wtorek, 14 stycznia 2014

Życie to ruletka - ze snu w sen


"W wieku dziesięciu lat miałem dziwny sen. Obudziłem się w moim pokoju, nie mając pojęcia, która może być godzina. Drzwi na korytarz były uchylone i do środka sączyło się delikatne światło. Rodzice najwyraźniej jeszcze nie spali. Jakby na potwierdzenie tego przypuszczenia usłyszałem ich ściszone do szeptu głosy, brzmiące jak odległe wprawki wygrywane na wiolonczeli.
Ciemność zalegająca w pokoju tężała, gromadziła się w kątach, kumulowała, wypełzała spod mebli, łapczywie pożerała resztki półcienia. Przypomniałem sobie, jak ostatnio czarny sweter zawieszony na krześle przybrał postać siedzącego człowieka. Siedział i wpatrywał się we mnie. Krzyczałem wtedy głośno, dopóki nie przybiegła mama.
Ześlizgnąłem się z łóżka. Pokój wydawał mi się bardzo duży, a droga do bezpiecznego salonu, gdzie siedzieli rodzice – daleka. Pod nogami czułem dotyk miękkiego dywanu. Korytarz przebyłem biegiem, celowo zbyt mocno tupiąc bosymi stopami, miałem bowiem nadzieję, że rodzice, słysząc to, wyjdą mi naprzeciw. Nic takiego się nie stało. Kiedy wszedłem do pokoju, oślepiło mnie światło. Nie pamiętałem, żebyśmy w domu mieli taki duży żyrandol. Pokój był elegancko umeblowany. Ojciec i matka stali odwróceni do mnie plecami, wyraźnie zajęci czymś, co znajdowało się na ustawionym pośrodku pomieszczenia stole. Oboje ubrani byli odświętnie, na czarno. Ze stołu dobiegał dziwny cykliczny odgłos. Matka odwróciła się i podeszło do mnie. Było w niej coś obcego. Zdawało mi się, że prawdziwa matka odeszła, a pozostała jakaś pusta, sztuczna skorupa. Jej oczy były pozbawione blasku życia. Sprawiała wrażenie marionetki, którą ktoś sprytnie steruje od wewnątrz.


- Spójrz – powiedziała – chcę pokazać ci coś bardzo ważnego.
Podszedłem do stołu. Znajdowało się na nim wirujące koło z zaznaczonym czarnymi i czerwonymi polami oraz cyframi. Po kole z turkotem sunęła kulka. Dopiero później dowiedziałem się, że takie koło nazywa się ruletka i że jest to gra, w której można obstawiać pieniądze.
- Zapamiętaj – powiedziała z naciskiem. Wbiła mi w przedramię zakończoną ostrymi paznokciami dłoń, sprawiając mi ból. – To jest właśnie życie – powiedziała, nachylając się do mojego ucha. Jej oddech był zaskakująco chłodny. – To jest życie.
Miałem wtedy wrażenie, że próbuje przekazać mi coś bardzo ważnego.
Zbudziłem się, gwałtownie siadając na łóżku. To był jeden z wielu snów, które zapadły w moją pamięć. Później kompletnie go zignorowałem. Wyjaśnienie wydawało się banalne, tak jak i sam sen. Musiałem gdzieś usłyszeć znane porzekadło: „Życie to ruletka”. W dziecięcym umyśle, we śnie przybrało ono dosłowną postać.
A jednak nie… Dopiero po latach miało dotrzeć do mnie, co oznaczały te słowa. Dopiero po latach, przez krótką chwilę miałem zrozumieć, że czarny sweter na krześle nie był, wbrew zapewnieniom matki, jedynie ubraniem; że po prostu przez moment w jakiś przedziwny sposób udało mi się do zobaczyć, a On zmaterializował się, by mi się przyjrzeć. Może zawsze tak robi. W pewnym sensie czekał na mnie już wtedy, a być może już wcześniej, od samego początku. Czekał na mnie także później, kiedy dodawałem gazu, wyprzedzając inny samochód. Czasem siedział na siedzeniu obok, a czasem w nadjeżdżającym z naprzeciwka aucie. Stał przy przejściu dla pieszych, szedł koło mnie, gdy nocą przemierzałem opustoszałą ulicę. Wyczekiwał na mostach i na wiaduktach, nad brzegami jezior. Czekał ze mną na peronach, podążał za mną, gdy szedłem przez las. Siedział przy łóżku, gdy chory majaczyłem w gorączce. Nie mógł jednak przekroczyć granicy, niczym wąż w terrarium – przyczajony i pozornie senny.
To było jedynie kwestią czasu. Prędzej czy później musieliśmy się spotkać. Czekał na sposobność. Czekał na  miejsce i czas."  [ Łukasz Henel, ON, Videograf, Chorzów 2013, s 10-12 ]

                                                                    czytaj ze mną

Alicya Rivard




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz