Książce
Roberta Ziębińskiego przyświeca niepokojące motto: „Moje kochanie, ty nie oglądaj horrorów, od tych horrorów nabawić się
można chorób”. Słowa te wyśpiewuje dekadencko wokalista grupy Świetliki. Jednak co one oznaczają na tle publikacji
Ziębińskiego?
Na
samym wstępie autor wyraźnie chce zaznaczyć, że nie napisał horrorografii
Kinga. Tłumaczy nam swoją chęć ujęcia tematu z zupełnie innej strony. Pokazując
wybrany przez siebie dorobek filmowy Kinga, chce snuć opowieść o jego życiu
oraz o tym, jak pisarz zręcznie dopasował się do potrzeb rynku popkultury. Każdy
sprzedawca wie, że najlepszym sposobem na sukces jest wpasowanie się w
osobowość klienta. Czy King jest do tego zdolny?
Ziębiński rozpoczyna
swoją książkę bardzo długim wstępem. To w nim właśnie padają
najważniejsze słowa tej publikacji. Z początku zastanawia się on nad kondycją
polskiego rynku wydawniczego. Tyle zostało już w tym temacie powiedziane, że
sam Ziębiński w tej kwestii nie dokłada specjalnie do pieca. Stara się jednak
na tle tej wypowiedzi pokazać, dlaczego King jest tak popularny w Polsce.
Zaistniał bowiem szereg wydarzeń, które ukształtowały rynek grozy takim, jakim jest
aktualnie. Początkowe przesycenie ogólnodostępnym tanimi czytadłami, wyrobiło
pogląd na ten gatunek u kilku pokoleń. Mimo iż, od lat ‘90 wszystko uległo znacznej
modyfikacji, poglądy literackie na temat grozy i horroru niemal nie uległy zmianie.
Fantastyce udało się wybić, ale jak dla mnie nie wyszło to jej na dobre.
Dlatego warto się zastanowić, czy horror powinien wychodzić z cienia… Ziębiński twierdzi, że powinien, jeśli chce być dochodowy, ale czy to nie oznacza, że
będzie musiał pójść śladami Edwarda i Belli? Okrutna cena za chwile sławy. Ale
czy to jedyne wyjście?
Autor we wstępie
umieszcza najważniejszą i podstawową tezę o fenomenie twórczości
Kinga – aby stać się popularnym musiał on zrezygnować z etykietki mistrza
horroru. Boli,
prawda? Ale to właśnie sama prawda o marketingu, o mechanizmach sprzedaży,
które w każdej branży działają tak samo. Ziębiński pokazuje ten moment, w
którym King zdaje sobie sprawę, że nie ważne, jakim mistrzem jesteś w swoim
fachu, to nie wystarcza. Czasem trzeba po prostu przejść na ciemną stronę
popkultury. Czy King jest zdrajcą? Nie do końca, choć sam dostrzegł, że jego
działania posunęły się zbyt daleko w głąb mainstreamu i zaczął tego żałować.
Jego strategia „oderwania metki”
okazała się niezwykle skuteczna. Udało mu się nadal pisać horrory i powieści
grozy, ale kamuflował je szeregiem rozbudowań pozagatunkowych. Fuzja okazuje
się receptą na sukces.
SPRZEDAWCA STRACHU
Nie ważne czy sprzedajemy
książkę, ubranie, jogurt, czy strach, zawsze stosujemy te same techniki. Tak, jak pisarz
manipuluje słowami, by stworzyć iluzję rzeczywistości i prawdy, tak sprzedawca
tymi samymi słowami żongluje wewnętrznymi potrzebami klienta, aby pobudzić w
nim potrzebę kupna. Sztuka manipulacji jest elementem wspólnym obu zawodów. Pisarzom blisko do sprzedawców, a książce do produktu. W Polsce
tego typu rozbudowane i spójne image'e pisarzy niemal nie funkcjonują (choć
jednego, czy dwóch doskonale naśladujący ten model pisarzy znam), gdy ktoś ma
odwagę naśladować taki schemat, natychmiast staje się obiektem hejtowania,
sprzedawczykiem, wydawniczą dziwką. Tego typu zachowania nie wynikają tylko z
faktu, że zawód sprzedawcy w Polsce traktowany jest z brakiem należnego mu szacunku,
ale również z romantycznej wizji pisarza kreowanej przez kanon literatury
polskiej (utwardzany w naszych mózgach podczas edukacji szkolnej). Czyli krótko
mówiąc, niedopuszczalne jest żeby pisarz był sprzedawcą. Bo co? Bo zarabiając
pisze się gorsze książki? Ale popkultura jest ciemną stroną mocy i wymaga
ofiar. A czy nie raz wybaczyliśmy Kingowi słabiznę ocierającą się o chłam? No
właśnie, ale dlaczego?
OKIEM NA SZABLON
Żeby zostać dobrym
sprzedawcą, znaczy się pisarzem, trzeba mieć dużo szczęścia. Jest to czynnik
niezwykle decydujący o starcie na drodze kariery. Drugim, po tym jak już
cudem zostaje się zauważonym, jest portfolio, czyli wypisane na karteczce
wszystkie, nawet najdrobniejsze nasze osiągnięcia i aktywności na polu
zawodowym. Tu liczy się grubość, czyli im częściej, tym lepiej. Nie konieczni
chodzi o jakość. Bardzo ważne jest by nie ograniczać się do jednej formy wyrazu.
Sama literatura nie wystarcza, trzeba otworzyć się na inne nośniki. Sukces
mierzy się również tym, co myślą o nas inni. Tak więc trzeba mieć przemyślany
wizerunek, a jeśli chce się być gwiazdą, ludzie muszą właśnie tak o tobie
myśleć. Sprzedawca/pisarz musi uchodzić za autorytet. Na koniec ważne jest by
pamiętać skąd się pochodzi i komu zawdzięczamy sukces. Dlatego trzeba doceniać
fanów i klientów, nawet jeśli dajemy im symbolicznego dolara.
Wchodząc do danej branży,
nie działamy sami, to oczywiste, są inne znaczące osobowości z ogromnym
talentem. Aby
się utrzymać trzeba nieustannie badać to, co dzieje się wokół, jak zmienia się
rynek i sama branża. To niestety wiąże się z elementem dynamiki. Nie należy brać ciepłej posadki, ale szukać nowych wyzwań, eksperymentować i wciąż się rozwijać. Jednak w końcu przychodzi czas gorzkiej prawdy – jeśli chce się być na fali, trzeba zostać
dziwką popkultury. Czy Ziębińskiemu
udało się w książce pokazać właśnie te mechanizmy działania „sprzedaży strachu” Stephana Kinga?
WILK OBDARTY ZE SKÓRY
Przejście na ciemną
stronę popkultury pomogło Kingowi rozwinąć karierę. Połączenie literatury z
kinem i telewizją, okazuje się niezbędną fuzją, by utrzymać się na rynku. Dlaczego? Odpowiedź jest
bardzo prosta. Nie chodzi tylko o dotarcie do szerokiej publiczności, ale
również o to, że tak naprawdę horror i groza zawsze silnie będą związane
bardziej ze swoim wizualnym ujęciem, niż literackim. Do szerokiej publiczności
silniej przemawia obraz niż słowo pisane. To King postanawia wykorzystać i przełożyć
swoją literaturę na obraz. Jak pokazuje w książce Ziębiński, czasem z dobrym,
a czasem z fatalnym efektem, gdyż tak naprawdę King nie jest tak doskonały, jak
go postrzegamy.
King jest królem, ale czy
tak naprawdę zastanawiamy się dlaczego? Często przyjmujemy coś, bo tak właśnie to
zastajemy. Nie zastanawiamy się i nie analizujemy tematu po swojemu. Czy
Kingowi można zarzucić plagiat, albo nieprzemyślane pijackie wybryki? Albo czy
byłby zdolny do zbesztania kogoś publicznie, a jeśli tak, to czy powód był
słuszny…
Kariera Kinga pokazuje,
że łatwo stracić poczucie równowagi i własnej wartości. Wyniesienie na piedestał
boskiego pisarza sprawiło, że zaczął tak o sobie myśleć, a nałóg alkoholowy i
kokainowy całkowicie zatracił w nim poczucie realności. Postanowił więc zostać
reżyserem :) Jak potoczyły się jego losy?
Z jednej strony wiadomo, warto jednak od czasu do czasu spojrzeć znów na losy tego wielkiego człowieka trochę z innej perspektywy. Dobór dzieł Kinga, jakiego dokonuje Ziębiński świadczyć
o próbie pokazania, że jeden człowiek może odpowiadać za szereg kiczowatych
kukurydzianych hitów ale i fenomenalnych arcydzieł, które przeszły do legendy kina
grozy. Powinno nas to nauczyć, że nie wszystko złoto, co się świeci (lub ma
wypisane dużymi literami nazwisko naszego ulubionego pisarza).
ONE MILLION DOLLAR BABIES
Okładka do książki
została zaprojektowana przez Vincenta Chonga, nie sposób więc się nią nie
zachwycić :)
Kolory sepii i iluminujące z grafiki światło zapraszają do wielkiego świata
kina grozy. Całość książki podzielona jest na części, które opisują dorobek
pisarza etapami. Między poszczególnymi dekadami Ziębiński wstawił przerywniki.
Z nich dowiemy się o one dollar babies,
muzycznych romansach pisarza, pochodzeniu pseudonimu Richard Bachman, czy co King robi w Bollywood. To takie jakby
reklamy puszczone podczas filmu. Nie wnoszą zbyt wiele, trochę ciekawostek i to
właściwie tyle.
Część pierwsza nosi tytuł
„Tampony, samochody i ten przeklęty
Kubrick” i obejmuje lata 1976-1986. Ziembiński przypisuje temu okresowi niezwykłe
znaczenie. Twierdzi, że wtedy właśnie horror Kinga triumfował najbardziej.
Fakt, wtedy King dynamicznie wkraczał w świat show biznesu. Dużo filmów i
seriali miało podstawowe znaczenie dla dalszego rozwoju kinematograficznego
gatunku. Sam King jednak nie do końca wiedział co robi i moim zdaniem stworzy
tyle samo spektakularnych klap, co olśniewających perełek – „Carrie”, „Cujo”, „Stań
przy mnie”, a z drugiej strony „Maksymalne przyśpieszenie”, „Srebrna kula” czy „Podpalaczka”.
Część „Alkohol, narkotyki
i dzieci kukurydzy 1987-1997” to okres apogeum burzliwego nałogu oraz pierwsze
chwile wyjścia z niego. I standardowo mamy więc genialne ekranizacje, jak „Mroczna połowa” czy „Skazani na Shawshank", ale również fatalne omamy jak „Maglownica” i „Pożeracze czasu" . W tych latach widać również najmocniej jak nazwisko Kinga staje się kluczem
do wszelkich drzwi – nadużywane i wykorzystywane jak panaceum na sukces. A
jednocześnie jak mocno zawładnął King umysłami twórców, że
zapożyczenia z jego prozy stały się powszechnym trendem. Sam King lubił
„pożyczać”, więc czemu inni nie mieliby pożyczać od niego?
Z tego okresu twórczości
Kinga najbardziej charakterystyczna jest tzw. „alkoholowa trylogia”, czyli
„Misery”, „Mroczna Połowa” i „Dolores Clairborne”. Filmowa adaptacja opowieść o uwięzionym
pisarzu nie wstrząsnęła mną, to dobry filmem do ciepłego popcornu. Za to
pozostałe dwa mają istotne miejsce na mojej półce życia. To historie o
poszukiwaniu siebie i walce ze samym sobą. Przeszłość okazuje się bolesna, a
dalsze życie nie przynosi ulgi. Czy mamy w sobie tyle odwagi, by spojrzeć we
własne odbicie w lustrze? Obie ekranizacje obnażają emocjonalnie zarówno pisarza,
jak i samych widzów, jeśli będą mieć odwagę spojrzeć w nie jak w lustra.
Część trzecia obejmująca
lata 1998-2014 nosi tytuł „Olbrzymy,
kosmici i znów tampony”. Tu już mam współczesnego Kinga, czyli takiego,
który według Ziębińskiego nie jest już ani u szczytu, ani na samym dnie.
Nastąpił okres końcowy jego twórczości, przyszła stagnacja. Nie sądzicie, że to
niemiłe słowo? Stagnacja – zdecydowanie negatywa ocena ze strony Ziębińskiego.
Owszem, przyszli nowi topowi pisarze, a jednak wciąż to King pozostaje królem
naszego strachu. Okres obecny autor ocenia najmniej przychylnie, czego nie
rozumiem. Między 1998 a 2014 powstają moje najukochańsze adaptacje: „Sekretne
okno”, „Sztorm stulecia”, „Szpital królestwo”, „1408”,„Czerwona róża”, ”Pod
kopułą” i jeszcze kilka innych. Ok, może i jest to czas spokoju, gdzie King nie
musi już ścigać się z innymi o pozycję, ale nie ma w tym nic złego, że z
wiekiem odcinamy kupony od naszej ciężkiej pracy, stajemy się także mądrzejsi i mniej szaleni. Dopiero teraz widać ile King się
nauczył jeśli chodzi o kręcenie filmów i seriali.
„Sprzedawca
strachu” czyta się dobrze, z
pewną lekkością, jakby przyjaciel opowiadał nam o obejrzanym ostatnio filmie. W środku znajdziemy nawet
mała wkładkę w postaci kolorowych zdjęć plakatów oraz kilku kadrów z filmów
Kinga. Świetna rzecz, bo nie wyobrażam sobie leksykonu, ani biografii bez
zdjęć, a pozycja pretenduje do czegoś pomiędzy. Problem tylko w tym, że jak na
dodatek to wypadają one bardzo nijako. Oczekiwałam czegoś ciekawszego.
Po przeczytaniu książki
miałam mieszane uczucia. Z jednaj strony, to lekka i przyjemna lektura, która
może nas zabrać w filmową podróż sentymentalną. Z drugiej strony, Ziębiński
we wstępie tak wiele obiecuje, że będzie biografia na tle filmografii, że chce
pokazać Kinga z nieco innej strony. No właśnie, o jakim Kingu właściwie pisze
Ziębiński. Tak naprawdę pokazuje w książce dwa oblicza pisarza. Przedstawia go
jako tego, który pretenduje do bycia autorytetem, a tak naprawdę swoją wiedzę
opiera na Google, pijaka, narkomana podkradającego pomysły oraz beznadziejnego
reżyser/scenarzystę produkującego masowo swoje filmy. Ale jednocześnie widzimy nadal
Kinga, którego kochają tłumy: pisarza mistrzowsko budującego fabułę, który
sięga po najgłębsze koszmary i snuje o nich opowieści z niezwykłą emocjonalnością
a zarazem lekkością. Pytanie tylko, czy tak właśnie Ziębiński chciał pokazać
Kinga? Bo po skończonej lekturze nie nasunęły mi się żadne nowe wnioski samego autora…
LEKSYKON, CZY OSOBISTA PODRÓŻ SENTYMENTALNA?
W książce nie są
poruszane kwestie dotyczących literatury, a jeśli tak to pojawiają się szczątkowo. Autora
interesuje tylko kino i telewizja, z jakimi nierozłączny stał się w pewnym
momencie King.
Czy „Sprzedawca strachu” jest więc
leksykonem filmowym, czy biografią Kinga na tle filmografii?
Wydawnictwo Replika zapewnia
nas, że otrzymujemy książkę nietypową, która nie jest leksykonem, ale czymś, co
da nam nowy punkt oparcia w interpretacji twórczości Kinga. Śmiałe słowa, które
niestety nie do końca okazują się prawdziwe. Książka Ziembińskiego jest
leksykonem, bo od konwencji tej formy nie dochodzi aż tak daleko. Pokuszę się o
przywołanie innej pozycji, która ukazała się nakładem Instytutu Wydawniczego
Latarnik. Jest nią „Leksykon filmowego
horroru” autorstwa Bartłomieja Paszylka. Obie te pozycje są do siebie
podobne, gdyż nie stanowią tylko i wyłącznie dzieła krytycznego czy systematyzującego, ale obaj autorzy
wzbogacają całość bardzo subiektywnym ujęciem tematu, którego się podejmują. To
okazuje się kluczem do zaciekawienia czytelnika. Paszylk prowadzi nas drogą poprzez swoje własne
doświadczenie z horrorem. Pokazuje nam, które filmy ukształtowały jego gust
gatunkowy, jakie wspomnienia w nim wywołują i dlaczego warto na nie zwrócić
uwagę. Otrzymujemy więc bardzo subiektywny przewodni dla początkujących horroromaniaków. Ziębiński idzie podobną
drogą. Systematyzuje twórczość kinową i serialową Kinga, dokonuje krytyki owej
filmografii, ale całość głównie składa się z jest jego subiektywnych
anegdot, wspomnień, przemyśleń, no i wydarzeń z życia pisarza. Podobno to filmy miały stanowić tło do ukazania
fenomenu kariery Kinga, więc byłam nastawiona na bardziej rozbudowane wątki
biograficzne, a tu nie koniecznie tak właśnie jest. Jak dla mnie brakuje wyraźnej nuty przewodniej, która różnorodność całości trzymałaby w kupie. Wszystko zlewa się ze sobą i na
koniec ciężko powiedzieć czy Ziębiński zrealizował swoje wielkie założenia, czy nie.
Mamy więc „leksykon”,
który jednocześnie nie stanowi w stu procentach dzieła systematyzującego i
krytycznego.
Dostajemy coś innego, bo okraszonego subiektywną podróżą po adaptacjach
filmowych prozy Kinga. Dla fanów pisarza, książka będzie więc stanowić sympatyczną
wycieczkę w echa minionych dni. Taka wakacyjna przygoda z ulubionym pisarzem :)
CZY WARTO KUPOWAĆ TEN STRACH?
Po jakimś czasie od
skończonej lektury zaczął pojawiać mi się w myślach pewien przebłysk. Niektóre adaptacje Kinga
są najzwyczajniej odcinaniem kuponów od sławy jaką udało mu się zdobyć – to jak
smarowanie czerstwego chleba margaryną o smaku świeżego pieczywa. Kinga z pewnością
takie słowa nie urażą, ale fani poczuli by ukłucie. Tego mi zabrakło. Ziębiński pisze o Kingu z rezerwą, jakby nie chciał posunąć
się dalej. W pewnym sensie to atut tej publikacji, bo jednocześnie odziera z
szat mistrza, ale nie sprawia, że król stał się nagi. Z drugiej, cóż lepiej się sprzedaje niż kontrowersja?
Bardzo ważną informacją,
która od razu nie rzuca się w oczy, jest konsultacji merytoryczna jakiej udzielił serwis StephenKing.pl.
To absolutnie
profesjonalne podejściem ze strony Wydawnictwa. Oznacza to, że treści publikacji zostały przez
kogoś zweryfikowane – przynajmniej częściowo, bo w obliczu bardzo usilnego
podkreślania słuszność swoich opinii przez autora, niektóre „teorie” musiały
najwyraźniej pozostać. Autor faktycznie stawia się w pozycji znawcy tematu, niestety często przytacza takie "teorie", które nie są możliwe do weryfikacji. Nie do końca jednak uważam to za minus,
bo dzięki takim smaczkom, czytelnik może zastanowić się nad paroma kwestiami
ponownie. Oburzyć się, albo zachwycić. Ja czytając „Sprzedawcę strachu” z większością teorii Ziębińskiego niestety się nie zgadam. Jego odbiór filmów Kinga jest
drastycznie różny od mojego. Czułam się również rozczarowana, że po świetnym
wstępie, w którym tak ochoczo opowiada o tym, co przeczytamy, tak naprawdę oczekiwanego
nacisku na popkulturę i „stronę sprzedawcy” nie było. Z całości ujęcia nie
wyłania się konkretna sylwetka Kinga. Nie widzimy go ani jak człowieka, który
sprzedał się popkulturze, ani takiego, który próbował wyjść poza nią. Dlatego,
że nie ma konkretnej puenty, podsumowania, książka się kończy i tyle. Nic
nowego, nic kontrowersyjnego. Ziębińskie pisze książkę bardzo poprawnie, a ja poprawna ostatnio byłam w podstawówce... Autor wybiera subiektywne odczucia jako swoją drogę
interpretacji, a brak w jego wypowiedziach, czegoś, co po przeczytaniu
zapadłoby głęboko w pamięć.Dziwne...
Ziembiński napisał książkę dobrą, ale wydaje się nie do końca
przemyślaną. W pewnym momencie widać,
że odwagi zabrakło i wszystko stało się poprawne. Mimo to, Ziębiński napisał książkę, która jest pierwszą polską
publikacją na temat Kinga. To automatycznie czyni ją pozycją wyróżnioną, bez
względu czy na to zasługuje, czy nie. Ocenę przydatności tej publikacji z
perspektywy czasu pozostawiam każdemu, kto znajdzie czas na sentymentalną podróż
filmową z Ziębińskim do jego Kingolandii. W jednaj kwestii honor trzeba oddać: Ziębiński zmusza
nas do odrobiny refleksji nad tym, co sam King chce nam pokazać, a co ukryć. Nie
możemy pozostawać bezkrytyczni wobec tego, co nas fascynuje i jest najbliższe. Tylko
nieustanna refleksja prowadzi naprzód.
długich dni i zaczytanych nocy
http://img5.demotywatoryfb.pl//uploads/201404/1398686570_woar6s_600.jpg
OdpowiedzUsuń;-D
Hym, przemyślałam, słabe :D
Usuń