Robert Cichowlas i Łukasz Radecki zwarli szeregi by stworzyć wspólnie książkę o tytule „Pradawne zło”. To zbiór trzech opowiadań, w których wiele rzeczy jest jedynie pozornie zwyczajne, gdyż to co do tej pory było normalne, okazuje się tak naprawdę kryć pokłady pradawnego zła - codzienność przenika się z szaleństwem, bestialstwo z niewinnością. Autorzy nie pokazują nam najprostszego schematu dobra i zła, nie dotyka ono bowiem niewinnych, ale tych, którzy je prowokują lub lekceważą, a z zakończenia cieszy się tylko ta druga strona mocy…
Pierwsze opowiadanie o tytule „Pradawne zło” pokazuje jak niespodziewanie mrok zakrada się do umysłu bohatera by znaleźć sobie wygodne posłanie. Tak jak w powieściach Lovecrafta, sen jest tu miejscem manifestacji mrocznych potęg: "zdradzając mi te sny, czułbyś się, jakbyś odnarzał część siebie. I to tę część, którą sam niezbyt dobrze znasz. Dlatego tak bardzo się boisz - nie wiesz, na ile są one wytworem straszliwych i niepojętych wydarzeń, a na ile istnieje szansa, że są projekcją twojej głęboko skrywanej podświadomości." /s 72/. Bohaterem opowiadania jest Maciej, drobny przestępca. Dokładnie rzecz ujmując jest tym, co zawsze czeka w wozie. Na grzaniu silnika dorobił się porządnego zaplecza finansowego oraz okazałej willi. Powodzenie w tej sferze nie wpłynęło niestety pozytywnie na jego sferę prywatną: małżeństwo rozpadło się i teraz życie toczy się między jedną, a drugą przygodą. Nasz bohater nie jest jednak z tego powodu jakoś specjalnie nieszczęśliwy. Fuszki idą jedna za drugą, a szef dba o bezpieczeństwo. Żyć nie umierać. No właśnie - nie umierać, czasem to nie takie proste. Macieja poznajemy podczas napadu na Kościół pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła. On i dwóch jego kolegów mają zlecenie na kradzież platynowej figurki Chrystusa. I jak to bywa, prosta robota okazuje się niezwykle skomplikowana, szczególnie gdy jego partner Jakub ginie rozszarpany na kawałki, a inny, Damian, ląduje na oddziale intensywnej terapii. Sytuacja nie wygląda dobrze, tym bardziej, że nikt nie wiem, co tak naprawdę się stało. Cała sprawa podejrzanie szybko przycicha, a policja nie interesuje się szczegółami napadu. Coś jest nie tak, jak powinno. Od momentu napadu, Marka zaczynają prześladować niezwykle realistyczne, pełne seksualnej perwersji oraz brutalnej przemocy, koszmary.
Cichowlas i Radecki wybierają dla swojego pierwszego opowiadania mroczną stylistykę twórczości Lovecrafta. Przełamują jej melancholię brutalnością prosto ze starych horrorów klasy B – „Całe mnóstwo obślizgłych, wijących się robali, miliony maleńkich, obmierzłych obrzydliwych ciałek tłoczących się na jego ciele, rozpychających się, próbujących wcisnąć się w pory jego nagiego ciała.” /s 13/ Tajemnica, seks i potok krwi – to mamy tu zapewnione. Jak wiadomo, w dobrym horrorze klasy B, nie może zabraknąć ostrych, hym, przypraw. Pieprzyku całości dodają sceny erotyczne. Szczególnie w pamięć zapada miłosny trójkąt, który szybko przeradza się w orgię krwi. Jest też coś dla koneserów niezapomnianych scen (takich trudnych do wyparcia), taki fragment pełen wydzieliny i odrazy, aż się podnoszą treści żołądkowe, choć niektórym pewnie też coś innego (nie wnikam). Jednak uważajcie, bo po czymś takim może w waszych snach pojawić się Cthullu i zrobić wam coś bardzo niegrzecznego...
„Pradawnym złem” w opowiadaniu jest przedwieczne bóstwo, które zbudzone domaga się wyznawców i ofiar. Cichowlas i Radecki wplatają tutaj wyraźną krytykę Kościoła, który chce wszystko zmieniać na swoją modłę, a przecież starym bóstwom i wierzeniom także należy się szacunek. Przetopienie dawnego artefaktu w chrześcijańską figurkę niczego nie zmienia. Siła, która drzemie wewnątrz, jest tylko przez to bardziej rozgniewana. To oczywiści doprowadza do końcowej epickiej walki. W pewnym momencie robi się więc bardzo poważnie – trzydziestu księży i dwóch egzorcystów przeciwko przebudzonej bestii. Podobno potęga tkwi w jedności, a przecież zło zawsze dział w pojedynkę, tak łatwiej dokonał rozłamu. Zaskakujące zakończenie opowiadania, nie będzie tak zaskakujące dla wprawionych w boju maniaków horroru oraz tych, co próbują wygrać w "Arkham Horror" - mnie się jeszcze nie udało. Opowiadanie czyta się dobrze, zawiera sporo intrygujących scen, jedynym minusem jest moment, w którym inkantacje, jakimi obrzucają się nawzajem odwieczni wrogowie, zbytnio się przeciągają i ma się ochotę je ominąć.
RETURN OF THE RATS
„Świt szczurów” – tytuł mówi sam za siebie. Opowiadanie od razu przywołuje wspomnienia złotej ery horroru w Polsce, czyli lat 90. Wtedy to właśnie można było przeczytać takie dzieła jak "Szczury" J. Herberta, czy „Zmrok” D. R. Koontza. Na okładce Wydawnictwa Amber z roku 1996, do powieści Koontza, widnieją odrażające masy szczurów, które opanowują miasto. Cichowlas i Radecki wybierają więc wdzięczne potwory – zwykłe, a jednak urastające do rangi istot nadprzyrodzonych. Przemykają gdzieś obok nas, wciąż pozostając w ukryciu, jakby na coś czekały. We Wrocławiu, Krakowie, Warszawie szczury można zobaczyć za dnia na ulicach miast. W Paryżu na jednego mieszkańca przypadają aż cztery szczury, w Nowym Jorku pięć. Jesteśmy świadomi ich istnienia i inteligencji, która szczególnie budzi w nas lęk. Jeden szczur nie zrobi nam wiele. Jednak gdy zdamy sobie sprawę, że jest ich tysiące i wcale nas się nie boją, zwierzęca agresja i siła, którą dysponują, stają się realnym zagrożeniem. Dr Jan Zalasiewicz z Uniwersytetu Leicester twierdzi, że szczury mogą urosnąć do wielkości krowy, gdyż: “Animals will evolve, over time, intowhatever designs willenable them to survive and to produce offspring” . Ciekawe badania, prawda? Szczurzy koszmar przeżyli mieszkańcy południowej Anglii, których po powodzi nawiedziły hordy głodnych szczurów. W takich ekstremalnych warunkach zmutowały i zyskały odporność na trutki. Nie zapomnijmy również o Lyubov Orlova rosyjskim statku widmo opanowanym przez zagryzające się z głodu szczury. Jeśli wam mało, przeczytajcie opowiadanie „Świt szczurów”, a z pewnością nie raz zastanowicie się w nocy, co to za dziwne skrobanie dochodzi z łazienki…
Bohater drugiego opowiadania jest Karol Pośpieszalski, właściciel kamiennicy, w której mieszkają głównie starsi lokatorzy. Płacą regularnie, ale wciąż domagają się żeby coś naprawiać, przeprawiać lub dorobić. Takie zawracanie gitary strasznie irytuje Karola. Pewnego dnia jeden z lokatorów zgłasza problem ze szczurami w piwnicy. Karol początkowo bierze sytuację za delirium starego pijaka Kołodziejczyka, ale przybywając na miejsce orientuje się, że trzeba szybko szukać numeru do szczurołapa.
„Świt szczurów” jest najlepszym opowiadaniem w zbiorze. Klasyczna groza piwnicznych pomieszczeń, zakleszczenie bohaterów w uścisku zła oraz ciche, powolne eliminowanie przez antagonistę swoich ofiar. Wszystko jest tutaj dopracowane i przemyślane, a sceny ze szczurami w roli głównej aż ociekają pomarańczową krwią: „Mężczyzna poderwał się oszalały z bólu i przerażenia, wrzeszcząc wysokim głosem i runął do przodu, wprost na stojąca naprzeciw niego pralkę. Uczepiony jąder, ubabrany kałem szczur miotał się wściekle, nie popuszczając ani na chwilę. Kolejne włochate, skalane gównem stworzenia wyłaniały się z muszli klozetowej i skakały na obleśnie wypięty, wielki tyłek Radoszewskiego.” /s 138/
KRYPTA TO NIE WSZYSTKO
Ostatnie opowiadanie w zbiorze nosi tytuł „Seks to nie wszystko” i jest mieszanką „Opowieści z krypty” z twórczością Stefana Grabińskiego. Jestem szalenie zaskoczona tym tekstem, bo przez dobre kilkanaście stron raczej byłam nim znudzona, aż tu nagle pojawia się klaun z mega wzwodem, czyli robi się ciekawie :) Muszę przyznać, że znam wiele osób, które boja się klaunów. Nie do końca rozumiem takie klimaty, ja tam świetnie się bawiłam na „Killer Clowns from outer space”. Wróćmy jednak do naszego wzwodu, znaczy się klauna :) Okazuje się on bardzo „pomocnym” człowiekiem, szczególnie dla naszej bohaterki. Wiktoria pragnie swojego szefa Stefana, ten jednak jest w związku z Lucyną. Rosier, bo tak na imię ma klaun, postanawia pomóc naszej bohaterce w zdobyciu mężczyzny jej marzeń. Jednak jak już wiemy, pakty z demonami bywają wątpliwe…
Opowiadanie wydaje się niepozorne, ale właśnie to przypomina mi „Opowieści z Krypty”, gdzie dopiero końcowa desperacja i żądza doprowadzają do krwawej rzezi. I tak jak w „Tales from the Crypt”, tutaj też mamy wyraźny morał – jeśli jesteś wyrachowaną, wyuzdaną i skrzywioną psychicznie suką, która chce się tylko ze wszystkimi dymać, na pewno spotka cię coś wyjątkowo bolesnego, bo seks to nie wszystko: „Jest miłość, poświęcenie, oddanie i cała reszta tego uszlachetniającego gówna. Sam dopiero teraz to wszystko poznaje. I tłumaczyć ci to, to jak opowiadać krowie o konstelacjach gwiazd. Dlatego spełniam twoje ostatnie marzenie.” /s 278/. Zakończenie opowiadania jest hołdem dla „Kochanka Szamoty” Stefana Grabińskiego i ono właśnie sprawia, że całość jest staje się konkretna, mocna i głęboka jak otchłań wieczności, w której świadomość utknęła w powłoce cielesności.
TAM GDZIE CIEPŁE FLAKI LATAJĄ NAD GŁOWAMI
Seks w ostatnim opowiadaniu to faktycznie nie wszystko. Mamy tu też dość osobistą podróż autorów w stronę „gówna zalegającego na półkach księgarń” /s 257/. Ci, co poczuli się urażeni, tak właśnie powinni się poczuć. Z kolei ci, co się urażeniu nie poczuli, ich to nie dotyczyło. Proste, prawda? Cichowlas i Radecki mają rację podkreślając słowami bohaterki, że nasz rynek jest zalany gównem. Nawet bardzo, bo wchodzą po księgarniach i widząc morze książek, często tak naprawdę wychodzi się z pustymi siatkami, mimo iż poświęciło się godziny na próbę wybrania czegoś „nowego” i ekscytującego. Zostaje wyraźnie postawione pytanie: kim chce być pisarz i do jakich czytelników zamierza kierować swoje dzieło? „W dzisiejszych czasach byle badziewie, jeśli się ładnie zapakuje i opisze, można wcisnąć ludziom. Tym bardziej, że większość z nich to popaprana generacja blogowo-internetowych recenzentów, którym udało się zrobić licencjat albo przeczytać kilka książek o słodziutkich wampirach i już uważają się za ekspertów”. /s 257/ Cóż można odpowiedzieć: true story. Wielu rodzimych autorów, mniej lub bardziej skutecznie, buduje swoje wizerunki, promuje w social mediach i wychodzi bratać się z fanami. Marketing i PR są bezlitosne i żenujące, ale skuteczne. Dla niektórych literatura to produkt i źródło pieniędzy. Tak jak dla niektórych internet stanowi źródło dowartościowania, (samo)wspierania w kółkach zainteresowań. Każde hobby ma swoją ciemną stronę mocy, ale nikt nie każe nam na nią przechodzić. Zostańmy tam, gdzie w zdrowej, koleżeńskiej atmosferze gdzie ciepłe flaki latają nad głowami jak Sylwestrowe serpentyny. Dobra literatura, dobra zabawa i wytrawny alkohol – czegoż więcej trzeba? No tak, seksu ;)
EVIL EYE
Ustalmy, antologie to temat rzeka. Podkreślę jednak, że autorzy „Pradawnego zła” pokazali coś wyjątkowego, że lepiej napisać trzy dobre opowiadania niż sześć niezłych, piętnaście słabych i kilka średnich, bo nie chodzi o to, by między błoto włożyć perły. Chodzi o to, by nasycić czytelnika niezbyt krótką, ale i nie za długą formą. Autorom wyszło to idealnie. "Pradawne zło" jest także zbiorem opowiadań, do którego trzeba podejść z dystansem. Jednak jeśli ktoś liczy na mega poważny, straszny horror, to tego tu nie znajdzie. Cichowlas i Radecki postanowili bowiem zabierać czytelnika w podróż do przeszłości, by złożyć hołd klasyce gatunku: Lovecraftowi, Koontzowi, Herbertowi, Opowieściom z Krypty, Grabińskiemu. To oldschoolowa mieszanka wybuchowa, dlatego zanim zacznie się czytać, trzeba nabrać klimatu „Evil eye” :)
"Pradawne zło" zostało wydane w 2014 roku przez Wydawnictwo Replika, które naprawdę przyłożyło się do okładki. Grafika wykonana przez Mikołaja Piotrowicza jest rarytasem. Patrząc na nią aż ręce się pocą, szczególnie tym, którzy kolekcjonują stare horrory (Phantom Press, Amber czy z Biblioteki Kakadu). Zaproponowana przez Replikę stylistyka jak najbardziej oddaje klimat opowiadań. Na pierwszym planie widać kościotrupa rodem z „Trzęsawiska” Guy N. Smitha. W tle kołyszą się palmy (chyba z „DeadIsland”), w powietrzu unosi się ciężki klimat letnich upałów niosący zapach rozkładających się zwłok. Całości dopełniają chmury pełne żaru zachodzącego słońca, które powoli pochłania nadchodzący z horyzontu mrok - piękne, aż się łezka w oku kręci.
Cichowlas i Radecki stworzyli razem znakomity duet, gdzie każdy dał z siebie to, co miał najlepszego, a co najważniejsze. końcowy efekt nie zalatuje tandetą, ale w pełni świadomą stylizacją. Autorzy nie mieli zamiaru napisać czegoś genialnie oryginalnego. Moim zdaniem blurb Mastertona podkreśla właśnie, że innym polskim pisarzom nie zdarzają się tak dobre powroty do klasyki. Jednak czy opowiadania przerażają aż tak bardzo, że będziemy krzyczeć ze strachu? Nie sądzę, choć pewnie odbiór zależy od wieku czynników. Jedno jest pewne, że"Pradawne zło" zawiera wszytko, to co kocha się w horrorach: grozę, odrazę, pradawne potwory, fascynację, żądzę, bezkompromisową brutalność, przerażający morał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz