"W wieku dziesięciu lat miałem dziwny sen.
Obudziłem się w moim pokoju, nie mając pojęcia, która może być godzina. Drzwi
na korytarz były uchylone i do środka sączyło się delikatne światło. Rodzice
najwyraźniej jeszcze nie spali. Jakby na potwierdzenie tego przypuszczenia
usłyszałem ich ściszone do szeptu głosy, brzmiące jak odległe wprawki wygrywane
na wiolonczeli.
Ciemność zalegająca w pokoju tężała, gromadziła
się w kątach, kumulowała, wypełzała spod mebli, łapczywie pożerała resztki
półcienia. Przypomniałem sobie, jak ostatnio czarny sweter zawieszony na
krześle przybrał postać siedzącego człowieka. Siedział i wpatrywał się we mnie.
Krzyczałem wtedy głośno, dopóki nie przybiegła mama.
Ześlizgnąłem się z łóżka. Pokój wydawał mi się
bardzo duży, a droga do bezpiecznego salonu, gdzie siedzieli rodzice – daleka.
Pod nogami czułem dotyk miękkiego dywanu. Korytarz przebyłem biegiem, celowo
zbyt mocno tupiąc bosymi stopami, miałem bowiem nadzieję, że rodzice, słysząc
to, wyjdą mi naprzeciw. Nic takiego się nie stało. Kiedy wszedłem do pokoju,
oślepiło mnie światło. Nie pamiętałem, żebyśmy w domu mieli taki duży żyrandol.
Pokój był elegancko umeblowany. Ojciec i matka stali odwróceni do mnie plecami,
wyraźnie zajęci czymś, co znajdowało się na ustawionym pośrodku pomieszczenia
stole. Oboje ubrani byli odświętnie, na czarno. Ze stołu dobiegał dziwny
cykliczny odgłos. Matka odwróciła się i podeszło do mnie. Było w niej coś
obcego. Zdawało mi się, że prawdziwa matka odeszła, a pozostała jakaś pusta,
sztuczna skorupa. Jej oczy były pozbawione blasku życia. Sprawiała wrażenie
marionetki, którą ktoś sprytnie steruje od wewnątrz.
- Spójrz – powiedziała – chcę pokazać ci coś bardzo ważnego.
- Spójrz – powiedziała – chcę pokazać ci coś bardzo ważnego.
Podszedłem do stołu. Znajdowało się na nim
wirujące koło z zaznaczonym czarnymi i czerwonymi polami oraz cyframi. Po kole
z turkotem sunęła kulka. Dopiero później dowiedziałem się, że takie koło nazywa
się ruletka i że jest to gra, w której można obstawiać pieniądze.
- Zapamiętaj – powiedziała z naciskiem. Wbiła mi
w przedramię zakończoną ostrymi paznokciami dłoń, sprawiając mi ból. – To jest
właśnie życie – powiedziała, nachylając się do mojego ucha. Jej oddech był
zaskakująco chłodny. – To jest życie.
Zbudziłem się, gwałtownie siadając na łóżku. To
był jeden z wielu snów, które zapadły w moją pamięć. Później kompletnie go
zignorowałem. Wyjaśnienie wydawało się banalne, tak jak i sam sen. Musiałem
gdzieś usłyszeć znane porzekadło: „Życie to ruletka”. W dziecięcym umyśle, we
śnie przybrało ono dosłowną postać.
A jednak nie… Dopiero po latach miało dotrzeć do
mnie, co oznaczały te słowa. Dopiero po latach, przez krótką chwilę miałem
zrozumieć, że czarny sweter na krześle nie był, wbrew zapewnieniom matki,
jedynie ubraniem; że po prostu przez moment w jakiś przedziwny sposób udało mi
się do zobaczyć, a On zmaterializował się, by mi się przyjrzeć. Może zawsze tak
robi. W pewnym sensie czekał na mnie już wtedy, a być może już wcześniej, od
samego początku. Czekał na mnie także później, kiedy dodawałem gazu,
wyprzedzając inny samochód. Czasem siedział na siedzeniu obok, a czasem w
nadjeżdżającym z naprzeciwka aucie. Stał przy przejściu dla pieszych, szedł
koło mnie, gdy nocą przemierzałem opustoszałą ulicę. Wyczekiwał na mostach i na
wiaduktach, nad brzegami jezior. Czekał ze mną na peronach, podążał za mną, gdy
szedłem przez las. Siedział przy łóżku, gdy chory majaczyłem w gorączce. Nie
mógł jednak przekroczyć granicy, niczym wąż w terrarium – przyczajony i
pozornie senny.
To było jedynie kwestią czasu. Prędzej czy
później musieliśmy się spotkać. Czekał na sposobność. Czekał na miejsce i czas." [ Łukasz Henel, ON, Videograf, Chorzów 2013, s 10-12 ]
czytaj ze mną
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz