno sprawy. Przybył do Polski, bo prowadzą tu ślady bardzo niebezpiecznej sekty, która jeśli znajdzie podatny grunt jest trudna do wykorzenienia i dodatkowo bardzo niebezpieczna – chodzi rzecz jasna o sektę Cthullu. W tym momencie nie jedna osoba zapewne zakrztusiłaby się herbatą, ale nie Kamil Stochard. Nie uwierzył, ale przyjął do wiadomości.

plakat promujący serie Moherfucker, Piaskun
Bohaterem serii Moherfucker jest Kamil Stochard: seksownie inteligentny, diabelnie dowcipny i często ma wyje%^&*$ na pewne sprawy, w tym na czystość oraz kulturę języka. Dębski wkłada w jego usta wiele krytyki w stosunku do rządu, kościoła, wydarzeń politycznych i samych Polaków. Choć nie to jest tu elementem kontrowersyjnym. Kamil jest gejem. Dość nietypowy pomysł jak na cechę polskiego bohatera powieści fantastycznej. Ponadto, jest też pracownikiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie dziwi więc wcale, że ma do tego poglądy agnostyczne i racjonalistyczne. Kamil stanowi zlepek elementów, które generują nieco kontrowersyjny ton powieści, jednak posiada również rozbrajające poczucie humoru i to właśnie nim kupuje przychylność czytelnika. Jego rozmowy z Jerrym zmuszają do zastanowienia się nad pewnymi sprawami, ale równocześnie są przedstawione z dużym poczuciem humoru, co nadaje im satyryczny wydźwięk. Czasem Kamil potrafi celnie ukłuć w czułe miejsce naszego ego: ”wystarczy, żeby człowieka przestali bić, i już się czuje szczęśliwy” / s 87/. Tu na czoło wysuwa się krótka, ale jakże na czasie, wzmianka o polskich stosunkach z Rosja /s 242/. Poza ciętymi ripostami, Kamil uwielbia też sos borowikowy, tak jak soczyste ozdobniki w swoich wypowiedziach. Polubiłam Kamila, bo jego stosunek do rzeczywistości jest mi bliski. Nie poczułam jednak z nim więzi, gdyż tak naprawdę niewiele o nim wiadomo. Dębski nie pokazał wnętrza swojego bohatera, a jedyne jego dynamiczną powłokę, która ma pasować do sensacyjnego charakteru powieści i dzięki konkretnym cechom może być właśnie głównym koniem pociągowym całej historii. Trochę szkoda.

I SHOT A HOLE THROUGH

źródło: okultura.cz
Ciężko również chwalić antagonistów „Moherfucker. Hell-P”. Jerry i Kamil bezlitośnie i radykalnie, choć trochę jak Syzyf, determinują wyznawców Cthullu. Mroczne odpryski Przedwiecznego przybierają postać najwygodniejszą dla nich, czyli staruszków lub dzieci. Takich bowiem nikt nie podejrzewa o nic. I tak guimony popylają z laseczką do kościoła lub na świetlicę, uwielbiają bowiem miejsca nasycone emocjami, ekscytacją i egzaltacją, a takich ci u nas dostatek. Problem polega więc na tym: jak wśród starych, wiotkich ciał i wyblakłych spojrzeń wyłowić drapieżny krok /s 91/. Tak, guimony nie są słabymi przeciwnikami. Zaatakowane ulegają przemianie: wyrastają im szpony, łuski, czuć od nich toksyczny fetor /s 238/. Drugi problem polega na tym, że guimonów jest 666, a strażników tylko czterech. Lol. Owszem w takim przypadku eksterminacja pomiotu Cthullu kończy się śmiercią tylko, że zabity guimon zawsze powraca, a strażnicy już niekoniecznie. 

Guimony są potężne, ale potęgi swojej nie wykorzystują. Starcia z nim w książce są bardzo słabe. Choć jest jedna świetna scena zabijania „jaszczura”, która faktycznie ma krwawy smaczek, ale poza nią wszyscy wolą się strzelać. Mało jest kontaktowej walki, która mogłaby wygenerować dobre horrorowe sceny, dlatego wielbiciele mocniejszych wrażeń niewiele znajdą tu dla siebie. Guimony mają potencjał by czynić zło, a wciąż tylko przemykają uliczkami i ograniczają się do zasysania emocjonalnej energii. Chyba, że faktycznie ssanie miałoby być ich główną funkcją, bo jako przedstawiciele Przedwiecznego zła, słabo sobie radzą. Za to na ich tle Kamil Stochard wypada jako wielki człowiek, który być może wyciągnie pogromców Cthullu z impasu bezcelowej walki. Przyznaje, że trochę nie spodobało mi się to, że Dębski wyciągnął potwory z ich naturalnego środowiska i wsadził gdzieś, gdzie tracą swój potencjał i przestają wywoływać grozę. Prawdziwego Cthullu jest tu jak na lekarstwo, za to pospolitych przestępców, na pęczki. Ale taki już chyba urok fan fiction

BANG! BANG!

źródło: www.abovetopsecret.com
W "Moherfucker. Hell-P" jest sporo scen i dialogów, które nic nie wprowadzają do fabuły, albo bardzo niewiele. Dębski przeplata elektryzujące momenty akcji ze stonowanymi rozmowami bohaterów. Praktycznie każdy rozdział jest zbudowany w ten sposób. Zawsze po strzelaninie przychodzi czas na rozmowy przy piwie, kawie czy innej herbacie, męskie rozmowy żeby nie było. Jest dobrze dopóki nie wychwyci się tego schematu, czyli gdzieś do połowy książki. Panowie bowiem zaczynają jedynie strzelać – gadać, strzelać – gadać, a potem gdzieś jechać aby strzelać i gadać, dlatego w końcu rodzi się pytanie: dokąd ma ich to zaprowadzić? Do łóżka? Niestety też nie. Trochę też żal, że w książce wprowadzono element kontrowersyjny, czyli preferencje seksualne bohatera, ale w ogóle ich nie wykorzystano. Dębski serwuje w książce czytelnikowi różne emocje i sytuacje, ale problem polega na tym, że nie składają się one na spójny klimat. 

Pomówmy jednak o atutach tej powieści. Na fakt, że od historii Kamila trudno się oderwać, wpływają dwa czynniki: dobry ostry humor i szybka akcja. Autor naprawdę uraczył swoich czytelników kilkoma naprawdę odjechanymi scenami oraz pomysłami. Głównie bywa więc zabawnie i sensacyjnie, choć czasem robi się też zimno, mokro i nieprzyjemnie (szczególnie gdy zabita babcia wcale nie była guimonem). "Moherfucker. Hell-P" to książka, którą czyta się dla dobrej zabawy, a ta bazuje nie tylko na akcji i humorze, ale także na licznych odwołania do niedawnych wydarzeń politycznych i społecznych oraz utworów literackich oraz filmowych. Cieszy również to, że Dębski, mimo iż nie wyposażył swoich bohaterów w zbytnią głębie psychologiczną, pozwolił im choć konkretnie przeklinać. Ludzie nie doceniają tej formy wyrazu, podobnie jak krytyczno-satyrycznego poczucia humoru, którego jest tu również sporo. Książka może więc albo szalenie się spodobać, albo niemiłosiernie nudzić - może bawić lub drażnić.   



THE END

"Moherfucker. Hell-P" jest mieszanką urban fantasy ze zlepkiem sensacyjno-kriminalnym i nutką fantastyki. W pewnym momencie czytania przyszło mi nawet na myśl, że  Kamil i Jerry mogliby zostać takimi polskimi "Supernatural" :) Książka Dębskiego odciągnęła mnie od wieczornego oglądania przygód Deana i Sama, dlatego uważam, że jest świetną propozycją na relaksujący czytelniczy weekend - poczucie humoru, wartka akcja i niezobowiązująca lekkość historii. Myślę, że jeśli podejdzie się do "Moherfucker. Hell-P" bez wygórowanych oczekiwań, spełni ona swoją rozrywkową funkcję. W końcu bang! bang! zapowiada zarówno dobry początek jak i dobry koniec. Ja na pewno sięgnę po kolejną część cyklu Moherfucker, bo dobrze się bawiłam i jeśli znów będę miała ochotę na chwileczkę zapomnienia, Dębski będzie idealny. 

W powieści pada pewne fundamentalne pytanie: czy to dobre, czy źle , że w naszych czasach już nikt tak nie pisze jak Lovecraft, czy Chandler? I to dobre pytanie. Tym, co oczekiwaliby po powieści Dębskiego klimatów Lovectraftowskiego Cthullu, tu tego nie znajdą. Powieść nie ma aż tak wygórowanych ambicji w stosunku do siebie samej.  Dębski, jako diler rozrywki, dobrze się spisuje proponując czytelnikowi amerykańską akcje z polskimi dialogami, w których nie może zabraknąć soczystych wulgaryzmów i solidnej dawki poczucia humoru. Książka, mimo swojego rozrywkowego charakteru, potrafi wzbudzić w czytelniku pewien dziwny niepokój, drobne drganie w środku, że przez chwilę człowiek pomyśli o sobie, ze może być jak ta mała brzegowa pętelka, niczego nieświadoma... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz