Czerwcowo-lipcowy Fanbook
zachęca do przygotowania książek na wakacje, radzi co zrobić, a czego nie robić
z literaturą szykując się do wyprawy. I słusznie. Trzeba się do wakacyjnego czytania
przygotować, tak jak przygotowuje się do podróży. Autor artykułu opisuje różne
sytuacje, które należy uwzględnić zanim zadecydujemy co ze sobą zabrać. Dla
mnie każde wakacje to czas dzielony na dwie części: część ruchowo-rekreacyjną i część
drzemkowo-książkową. Każdego dnia oba te element się pojawiają. Tak więc w
literaturę zawsze muszę być dobrze zaopatrzona. Średnio na dwa, trzy dni trzeba
liczyć jedną książkę. Autor artykułu radzi, by nie zabierać ze sobą książek w
twardej oprawie. Cóż, ja nie patrzę ani na oprawę, ani grubość książki. Na
wakacje szykuje zawsze to, co chcę przeczytać jednym tchem i nie ma dla mnie
znaczenia czy na lądzie, wodzie czy w powietrzu. Dbam jednak o zabezpieczenie książek
przed zniszczeniem. Odkładam je folią zabezpieczającą, taką jakiej używają biblioteki, aby w podróży nie
pobrudziły się lub uszkodziły. Zawsze również pakuję je w środek walizki, tak
by były otoczone ubraniami, co łagodzi wszelkiego typu wstrząsy i eliminuje
zgniecenia w lukach bagażowych. Wniosek jest prosty: każdy wie ile czyta latem i tyle, a nie
więcej powinien brać uwzględniając najpierw czy wakacje umożliwią mu w ogóle
czytanie :)
# Jerzy Mosoń jest
człowiekiem, którego zdanie podzielam dość często. Jego tekst „Przestroga zmarłego
giganta” jest jak słowa wyjęte mi z ust :) Czytałam Marqueza na studiach, chyba jak każdy, i mimo licznym
seminariów, dyskusji, ochów i achów, pisarz ten mnie nie zachwycił. „Miłość w czasach zarazy” i „Sto lat samotności” są jak sztandar
powiewający na maszcie chwały Marqueza. Moja niechęć jest trochę dziwna, bo
uwielbiam realizm magiczny, jednak tego, co tworzy ten pisarz, nie czuję w
ogóle. Powiem więcej: nuży mnie i ciągnie się niczym kara,
którą musimy odsiedzieć na jerzyku. Mosoń pisze o twórczości Marqueza: „to pozycje dla pań i to tych należących do
nielubianej przez mnie kategorii: egzaltowanych, uwiędłych romantyczek,
moralistek z innej epoki, wypasających swe emocje na powierzchownych diagnozach
społecznych” – nic dodać, nic ująć. Podobnie jest z Coelho: po co go
czytać, jeśli można studiować filozofię. Ludzie jednak lubią robić rzeczy nie w
tej kolejności co trzeba. Wywód,
redaktora naczelnego pisma „Gentleman”
, ma jednak pewien cel. Chce on zwrócić uwagę na dzieło „Rzecz o mych smutnych dziwkach”. Książkę nietypową, bo
równocześnie wywołującą zachwyt, zniesmaczenie, duszność a zarazem wolność
myśli i przestrogę. Dzieło jest ostrzeżeniem, a zarazem zabawą z czytelnikiem - czy okaże
się on na tyle mądry, by nie wyciągać z książki wniosków.
# Wywiad z Jackiem Piekarą
jest chyba największym rarytasem tego numeru. To pisarz niezwykle wyróżniający
się na tle innych współczesnych fantastów. Zdecydował się on na odważną wizję świata
równoległego, która jest zaprzeczeniem historii chrześcijaństwa. Przeczytałam
kilka książek o Mordimerze, głównie za namową mojego partnera, który rozpływał
się czytając Piekarę. Muszę przyznać, że Inkwizytor jest postacią fascynującą,
ale całość powieści ma mocno męski rys i szybko zaczynała mnie irytować. Książki Piekary uchodzą za kontrowersyjne. Moim zdaniem nie mają one na
celu wzbudzać aż takich sensacji, ale zadawać pytania o wiarę i sens jej interpretacji. Piekara pokazuje świat wcale nie tak odległy, w
którym siła religijna łączy się z siłą polityczną. Widać, że jako pisarz ma wyraziste
poglądy, których potrafi bronić silnymi argumentami. Dlatego w powieściach
Piekary jest dużo niełatwych i czasem trudnych spraw do przemyślenia. Bycie
silnym i określonym twórcą nie przeszkadza mu w bardzo dobrym konacie ze swoimi
czytelnikami; zwraca dużą uwagę na to, co mówią i reaguje. Ja polubiłam Piekarę za „Alicję”
i to chyba nikogo nie dziwi oraz właśnie za zwrócenie uwagi na konieczność zrewidowania poglądów patriotycznych: „najlepsze co możemy zrobić, by obronić
Polskę, to głosować na polityków, którzy chcą zbudowania silnego kraju. Tak
silnego, żeby nikt nie musiał ginąć
broniąc jego granic.” . Choć nie powiem, mam w sercu zadrę, za „Necrosis”… Szkoda, czkałam na ciąg
dalszy.
# Fanbook podjął także
temat: „jak zostać pisarzem?”.
Faktycznie, w morzu poradników, podręczników, szkoleń, kursów, warsztatów można
się pogubić, o ile w ogóle uzna się, że jest to potrzebne. Zgadzam się ze
stwierdzeniem Pani Katarzyny Krzan, że
u nas wciąż panuje przekonanie, że z talentem trzeba się urodzić. To
przekonanie ma swoje kilka wyraźnych konsekwencji w myśleniu. Po pierwsze, ludzie
myśląc, że talent jest wrodzony, z jakiegoś powodu uważają również, że go
posiadają – stąd masa self-publishingu (a raczej jego mroczna strona). Po
drugie, talent to dopiero początek i trzeba go szlifować – a większość nie
podejmuje współpracy w celu doskonalenia się. Po trzecie, pisarzem można zostać
nie tylko dzięki talentowi – ciężka praca też kształtuje warsztat literacki. Główny
problem z pisaniem tkwi w nieprzebudzonej kreatywności. Nie jest tak prosto, że
nauczymy się pisać książki z książek. Do tego potrzebny jest kontakt z drugim
człowiekiem. Zyskanie bezpośredniego odbiorcy pozwala natychmiast weryfikować
nasze umiejętności, ale również pobudzić kreatywność. Zdobycie wykształcenia,
czyli warsztatu rzemieślnika, pozwala pisać tak, że inni będą nas chcieli
czytać. To oczywiste, że wyćwiczenie się w czymkolwiek zawsze da pożądany rezultat.
Kwestia talentu, to jest to coś więcej w danym dziele, co czyni je nie tylko
miłym w czytaniu, ale takim, które coś w nas poruszy.
Fanbook jest gazetą
lekką, więc zawsze można ją zabrać w podróż. Jej wadą jest delikatność, gdyż
łatwo ulega przytarganiu, pogięciu, a druk schodzi pod wpływem ciepła. Liczy się jednak wnętrze,
czyli cała paleta tematów, o których możemy myśleć lub dyskutować z innymi –
miła i niezobowiązująca lektura na każda letnią wyprawę. Ja czytała Fanbooka w
kojącym cieniu ogrodu pełnego drzew owocowych. Na wyciągniecie dłoni soczyste
jabłka, wiśnie, brzoskwinie…
długich dni i zaczytanych wakacyjnych nocy
Alicya Rivard
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz