czwartek, 29 maja 2014

Lubicie dobry stuff? Ćpajcie histeryczną literaturę


Kolejny numer „Histerii” zaczyna się ciekawą metaforą – zażywajmy histerię jak pigułki, proponuje Redakcja pisma. Tylko po co potrzebujemy takich medykamentów? Czy Histeria ma być lekarstwem na rzeczywistość, powodując oderwanie się od niej i wypłynięcie na nieznane wody? Czy ma być jak środek nasennym dla znerwicowanych pracoholików? A może pigułką szczęścia? Nie, takie nie istnieją. Cóż, ja lubię środki nasenne i odurzające w formie literatury, więc po raz kolejny chętnie zażyłam sporą dawkę histerycznych pigułek. Zrobiłam to trochę w ciemno licząc, że nie będzie to jednak flunitrazepam


BUNKIER, ANTONI NOWAKOWSKI [5/6]

Opuszczone cmentarzyska, ukryte trzęsawiska, podstępne bagna, znane tylko nielicznym wojenne schrony i bunkry. Oto miejsca pracy kilku przyjaciół, którzy żyją ze znalezisk powojennych. Handlują nimi z zagranicznymi kolekcjonerami łasymi na rzadkie pamiątki.  Dzięki odkryciu kilku zapomnianych miejsc, grupka poszukiwaczy, zaczyna żyć dostatnio. Jeden bunkier wydaje się być żyłą złota, jednak to, co tam naprawdę odkryją, zmieni ich życie w koszmar: „Chrystusie przenajświętszy, co to jest? Czyżby stare podania prawdę mówiły?”.

Pierwsze z czterech najlepszych opowiadań numeru. Jak już zaczynać, to od czegoś dobrego. Pierwsze próbka towaru musi być najczystsza, jeśli ma się wrócić do dealera po następną. „Bunkier” jest świetnie wystylizowanym opowiadaniem. Wszystkie jego elementy składają się na spójny obraz całości, tworząc bardzo wciągający klimat. Autor jest rasowym opowiadaczem, bo ani na chwilę nie możemy oderwać się od jego historii.  Wszystko toczy się z lekkością, która doskonale komponuje się z mroczną atmosferą opowiadania. Historia relacjonowana jest nam przez Griszę. Mistrzowsko poprowadzona pierwszoosobowa narracją sprawia, że mamy wrażenie jakby Griszka siedział z nami w barze i przy kuflu piwa opowiadał swoją przygodę. „Bunkier” to wciągające, klimatyczne i trzymające w napięciu opowiadanie.


CZARNA KAWKA, MAREK ZYCHLA [5/6]

Kosma ma zwyczajne przeciętne życie. Sam też jest zwyczajny, dlatego ludzkim odruchem postanawia nakarmić okruchami chleba głodną kawkę. „Ja bym jej nie karmił!” – usłyszał ostrzeżenie. Czasem bowiem nie należy karmić nieoswojonych zwierząt, bo jeszcze zechcą wejść do domu.

„Czarna kawka” opowiada o popadaniu w obłęd głównego bohatera, a właściwie o walce z chorobą, która zakrada się po ciuchu licząc, że nasza świadomość jej nie przyuważy. Temat niby oczywisty dla Histerii, ale autor oparł ten lejtmotyw na oryginalnym elemencie w postaci kawki. Ona skupia na sobie wszelkie wydarzenia. Całość historii nie jest jednak prosta, sprytnie wymyka się nam jej główny sens. Autor manipuluje tekstem tak, że nie potrafimy odróżnić, co jest rzeczywistością, a co urojeniami, o ile coś w ogóle nimi tu jest. Tekst momentami  surrealistyczny, czasem nie zrozumiały, przez co w całości tworzy wyjątkowo niepokojącą wizje. Po skończeniu, warto się zastanowić chwilę o co w tym wszystkim chodzi...

Motyw kawki przypomniał mi pewne opowiadanie z serii „Sandman”, konkretnie chodzi o przygodę Barbie z „Domu lalki”. Gaiman pokazuje nam podróż Barbie do wnętrza siebie samej. Tam odkrywa, że nie wszyscy przyjaciele są tymi, za których się podają, bo ptak zawsze pozostanie ptakiem. Czeka ją tam również walka, ale nie z samą sobą, ale z pewnym podrzutkiem, który niepostrzeżenie uwił sobie gniazdo w jej sercu. Zarówno „Dom lalki” jak i „Czarna kawka” w epicentrum mają umieszczonego ptaka. Pamiętam, jak kiedyś miałam fioła na punkcie pewnego kruka o imieniu Matthew… Cóż, faktycznie ptaki są bardzo niebezpieczne, szczególnie te, które pojawiają się we snach.

FARMA, ARKADIUSZ NOWAKOWSKI [4/6]

Główny bohater jest detektywem policyjnym, który pewnego dnia dostaje wymarzoną sprawę słynnego seryjnego mordercy JJ Rippera. To wielka szansa dlatego angażuje się całym sobą: analizuje miejsca zbrodni, dowody, poszlaki, nie chce niczego przegapić. W końcu trafia na trop, który doprowadza go do pewnej farmy. Konfrontacja okaże się zaskakującą, a jej zakończenie pozostanie nieco mgliste.

Opowiadanie stylizowane na wpisy w dzienniku. Mamy więc bardzo subiektywny, emocjonalny i pierwszoosobowy przekaz wydarzeń. Po raz kolejny pojawia się w „Histerii” tekst, którego największą zaletą jest klimat utworu – spójny, intrygujący, dominujący nad całością.

„Farma” to połączenie kryminału i horroru. Mamy tu mocne nuty noir  lat 40 oraz typowe rozwiązania fabularne dla grozy lat 90 (szczególnie zakończenie). „Farma” stanowi więc utwór o kryminalnym szkielecie i mocnych scenach z udziałem seryjnego mordercy. Naprawdę wyborne zestawienie. Ponadto im dłużej czytamy, tym silniejsze jest wrażenie, że „Farma” byłaby świetnym komiksem. Poszczególne sceny mają specyficzną budowę: albo szeroko panoramiczną, albo skupiają się na dużym zbliżeniu w stronę bohatera. Świat zewnętrzny jest fragmentaryczny, widzimy tylko najistotniejsze elementy, przez co tło staje się czasami nieistotne, jakby było tylko delikatnym cieniowaniem.

Problem z opowiadaniem pojawia się po pewnym czasie. Owa ciężkość i komiksowość zaczyna być odrobinę nużąca, a nawet przewidywalna, bo nasz bohater zaczyna składać się z samych czasowników. Kryminalny klimat i komiksowa stylizacja bronią jednak całości. Nie można więc powiedzieć, że "Farma" jest zła, bo to tak jakby powiedzieć, że "Cień"  [1994, reż. R. Mulcahy] jest zły.

KRWOTOK, FRANCIS VIOLENTO [3/6]

Piękny, wręcz poetycki wstęp do opowiadania. Pierwszy akapit urzeka, jednak w kolejnym nie jest już tak sielsko. Wkracza bowiem bohater a wraz z nim smutek, przemoc i życiowa porażka. Artur Krzewiński to człowiek przejawiający bardzo typową cechę naszych czasów: „Magiczne słowo >później< nabierało w jego życiu namacalnego znaczenia”. Ma ogromne problemy emocjonalne, czuje się niespełniony i przegrany. Na taki stan rzeczy składa się szereg sytuacji, z których dwie są wyjątkowo bolesne: szef w pracy wykorzystuje go i gnębi, a żona w domu znęca się nad nim fizycznie i psychicznie. Artur znosi to do czasu, aż dostaje poważnego krwotoku.

Opowiadanie ma gęstą atmosferę. Bezsilność, smutek, przemoc i zagubienie dominują nad wszystkimi ludźmi, którzy pojawiają się w tej historii. Brud miasta i społeczna obojętność stanowią naturalne tło dla wydarzeń. Najbardziej w historii rażą dwie rzeczy. Niesamowite umęczenie głównego bohatera, który faktycznie przegrał siebie samego oraz wyjątkowo brutalny i materialistyczny obraz kobiety/żony. Czytając „Krwotok” zaczyna nas dołować wizja bohatera pogrążonego w agonii. Wszystko, co ma piękny początek zazwyczaj kończy się tragicznie. W tym opowiadaniu koniec jest dziwny, irytujący i wydaje się odstawać od całości. Czy w tej historii są potrzebne jakieś demoniczne siły? W 2/3 opowiadanie jest obyczajowym dramatem, po co więc mieszać w tu siły piekielne, to właśnie one zepsuły cały klimat opowiadania. Dla mnie zakończenie i bez nich byłoby wystarczająco realistycznie przerażające. Horror to nie tylko demony…

MASKA POWIETRZA, OLGA KACZMAREK [5/6]

Historia o tym, jak dalece może się posunąć człowiek w swojej kreatywności, a może zachłanności… Przerażająca wizja świata, w którym twórczość zamarła, a jej miejsce zastąpiła wydajność. W głównym bohaterze rodzi się tęsknota za prostymi rzeczami, które zostały wykluczone z życia, bo były za mało wydajne.

Z początku opowiadanie jest pełne poczucia humoru głównego bohatera, które z czasem zaczyna ewoluować w sarkazm, a potem w nihilistyczny cynizm. Futurystyczny klimat ustępuje miejsca poczuciu przygnębienia, separacji i odczłowieczenia. W takiej atmosferze można spodziewać się tylko jednego…

Historii można zarzucić banalną tematykę, nawet przewidywalne zakończenie. Jednak nie jest to coś, co w oczywisty sposób rzuci nam się od razu w oczy. Najpierw damy się ponieść historii, którą chce nam opowiedzieć autorka. Domyślimy się zakończenia, ale przeczytamy je i zasmucimy się. „Maska powietrza” jest opowiadaniem uderzającym w nasze codzienne doświadczenia życia i pędu cywilizacji. Wydaje nam się, że to banalne, ale mimo wszystko wciąż łapiemy się w owe toksyczne mechanizmy. Istnieją takie banalne „mądrości”, które nie ważne jak bardzo byłyby uważane za oklepane, wciąż należy powtarzać, bo jeszcze wiele ludzi nie wiem, o czym one mówią. Czytając „Maskę powietrza” czułam jak powoli się duszę…

POTWÓR Z SZAFY [2/6]

Wojtuś siada właśnie do kolacji przy swoim stoliku z Ikei. Mama zrobiła mu pyszne kanapki z pomidorem i cebulą. Uwielbiał je, tak jak spacery po parku w słoneczny dzień. Mimo iż panicznie bał się ludzi, wiedział, że z mamą nic mu nie grozi. Nawet potwór mieszkający w szafie, który chrobotaniem zawsze przeszkadzał mu jeść, wydawał się odległym zagrożeniem, gdy ona była przy nim.

Opowiadanie w stylu bajkowego horroru – straszna szafa i magiczny klucz. Bajki miewają jednak morał, którego tutaj brakuje. Mało tego, mają sens, którego ja się tutaj nie doszukuję. Nie ma tu również napięcia, ani grozy. Fabuła nie wciąga, bo momentami jest niezrozumiała i niespójna. Być może autorce chodziło o jakąś aurę tajemniczości, ale ja takiej tu nie czuję. Początkowo myślałam, że to będzie horrorowa wersja o Narnii, ale niestety nie jest to nawet histeria małego dziecka. Brakuje w tym tekście rasowego potwora, albo w drugą stronę rozbudowania wątku przemiany, czy zmiany perspektywy głównego bohatera. Brak napięcia i grozy powodował, że tekst stawał się w miarę czytania nużący… Ciężkie pióro, które nie do końca potrafi przekazać, to co powinno.

SĄSIAD, NORBERT GÓRA [2/6]


Benjamin Ackos jest wielbicielem kryminałów. Aktualnie czyta powieść o spokojnym prawniku i szalonym sąsiedzie, który postanawia go zabić. Benjamin wiedzie spokojne i ułożone życie. Jakiś czas temu zmarła mu żona, więc nadal odczuwa smutek po stracie ukochanej. Pewnego dnia, obok jego domu, wprowadza się nowy sąsiad, który dziwnie przypomina postać z kryminału, jaki właśnie czyta Benjamin.

Fabuła się prosta. Pojawienie się bohatera, podejrzenia, konfrontacja i ucieczka. Właściwie to pogoń składa się na większość tej opowieści. Niewytłumaczalna siła, w irracjonalny sposób chce zgładzić Benjamina. Zakończenie wprost wyjęte z taniego horroru.

Teoretycznie „Sąsiad”, podobnie jak „Farma” przypomina lata 90 w horrorze. Z tą różnicą, że autor „Farmy”  pomieszał kilka stylistyk w celu uzyskania jednolitego tła dla fabuły. Z kolei „Sąsiad”  bardzo topornie postanowił zmierzać oklepaną ścieżką.

SREBRNIKI, MACIEJ ZAWADZKI [3/6]

Kolejny tekst napisany z niezwykłą lekkością pierwszoosobowej narracji. Główny bohater, niczym staremu przyjacielowi, relacjonuje nam swoją niezwykła przygodę, jakiej doświadczył jadąc na pogrzeb ojca.

Całość jest niezwykle klimatyczna i wciągająca, od razu przypomina nam się „Jeździec bez głowy” [1999, reż. T. Burton]. Opowiadanie bazuje na klimacie tajemnicy i delikatnie unoszącej się w powietrzu grozie. Absolutnie wciągnęłam się więc w tą historię, aż tu nagle opowiadanie się skończyło. Deja vu?! Problem wygląda następująco: niesieni ciekawą historią o przeklętych srebrnikach, duchu nieszczęśnika i tajemniczym liście, nagle koniec. Przykre i bezsensowne zakończenie, takie bez puenty, czy wyjaśnień po co to ktoś nam opowiada. O ile otwarte zakończenia w stylu „Kordiana” mają za zadanie podkreślić dramatyzm sytuacji i rozbudzić wyobraźnie czytelnika, co do dalszych losów bohatera, tak tu zabieg ten wydaje się karykaturalny.

UWODZICIELSKIE SZALEŃSTWO, TOMASZ WÓJCIK [5/6]

„Uwodzicielskie szaleństwo” pokazuje jak ludzki umysł łatwo ulega koncepcyjnym złudzeniom. Bohater pogrąża się w otchłani lęku przed śmiercią, by na jej dnie odnaleźć odpowiedzi.

Klasyczny dance macabre, w którym Śmierć pełni rolę nauczyciela i przewodnika. Całość historii opowiedziana jest dość patetycznie, co niestety wydaje mi się zbędne. Czy Śmierć zawsze taka musi być? Wielka, symfoniczna i teatralna ostatnia podróż naszej świadomości. Tak przynajmniej proponuje nam to autor opowiadania. Epikur powiedział, że nie mamy co bać się Śmierci, bo gdy ona jest, to nas już nie ma.

Porzucenie konceptualizmu, jako czegoś tak złego, że sama Śmierć musi nam to uzmysławiać, jest jak na tak poważną teorię filozoficzną, mało uargumentowane w tekście. Manie Kostucha nie przekonała. Przedmiotem pojęć ogólnych nie mogą być tylko i wyłącznie stany psychiczne - przepraszam Panie Leibniz, ale człowiek to nie monada. Oczywiste, że konceptualizm jest niebezpieczny w swojej skrajnej formie. Chyba Kartezjusz dowodzi tego najdobitniej. Jednak jego porzucenie jest niemożliwe.

Średniowieczny spór o uniwersalia jest nierozstrzygalny. Autor pokazuje nam, że być może skrajne doświadczenie śmierci daje jakieś odpowiedzi. Cóż teoria, której obalić nie sposób, choć dyskutować można godzinami:  Czy można jednocześnie nie zgadzać się na konceptualizm i podziwiać sztukę konceptualną?

Opowiadanie jest godne uwagi, bo pokazuje jak niebezpieczny jak konceptualizm, a jednocześnie skłania do refleksji nad uniwersaliami, czyli nad kwestią, nad którą rzadko rozmyślamy. Jedyną wadą tekstu jest zbytni patetyzm, który mnie razi, ale może to kwestia gustu. Kto nie chciałby umierać przy dźwiękach pianina…

ŻYWNOŚĆ, KORNEL MIKOŁAJCZYK [2/6]

Przygotuj blender, upewnij się, że jest podłączony do prądu. Następnie wrzuć składniki: jeden Blob (może być spleśniały), jakiś podrzędny akademik, podejrzanego dozorcę i grupę naukowców z tajnym laboratorium. Oczywiście nie zapomnij o głównym składniku, czyli bohaterze (najlepiej żeby był sierotą). Całość dokładnie zmiksuj. Dodaj mleka i truskawek, a otrzymasz horrorowy smuti. Na przyjęciu dla znajomych to wystarczy. A przecież można dodać odrobinę inwencji i podać niezapomniane przeżycie. Użyję tu znów pewnej smakowej metafory. To opowiadanie, to jak moja przygoda z BoBo One – niby składniki te same, a jednak to nie to samo co BoBoQ. „Żywność” to opowiadanie jakich wiele, brak w nim nutki świeżości lub choć odrobiny grozy, czy histerii. Osoba, która to napisała, ma potencjał, ale zabrakło pomysłu. Ewidentnie taki smuti nie trafia w mój gust smakowy. Może gdyby było bardziej przerysowane, ale obawiam się, że to na serio...




CEL KAŻDEJ HISTeRII

Kobiety histeryzują, to niezaprzeczalny fakty. Histeria ta ma jednak zawsze swoja przyczynę i po coś jest przeżywana. Podobnie z opowieściami. Tworzy się je w jakimś celu, coś chce powiedzieć i po coś chce się to zrobić. Jeśli czytelnik nie wie po co autor napisał tekst i nie widzi sensownego zakończenia, to nie do opisania jest poczucie zmarnowania czasu jakiego doznaje. Literatura to nie tylko rozrywka wynikająca z umiejętnego napisania historii, ale te historie muszą coś sensownego opowiadać… Wiem, zakończenia zawsze są trudne, jak rozstania z bliską osobą, ale po nich widać, kto potrafi już coś więcej, a kto jeszcze musi poćwiczyć. Dlatego życzę autorom kolejnego numeru trochę więcej wyczucia, świeżości i trochę lepszych zakończeń. To głównie one zapadają czytelnikowi w pamięć.

Zawarte w drugim numerze „Histerii” opowiadania mają podobną proporcje, co w pierwszym. Jest tyle samo bardzo dobrych i dobrych, co przeciętnych i słabych. Strona graficzna nie uległa zmianie. Ilustracje są doskonale wykonane i dobrane do tekstów. Mój ulubiony rysunek zostały wykonany przez Romana Panasiuka, jako ilustracja do opowiadania ”Kawka” M. Zychla. Styl graficzny, jaki obrała sobie „Histeria” jest wyrazisty i dobrze, że go utrzymują. On buduje klimat zanim rozpocznie się czytanie tekstu. Z kolei prostota całości jeszcze bardzie podkreśla cel „Histerii”: mamy obraz i tekst, reszta leży już tylko po stronie naszej wyobraźni.  

Zaserwowane przez „Histerię” tabletki łykałam powoli, po jednym opowiadaniu na dzień, czytając w autobusie do pracy. Próbowałam czytać przed snem, ale zasypiałam zanim dotarłam do zakończenia historii, a tego bardzo nie lubię. Przerzuciłam się więc na poranne czytanie i okazało się to bardzo przyjemna rozrywką dnia codziennego, bo nie ma to jak zaczynać od dobrych histerycznych prochów :)


długich dni i zaczytanych nocy


Alicya Rivard




2 komentarze: