Przyjemna
w dotyku, gładka, satynowa okładka utrzymana w sepii niczym zdjęcie retro po
apokalipsie. Na tle całości wyraźnie widać przebłyski czerwieni i turkusu
wyłaniające się zza chmur, które szczerzą groźnie zębiska nad opustoszałym
światem. Tak zachęca nas swoją grafiką Krzysztof Krawiec do przeczytania historii „Łabędziego śpiewu” Roberta McCammona.
Książka otrzymała nagrodę Brama Stockera za najlepszą powieść roku. Jej autor uchodzi za znakomitego pisarza
grozy, którego dorobek wykracza poza ramy gatunku.
CZY MOŻEMY WYOBRAZIĆ SOBIE PRZYSZŁOŚĆ, KTÓREJ NIE MA?
Przyszłość
bohaterów została strawiona przez ogień. Konkretniej, w skutek eksplozji bomb
atomowych. Wojna nie wybuchła, bo nie było już komu ze sobą walczyć. Książka
zaczyna się od ukazania kulis prezydenckiej decyzji o ataku nuklearnym, która
okazuje się największy, ale i ostatnim błędem Stanów Zjednoczonych.
Przez
czas śledzimy losy trzech grup bohaterów. Od początku wiadomo, że zmierzają ku
sobie, choć do spotkania jest przed nimi daleka droga. Jako pierwszą poznajemy
bezdomną, szaloną kobietę, która czeka na przyjście Jezusa. Jest osobą
zagubioną i pogrążoną w marazmie. Siostra Niepoczytalna nie za bardzo pamięta
kim była wcześniej, ale czuje, że jej przeszłość kryje straszne tajemnice.
Spotkanie z tajemniczym mężczyzną w opuszczonym kinie całkowicie ją odmieni.
Zda sobie bowiem sprawę, że posiada bezcenny przedmiot, który musi chronić za
wszelką cenę.
Świat
oczekując na wojnę, żyje w zawieszeniu. Prowadzone są działania mające na celu
uchronić ludzkość przed skutkami ataku nuklearnego. Budowane są bazy wojskowe i
schrony. Pułkownik Macklin zostaje dowódcą jednego ze schronów ukrytego we wnętrzu
góry. W skutek niedociągnięć konstrukcyjnych budowla nie wytrzymuje uderzeń
bomby. W taki właśnie sposób traci swoich rodziców Roland, nie ma jednak
tragedii, bo szybko odnajduję nowego przywódcę. Z czasem zatraca się granica
między tym kto, kim steruje.
Swan poznajemy, gdy jej matka podejmuje decyzję odejścia od swojego kochanka, brutalnego i nieprzewidywalnego pijaka. Jest małą, złotowłosą dziewczynką, która kocha uprawiać rośliny, rozmawia z nimi i wsłuchuje się w ich potrzeby. Podróżując do rodzinnego miasta, Swan i jej mama, muszą zatrzymać się w przydrożnym zajeździe. Tam ich los zostanie połączony z pewnym czarnoskórym mężczyzną.
Swan poznajemy, gdy jej matka podejmuje decyzję odejścia od swojego kochanka, brutalnego i nieprzewidywalnego pijaka. Jest małą, złotowłosą dziewczynką, która kocha uprawiać rośliny, rozmawia z nimi i wsłuchuje się w ich potrzeby. Podróżując do rodzinnego miasta, Swan i jej mama, muszą zatrzymać się w przydrożnym zajeździe. Tam ich los zostanie połączony z pewnym czarnoskórym mężczyzną.
Mający
ponad sześć stóp wzrostu i ważący trzysta funtów Johnny jest zapaśnikiem. Na
ringu sieje postrach jako Czarny Frankenstein, a w rzeczywistości jest miłym i
trochę zagubionym facetem, który przez własną głupotę stracił kontakt z żoną i
córką. Doskwiera mu samotność oraz koczowniczy tryb życia. Tym razem zmierzał
do Garden City w stanie Kansas. Piekielny upał oraz kończące się paliwo
zmuszają go do zjechania z autostrady.
Jest
jeszcze człowiek z kina. Tajemnicza postać, która non stop ogląda jeden film –
drastyczną relację z katastrof, wypadków, szalejących żywiołów. Siedzi w pustej
sali i śmieje się z cierpienia i śmierci. Przypomina sobie jak uczestniczył w
każdym z nich. Czeka na o wiele większe show.
Apokalipsa
nadchodzi dla wszystkich niespodziewanie. Koniec świata jest spektakularny i
przynosi ze sobą śmierć nie tylko ciała, ale i duszy. Dla niektórych wszystko kończy
się szybko, są jednak tacy, którzy muszą żyć w czasach, których nie ma
przyszłości.
ATONALNY ŚPIEW POST- APOKALIPTYCZNYCH CHÓRÓW
Po „Łabędzi
śpiew” sięgnęłam dość późno.
Premiera książki miała miejsce w październiku 2013 roku. Od tamtego czasu nie
mogłam się jednak przekonać do tej pozycji Roberta McCammon’a. Czy ktoś, kto napisał przepiękną, wrażliwą i
przepełnioną wzruszeniami powieść „Magiczne lata” jest w
stanie stworzyć post-apokalipsę? Najzwyczajniej bałam się rozczarowania i
zmarnowania czasu. Po pierwszym tomie mam mieszane uczucia, bo z jednaj strony
nie dostałam tego, co oczekiwałam, ale z drugiej nie rozczarowałam się.
Historia ma jednak ciąg dalszy i nie uczciwe byłoby oceniać jej elementy nie
mając pełnego obrazu. Powiem więc o odczuciach po tomie pierwszym powściągając nieco
konie...
Początek
opowieści jest niczym thriller polityczny. Słaby Prezydent, kluczowe decyzje,
nieprzychylni doradcy. W takiej atmosferze łatwo o błędną ocenę sytuacji.
Historia oceni, czy podjąłem słuszną decyzję – to ostatnia myśl Prezydenta USA
przed wyrażeniem zgody na odpalenie bomb nuklearnych i wymierzenie ich w
strategiczne punkty Rosji. Cóż, wielu mówiło tak przed nim i wielu będzie
mówić po nim.
Nie
trudno zauważyć jeden z najbardziej typowych dla lat ‘80 wątków: zimna wojna. Książka powstaje w roku 1987,
gdzie w USA trwa apogeum napięć nuklearnych. Początkowo McCammon tworzy w
powieści realistyczny przebieg zimnej wojny, by potem wysnuć z niej swój najgorszy
scenariusz. Miałam więc jak najlepsze podstawy by sądzić, że tuż za rogiem
kartki czai się post-apokaliptyczna rzeźnia niewiniątek. Taka „Noc Zombie” B. Keen, "Apokalipsie: M. F. Mc Hugh czy „Droga” C. McCarthy. Cóż, nie to przyszykował dla nas autor. McCammon tworzy epopeję zagłady w
charakterystyczny dla siebie sposób, czyli fantastycznie, lirycznie,
delikatnie. Osnuwa woalką to, co mogłoby czytelnika zniesmaczyć, urazić,
obrzydzić. W jego opowieści mowa o utracie wartości, upadku jednak sceny, które
miałyby to ukazywać są wyraźnie złagodzone. W książce dużo ludzi umiera, jest krzywdzonych, ale nikt „z
przybliżeniem kamery”, wszystko dzieje się nieco z dala od emocji czytelnika. Nie ma
zbliżeń, konania, bólu. Z jednaj strony zdajemy sobie sprawę z wagi i skali tego co się wydarzyło, ale z drugiej strony czuć wytworzony przez autora dystans do tego. Taka sytuacja, w której dominuje to co zewnętrzne, nad tym co wewnętrzne, z pewnością jest celowym zabiegiem.
Powieść
ma swoje dwa oblicza: realistyczną i fantastyczną. McCammon doskonale wykreował
otaczającą bohaterów przestrzeń. Potrafił stawić czoła rozmachowi apokalipsy.
Kreacja świata jest najmocniejszą stroną powieści. Przestrzeń, krajobrazy są
przytłaczające i zachwycające. To, co dzieje się między bohaterami nie jest
scenariuszem do kolejnego odcinaka „The Walking Dead” jednak „Łabędzi śpiew” nie jest horrorem, to powieść grozy z elementami fantasy. Takie
połączenie sprawia, że złagodzony jest obraz zagłady przez liczne elementy. Mamy magiczny pierścień,
prorocze sny, podróże w przestrzeni, ka-tet,
czy nawet złego demona. Nie mam nic przeciwko, bo wszystkie te elementy
pojawiają się również w „Mrocznej wieży”
S. Kinga, jednak tam ani nie wpływają na poziom grozy, ani powagę wydarzeń. Tutaj czasem jest nieco inaczej. Momentami miałam silne wrażenie, że w „Łabędzim śpiewie” realność zagłady nie potrafi do końca płynnie zgrać się
z elementami fantastycznymi. Jeśli chodzi o grozę to jest tu obecna na zasadzie napięcia, oczekiwania lub związana jest z sytuacjami zagrożenia. Mam jednak przeczucie, że dramatyczne wybory i przerażające wydarzenia są jeszcze przed naszymi bohaterami.
BOHATEROWIE NA DRODZE MGIEŁ
Wszyscy
bohaterowie mniej lub bardziej świadomie, zmierzają ku sobie. Ich życie składa
się z wędrówki, bo w świecie, który uległ zagładzie nie ma miejsca na stałość.
Upadła cywilizacja, nie tylko fizycznie, ale i moralnie. Dokąd więc iść i czy
warto gdzieś iść? Bez odpowiedzi na te pytania, nie sposób przetrwać. Życie po
apokalipsie polega na przewartościowaniu i odnalezieniu nowego celu.
Swan jest słodką, prześliczną dziewczynką, wrażliwą na świat i niezwykle
empatyczną. Tytuł powieści może sugerować, że jest ona główną bohaterką. W
tomie pierwszym nie widać jednak takiej tendencji w fabule. Swan nie do końca
jest świadoma swoich zdolności. Musi odnaleźć się w nowej sytuacji i jak na
swój młody wiek doskonale jej to idzie. Straciła matkę i teraz musi podróżować
z nieznajomym czarnoskórym zapaśnikiem. Dziwny z nich duet. Idą przed siebie, w
sumie bez konkretnego celu. Jak na razie, Swan wydaje się nie mieć w sobie
ikry. Jej niewinność i całkowita
zależność stają się momentami irytujące. Oczywiście w tomie pierwszym mamy sugestię autora w czym tkwi
wyjątkowość tej dziewczynki, ale jak na razie nie ma ten fakt jakiegoś
szerokiego kontekstu. Tak więc Swan pozostaje delikatnym kwiatem, który cudem przeżył katastrofę i teraz trzeba go nieustannie chronić. Joshua traktuje
jej życie jak sprawę honorową. Dla niego Swan jest źródłem nadziei trzymającą
go przy życiu i zdrowych zmysłach. Poza byciem ochroniarzem Joshua, jako samodzielny bohater, nie
wyróżnia się zbytnio. Jest prostolinijny, a jego zachowania są przewidywalne.
Od
pewnego momentu, w powieści wyraźnie widać, że McCammon ujmie kwestie antagonistyczne bardzo klasycznie: jest
dobro i zło; oboje szukają sojuszników. Koniec świata stanowi początek gry,
której reguł jeszcze nie znamy. Choć Rolandowi wydaje się, że zna reguły, w końcu to
wszystko jest tak, jak w jego grze komputerowej, tylko bardziej realnie.
Porusza się więc na granicy utraty poczytalności, jednak nikt jak na razie tego
nie dostrzega; dopóki jego działania są skuteczne i stanowcze. Los „rycerza”
Rolanda jest połączony z pułkownikiem Macklinem,
któremu ten ratuje życie. Pasują do siebie bowiem pułkownik, w skutek wstrząsu
również zaczyna tracić zdolność jasnego myślenia. Przypominają mu się czasy
wojny, nic w tym dziwnego, bo sytuacja niewiele się rożni. Problem polega
jednak na tym, że pułkownik widzi Widmowego Żołnierza, który mówi mu co ma robić. W Rolandzie widać potencjał,
trudno jednak powiedzieć czy sprzymierzy się on z dobrem, czy ze złem. Znając
jednak życie, przejdzie na tą gorszą stronę.
Jest
też moja ulubiona bohaterka, czyli Siostra. Jest to postać, której apokalipsa pomaga wyjść z marazmu, przebudzić się i odkryć w sobie chęć życia.
Często w myślach nazywam ją Siostrą Jude
(„American Horror Story”), gdyż są podobnie ukształtowane. Obie uciekają przed przeszłością: tragicznym
wypadkiem, który doprowadza do śmierci dziecka. Obie przekonane są co do swojej wyjątkowości, obie zostały również naznaczone piętnem zła, któremu muszą
stawić czoło. Właściwie pierwszy tom jest zdominowany przez jej
przemianę oraz konsekwencję jakie przynosi w skutek swojej determinacji. Dla Siostry
apokalipsa stała się nowym początkiem, ona zaczyna żyć, gdy inni umierają. Żadna
postać nie dokonała takiego kroku milowego w swoim rozwoju. Pozostali nadal są
niewyraźnymi bohaterami z jeszcze bardziej niewyraźny celem swojej wędrówki. Siostra kieruje się w swoim działaniu pojęciem Dobra. i nawet jeśli nie wie dokąd wysyłają ją wizje, to podąża tam, gdzie prowadzi ją instynkt.
ŁABĘDZI ŚPIEW
Tytuł
książki stanowi związek frazeologiczny mający symboliczne znaczenie. Łabędź
stanowi głęboki symbol już od czasów starożytnych. To melanż wielu
znaczeń: śmierci, miłosnego aktu, nieśmiertelności, hermafrodytyzmu, boskiej
mocy, życia. Najczęściej łabędź jawi się jako istota pokonująca śmierć, jednak
jej znaczenie należy odczytywać tanatologicznie: to śmierć stanowi początek
życia. Znamienny wydaje się tu mit o Endymionie, który ożywa nocą, by uprawiać
seks z Selene; o wschodzie słońca umiera ponownie. Dla człowieka akt seksualny
stanowi uwieńczenie życia. Zbliżamy się
więc do znaczenia łabędzia jako orgazmu, czyli ostatecznego spełnienia przed śmiercią.
Łabędzi śpiew oznacza więc dokonanie się losu, ostateczne spełnienie,
graniczące z poczuciem boskości. Tuż przed śmiercią śpiewamy najpiękniej.
W
pierwszej części nie widać jeszcze jasnych powiązań z powyższa symboliką. Można
jednak przypuszczać, że tom drugi odsłoni przed nami owo ukryte znaczenie.
RETRO WSPOMNIENIE
Akcja
powieści jest wielowątkowa. Pewne postacie pojawiają się i znikają, bohaterowie
wciąż są w drodze, a taki stan rzeczy generuje wydarzenia poboczne. Relacje czasowe i przestrzenne między zdarzeniami są
relatywne, gdyż w powieści istnieje możliwość bycia w innym miejscu, czyli
podróży astralnej. Wszystkich bohaterów łączy coś, o czym jeszcze nie wiemy, a
co dopiero przeczuwamy. Wszechwiedzący narrator sugeruje nam jedynie pewne
rzeczy. Dzięki niemu widzimy o wiele więcej niż bohaterowie, ale poskładanie
tego w całość nie jest jeszcze możliwe.
Nie
mogę powiedzieć, że jestem zaskoczona książką, bo moim zdaniem nie rzuca ona na
kolana, ale również nie rozczarowuje. "Łabędzi śpiew" nie jest pełnokrwistym post-apokaliptycznym horrorem, tylko fantastyczną powieścią grozy. Historię czyta się z zapartym tchem, bo autor opowiadam nam historię pięknym, malowniczym językiem, który wciąga i nie pozwala się oderwać od tej bajkowej historii o zagładzie ludzkości. Tom pierwszy jest wprowadzenia, zawiązania
akcji, co w oczywisty sposób implikuje, że przed nami powinien być cały
kalejdoskop wydarzeń z oszałamiającym punktem kulminacyjnym. Tego można się
dowiedzieć tylko czytając tom drugi :)
Myślę,
że książka oczaruje wielbicieli fantastyki z pogranicza post-apokalipsy. Fani krwistego horroru niewiele tu dla siebie znajdą, co nie oznacza, że nie powinni tego czytać. Przypominam o takich filmach jak "Labirynt Fauna", czy "Ogród" , gdyż subtelna groza również warta jest uwagi (nie można wciąż tonąć w hektolitrach
krwi). Są inne światy niż ten i mogą przecież istnieć też różne apokalipsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz