Eric Herenguel, "Srebrny księżyc nad Providence. Dzieci otchłani", tom 1 Taurus Media 2013 |
Jest
rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o
płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku
zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w
jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy oznacza
dla Cathy o wiele więcej pracy, niż przypuszczała. Dni szybko płyną na mozolnej
pracy, ludzie w miasteczku są mili, a noce w tak pięknej okolicy urzekają, szkoda
tylko, że nie przynoszą ukojenia. Miss Gatling zaczynają dręczyć dziwne
koszmary, w których widzi tajemniczą bestię. Jej wizja jest niewyraźna, ale
intuicja podpowiada jej ukryty sens. Wkrótce
w miasteczku zaczynają ginąć kolejni ludzie.
RUDOWŁOSA
PIĘKNOŚĆ I PIES
Cathy
jest kobietą niezwykle piękną i do tego niezależną. Zawodowo zajmuje się wyceną
majątku, dużo podróżuje wykonując różne zlecenia. Ma silną elektryzującą osobowość, jest
pewna siebie, a zarazem bardzo delikatna i pełna wdzięku. Jest przyjaźnie
nastawiona do otaczających ją ludzi i nowego miejsca, zachowuje się jakby
zawsze tu mieszkała. Z drugiej strony cały czas jest czujna, rozgląda,
obserwuje wszystko co dzieje się wokół. Trochę dziwne się wydaje, że damę z
wielkiego miasta interesuje śmierć jakiegoś chłopa. Nie tylko to jest dziwne. Wkrótce okazuje się, że inni mieszkańcy też skrywa swoje własne tajemnice.
Spokojne miasteczko, jesień w tle i buszujący w lesie potwór. Ach, czego chcieć więcej. |
Jest
jeszcze jedna postać, która wyróżnia się na tle pozostałych – pies, który wabi
się Napoleon. Po
śmierci Spencera trafia pod opiekę szeryfa. Co w nim takiego wyjątkowego?
Napoleon to uosobienie kundelkowatości: w każdej scenie jest zabawny, nieco głupiutki
i aż za bardzo kochany. Nie grzeszy urodą, ale to niezwykle pocieszne stworzeni. No i
wiadomo, że kobiety uwielbiają mężczyzn z psami ;)
PYŁ
SPIJA ICH KRWAWE ŚLADY
Nie, to nie jest słodziak Napoleon, to mi wygląda na kota... |
ANIELSKA JESIEŃ W
ŚWIETLE DIABELSKIEGO KSIĘŻYCA
Providence to
urocze, spokojne i przytulne miasteczko. Jego sielska malowniczość nie
zapowiada koszmarnych wydarzeń, które już wkrótce mają się dokonać. Tam jednak, gdzie są sami pobożni mieszkańcy,
kryje się najwięcej grzeszników. Czasem łatwo pomylić bramę do nieba, z bramą
do piekła, w końcu każde drzwi otwierają się w dwie strony.
Dobra sekcja zwłok, nie jest zła. |
Herenguel
operując światłem i mgłą/dymem buduje przestrzeń świata przedstawionego. Dzięki temu nie czytelnik nie ma poczucia klaustrofobii wynikającej z tak małej społeczności, a wręcz
odwrotnie – rozmyte kontury
przedmiotów otwierają przestrzeń, ukazują jej ogrom, a zarazem uświadamiają, że
wiele jest jeszcze ukryte i być może nigdy nie będzie ujawnione.
Kolory są ostre, czyste, a ich
wyrazistość jest łamana właśnie kontrastowym światłem. Ciemne barwy nie są przeszywająco
mroczne lecz miękkie i ciepłe. Wiele elementów przedstawione jest bardzo realistycznie,
choć niekoniecznie pieczołowicie. Słusznie można doszukiwać się inspiracji
Herenguela nurtem prerafaelickim w sztuce. Kompozycja całości jest bowiem oparta
na naturalizmie, a jednocześnie na religijnej moralności i mistycznych
symbolach (tutaj akurat pojawiają się nawiązania do Lovecrafta oraz Zakonu Templariuszy). Widać to również w przedstawieniu świata zewnętrznego, natury, która
zachowuje swoje pierwotne cechy.
DZIECI
OTCHŁANI
Przez całą historię autor zachowuje
pewne rzeczy w tajemnicy. Odsłania jej elementy powoli, tak by czytelnik mógł
delektować się jej smakiem. Herenguel doskonale panuje nad akcją, potrafi również
płynnie przejść z jednego nastroju do zupełnie innego. Schematy postaci są
wzięte wprost z westernu: proste, charakterystyczne i przewidywane, ale to
wcale nie przeszkadza. Herenguel tworzy filmowy miraż, któremu w pewnym momencie
czytelnik ulega. Nagle przestajemy czytać komiks, a zaczynamy oglądać film. Na sam koniec, autor w tej kwestii puszcza do czytelnika oko. Ostatnia strona stanowi przemiły gest z jego strony. Taki
element zawsze mi się podoba w komiksach japońskich, gdzie rysownik pisze lub
maluje coś dla fanów, często nawet na marginesie całej historii.
KLAK? Nie, BANG! BANG! :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz