piątek, 9 maja 2014

[R] Sekretne okno na Kinga



Książce Roberta Ziębińskiego przyświeca niepokojące motto: „Moje kochanie, ty nie oglądaj horrorów, od tych horrorów nabawić się można chorób”. Słowa te wyśpiewuje dekadencko wokalista grupy Świetliki. Jednak co one oznaczają na tle publikacji Ziębińskiego?

Na samym wstępie autor wyraźnie chce zaznaczyć, że nie napisał horrorografii Kinga. Tłumaczy nam swoją chęć ujęcia tematu z zupełnie innej strony. Pokazując wybrany przez siebie dorobek filmowy Kinga, chce snuć opowieść o jego życiu oraz o tym, jak pisarz zręcznie dopasował się do potrzeb rynku popkultury. Każdy sprzedawca wie, że najlepszym sposobem na sukces jest wpasowanie się w osobowość klienta. Czy King jest do tego zdolny?

Ziębiński rozpoczyna swoją książkę bardzo długim wstępem. To w nim  właśnie padają najważniejsze słowa tej publikacji. Z początku zastanawia się on nad kondycją polskiego rynku wydawniczego. Tyle zostało już w tym temacie powiedziane, że sam Ziębiński w tej kwestii nie dokłada specjalnie do pieca. Stara się jednak na tle tej wypowiedzi pokazać, dlaczego King jest tak popularny w Polsce. Zaistniał bowiem szereg wydarzeń, które ukształtowały rynek grozy takim, jakim jest aktualnie. Początkowe przesycenie ogólnodostępnym tanimi czytadłami, wyrobiło pogląd na ten gatunek u kilku pokoleń. Mimo iż, od lat ‘90 wszystko uległo znacznej modyfikacji, poglądy literackie na temat grozy i horroru niemal nie uległy zmianie. Fantastyce udało się wybić, ale jak dla mnie nie wyszło to jej na dobre. Dlatego warto się zastanowić, czy horror powinien wychodzić z cienia… Ziębiński twierdzi, że powinien, jeśli chce być dochodowy, ale czy to nie oznacza, że będzie musiał pójść śladami Edwarda i Belli? Okrutna cena za chwile sławy. Ale czy to jedyne wyjście?


Autor we wstępie umieszcza najważniejszą i podstawową tezę o fenomenie twórczości Kinga – aby stać się popularnym musiał on zrezygnować z etykietki mistrza horroru. Boli, prawda? Ale to właśnie sama prawda o marketingu, o mechanizmach sprzedaży, które w każdej branży działają tak samo. Ziębiński pokazuje ten moment, w którym King zdaje sobie sprawę, że nie ważne, jakim mistrzem jesteś w swoim fachu, to nie wystarcza. Czasem trzeba po prostu przejść na ciemną stronę popkultury. Czy King jest zdrajcą? Nie do końca, choć sam dostrzegł, że jego działania posunęły się zbyt daleko w głąb mainstreamu i zaczął tego żałować. Jego strategia „oderwania metki” okazała się niezwykle skuteczna. Udało mu się nadal pisać horrory i powieści grozy, ale kamuflował je szeregiem rozbudowań pozagatunkowych. Fuzja okazuje się receptą na sukces.

SPRZEDAWCA STRACHU

Nie ważne czy sprzedajemy książkę, ubranie, jogurt, czy strach, zawsze stosujemy te same techniki. Tak, jak pisarz manipuluje słowami, by stworzyć iluzję rzeczywistości i prawdy, tak sprzedawca tymi samymi słowami żongluje wewnętrznymi potrzebami klienta, aby pobudzić w nim potrzebę kupna. Sztuka manipulacji jest elementem wspólnym obu zawodów. Pisarzom blisko do sprzedawców, a książce do produktu. W Polsce tego typu rozbudowane i spójne image'e pisarzy niemal nie funkcjonują (choć jednego, czy dwóch doskonale naśladujący ten model pisarzy znam), gdy ktoś ma odwagę naśladować taki schemat, natychmiast staje się obiektem hejtowania, sprzedawczykiem, wydawniczą dziwką. Tego typu zachowania nie wynikają tylko z faktu, że zawód sprzedawcy w Polsce traktowany jest z brakiem należnego mu szacunku, ale również z romantycznej wizji pisarza kreowanej przez kanon literatury polskiej (utwardzany w naszych mózgach podczas edukacji szkolnej). Czyli krótko mówiąc, niedopuszczalne jest żeby pisarz był sprzedawcą. Bo co? Bo zarabiając pisze się gorsze książki? Ale popkultura jest ciemną stroną mocy i wymaga ofiar. A czy nie raz wybaczyliśmy Kingowi słabiznę ocierającą się o chłam? No właśnie, ale dlaczego?

OKIEM NA SZABLON

Żeby zostać dobrym sprzedawcą, znaczy się pisarzem, trzeba mieć dużo szczęścia. Jest to czynnik niezwykle decydujący o starcie na drodze kariery. Drugim, po tym jak już cudem zostaje się zauważonym, jest portfolio, czyli wypisane na karteczce wszystkie, nawet najdrobniejsze nasze osiągnięcia i aktywności na polu zawodowym. Tu liczy się grubość, czyli im częściej, tym lepiej. Nie konieczni chodzi o jakość. Bardzo ważne jest by nie ograniczać się do jednej formy wyrazu. Sama literatura nie wystarcza, trzeba otworzyć się na inne nośniki. Sukces mierzy się również tym, co myślą o nas inni. Tak więc trzeba mieć przemyślany wizerunek, a jeśli chce się być gwiazdą, ludzie muszą właśnie tak o tobie myśleć. Sprzedawca/pisarz musi uchodzić za autorytet. Na koniec ważne jest by pamiętać skąd się pochodzi i komu zawdzięczamy sukces. Dlatego trzeba doceniać fanów i klientów, nawet jeśli dajemy im symbolicznego dolara.

Wchodząc do danej branży, nie działamy sami, to oczywiste, są inne znaczące osobowości z ogromnym talentem. Aby się utrzymać trzeba nieustannie badać to, co dzieje się wokół, jak zmienia się rynek i sama branża. To niestety wiąże się z elementem dynamiki. Nie należy brać ciepłej posadki, ale szukać nowych wyzwań, eksperymentować i wciąż się rozwijać. Jednak w końcu przychodzi czas gorzkiej prawdy – jeśli chce się być na fali, trzeba zostać dziwką popkultury. Czy Ziębińskiemu udało się w książce pokazać właśnie te mechanizmy działania „sprzedaży strachu” Stephana Kinga?

WILK OBDARTY ZE SKÓRY

Przejście na ciemną stronę popkultury pomogło Kingowi rozwinąć karierę. Połączenie literatury z kinem i telewizją, okazuje się niezbędną fuzją, by utrzymać się na rynku. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie chodzi tylko o dotarcie do szerokiej publiczności, ale również o to, że tak naprawdę horror i groza zawsze silnie będą związane bardziej ze swoim wizualnym ujęciem, niż literackim. Do szerokiej publiczności silniej przemawia obraz niż słowo pisane. To King postanawia wykorzystać i przełożyć swoją literaturę na obraz. Jak pokazuje w książce Ziębiński, czasem z dobrym, a czasem z fatalnym efektem, gdyż tak naprawdę King nie jest tak doskonały, jak go postrzegamy.

King jest królem, ale czy tak naprawdę zastanawiamy się dlaczego? Często przyjmujemy coś, bo tak właśnie to zastajemy. Nie zastanawiamy się i nie analizujemy tematu po swojemu. Czy Kingowi można zarzucić plagiat, albo nieprzemyślane pijackie wybryki? Albo czy byłby zdolny do zbesztania kogoś publicznie, a jeśli tak, to czy powód był słuszny…

Kariera Kinga pokazuje, że łatwo stracić poczucie równowagi i własnej wartości. Wyniesienie na piedestał boskiego pisarza sprawiło, że zaczął tak o sobie myśleć, a nałóg alkoholowy i kokainowy całkowicie zatracił w nim poczucie realności. Postanowił więc zostać reżyserem :)  Jak potoczyły się jego losy? Z jednej strony wiadomo, warto jednak od czasu do czasu spojrzeć znów na losy tego wielkiego człowieka trochę z innej perspektywy. Dobór dzieł Kinga, jakiego dokonuje Ziębiński świadczyć o próbie pokazania, że jeden człowiek  może odpowiadać za szereg kiczowatych kukurydzianych hitów ale i fenomenalnych arcydzieł, które przeszły do legendy kina grozy. Powinno nas to nauczyć, że nie wszystko złoto, co się świeci (lub ma wypisane dużymi literami nazwisko naszego ulubionego pisarza). 

ONE MILLION DOLLAR BABIES

Okładka do książki została zaprojektowana przez Vincenta Chonga, nie sposób więc się nią nie zachwycić :) Kolory sepii i iluminujące z grafiki światło zapraszają do wielkiego świata kina grozy. Całość książki podzielona jest na części, które opisują dorobek pisarza etapami. Między poszczególnymi dekadami Ziębiński wstawił przerywniki. Z nich dowiemy się o one dollar babies, muzycznych romansach pisarza, pochodzeniu pseudonimu Richard Bachman, czy co King robi w Bollywood. To takie jakby reklamy puszczone podczas filmu. Nie wnoszą zbyt wiele, trochę ciekawostek i to właściwie tyle.

Część pierwsza nosi tytuł „Tampony, samochody i ten przeklęty Kubrick” i obejmuje lata 1976-1986. Ziembiński przypisuje temu okresowi niezwykłe znaczenie. Twierdzi, że wtedy właśnie horror Kinga triumfował najbardziej. Fakt, wtedy King dynamicznie wkraczał w świat show biznesu. Dużo filmów i seriali miało podstawowe znaczenie dla dalszego rozwoju kinematograficznego gatunku. Sam King jednak nie do końca wiedział co robi i moim zdaniem stworzy tyle samo spektakularnych klap, co olśniewających perełek – „Carrie”, „Cujo”, „Stań przy mnie”, a z drugiej strony „Maksymalne przyśpieszenie”, „Srebrna kula” czy „Podpalaczka”.


Część „Alkohol, narkotyki i dzieci kukurydzy 1987-1997” to okres apogeum burzliwego nałogu oraz pierwsze chwile wyjścia z niego. I standardowo mamy więc genialne ekranizacje, jak „Mroczna połowa” czy „Skazani na Shawshank", ale również fatalne omamy jak „Maglownica” i „Pożeracze czasu" . W tych latach widać również najmocniej jak nazwisko Kinga staje się kluczem do wszelkich drzwi – nadużywane i wykorzystywane jak panaceum na sukces. A jednocześnie jak mocno zawładnął King umysłami twórców, że zapożyczenia z jego prozy stały się powszechnym trendem. Sam King lubił „pożyczać”, więc czemu inni nie mieliby pożyczać od niego?

Z tego okresu twórczości Kinga najbardziej charakterystyczna jest tzw. „alkoholowa trylogia”, czyli „Misery”, „Mroczna Połowa” i „Dolores Clairborne”. Filmowa adaptacja opowieść o uwięzionym pisarzu nie wstrząsnęła mną, to dobry filmem do ciepłego popcornu. Za to pozostałe dwa mają istotne miejsce na mojej półce życia. To historie o poszukiwaniu siebie i walce ze samym sobą. Przeszłość okazuje się bolesna, a dalsze życie nie przynosi ulgi. Czy mamy w sobie tyle odwagi, by spojrzeć we własne odbicie w lustrze? Obie ekranizacje obnażają emocjonalnie zarówno pisarza, jak i samych widzów, jeśli będą mieć odwagę spojrzeć w nie jak w lustra.


Część trzecia obejmująca lata 1998-2014 nosi tytuł „Olbrzymy, kosmici i znów tampony”. Tu już mam współczesnego Kinga, czyli takiego, który według Ziębińskiego nie jest już ani u szczytu, ani na samym dnie. Nastąpił okres końcowy jego twórczości, przyszła stagnacja. Nie sądzicie, że to niemiłe słowo? Stagnacja – zdecydowanie negatywa ocena ze strony Ziębińskiego. Owszem, przyszli nowi topowi pisarze, a jednak wciąż to King pozostaje królem naszego strachu. Okres obecny autor ocenia najmniej przychylnie, czego nie rozumiem. Między 1998 a 2014 powstają moje najukochańsze adaptacje: „Sekretne okno”, „Sztorm stulecia”, „Szpital królestwo”, „1408”,„Czerwona róża”, ”Pod kopułą” i jeszcze kilka innych. Ok, może i jest to czas spokoju, gdzie King nie musi już ścigać się z innymi o pozycję, ale nie ma w tym nic złego, że z wiekiem odcinamy kupony od naszej ciężkiej pracy, stajemy się także mądrzejsi i mniej szaleni. Dopiero teraz widać ile King się nauczył jeśli chodzi o kręcenie filmów i seriali.

„Sprzedawca strachu” czyta się dobrze, z pewną lekkością, jakby przyjaciel opowiadał nam o obejrzanym ostatnio filmie. W środku znajdziemy nawet mała wkładkę w postaci kolorowych zdjęć plakatów oraz kilku kadrów z filmów Kinga. Świetna rzecz, bo nie wyobrażam sobie leksykonu, ani biografii bez zdjęć, a pozycja pretenduje do czegoś pomiędzy. Problem tylko w tym, że jak na dodatek to wypadają one bardzo nijako. Oczekiwałam czegoś ciekawszego.

Po przeczytaniu książki miałam mieszane uczucia. Z jednaj strony, to lekka i przyjemna lektura, która może nas zabrać w filmową podróż sentymentalną. Z drugiej strony, Ziębiński we wstępie tak wiele obiecuje, że będzie biografia na tle filmografii, że chce pokazać Kinga z nieco innej strony. No właśnie, o jakim Kingu właściwie pisze Ziębiński. Tak naprawdę pokazuje w książce dwa oblicza pisarza. Przedstawia go jako tego, który pretenduje do bycia autorytetem, a tak naprawdę swoją wiedzę opiera na Google, pijaka, narkomana podkradającego pomysły oraz beznadziejnego reżyser/scenarzystę produkującego masowo swoje filmy. Ale jednocześnie widzimy nadal Kinga, którego kochają tłumy: pisarza mistrzowsko budującego fabułę, który sięga po najgłębsze koszmary i snuje o nich opowieści z niezwykłą emocjonalnością a zarazem lekkością. Pytanie tylko, czy tak właśnie Ziębiński chciał pokazać Kinga? Bo po skończonej lekturze nie nasunęły mi się żadne nowe wnioski samego autora…

LEKSYKON, CZY OSOBISTA PODRÓŻ SENTYMENTALNA?

W książce nie są poruszane kwestie dotyczących literatury, a jeśli tak to pojawiają się szczątkowo. Autora interesuje tylko kino i telewizja, z jakimi nierozłączny stał się w pewnym momencie King. Czy „Sprzedawca strachu” jest więc leksykonem filmowym, czy biografią Kinga na tle filmografii?

Wydawnictwo Replika zapewnia nas, że otrzymujemy książkę nietypową, która nie jest leksykonem, ale czymś, co da nam nowy punkt oparcia w interpretacji twórczości Kinga. Śmiałe słowa, które niestety nie do końca okazują się prawdziwe. Książka Ziembińskiego jest leksykonem, bo od konwencji tej formy nie dochodzi aż tak daleko. Pokuszę się o przywołanie innej pozycji, która ukazała się nakładem Instytutu Wydawniczego Latarnik. Jest nią „Leksykon filmowego horroru” autorstwa Bartłomieja Paszylka. Obie te pozycje są do siebie podobne, gdyż nie stanowią tylko i wyłącznie dzieła krytycznego czy systematyzującego, ale obaj autorzy wzbogacają całość bardzo subiektywnym ujęciem tematu, którego się podejmują. To okazuje się kluczem do zaciekawienia czytelnika. Paszylk prowadzi nas drogą poprzez swoje własne doświadczenie z horrorem. Pokazuje nam, które filmy ukształtowały jego gust gatunkowy, jakie wspomnienia w nim wywołują i dlaczego warto na nie zwrócić uwagę. Otrzymujemy więc bardzo subiektywny przewodni dla początkujących horroromaniaków. Ziębiński idzie podobną drogą. Systematyzuje twórczość kinową i serialową Kinga, dokonuje krytyki owej filmografii, ale całość głównie składa się z jest jego subiektywnych anegdot, wspomnień, przemyśleń, no i wydarzeń z życia pisarza. Podobno to filmy miały stanowić tło do ukazania fenomenu kariery Kinga, więc byłam nastawiona na bardziej rozbudowane wątki biograficzne, a tu nie koniecznie tak właśnie jest. Jak dla mnie brakuje wyraźnej nuty przewodniej, która różnorodność całości trzymałaby w kupie. Wszystko zlewa się ze sobą i na koniec ciężko powiedzieć czy Ziębiński zrealizował swoje wielkie założenia, czy nie.

Mamy więc „leksykon”, który jednocześnie nie stanowi w stu procentach dzieła systematyzującego i krytycznego. Dostajemy coś innego, bo okraszonego subiektywną podróżą po adaptacjach filmowych prozy Kinga. Dla fanów pisarza, książka będzie więc stanowić sympatyczną wycieczkę w echa minionych dni. Taka wakacyjna przygoda z ulubionym pisarzem :)

CZY WARTO KUPOWAĆ TEN STRACH?

Po jakimś czasie od skończonej lektury zaczął pojawiać mi się w myślach pewien przebłysk. Niektóre adaptacje Kinga są najzwyczajniej odcinaniem kuponów od sławy jaką udało mu się zdobyć – to jak smarowanie czerstwego chleba margaryną o smaku świeżego pieczywa. Kinga z pewnością takie słowa nie urażą, ale fani poczuli by ukłucie. Tego mi zabrakło. Ziębiński pisze o Kingu z rezerwą, jakby nie chciał posunąć się dalej. W pewnym sensie to atut tej publikacji, bo jednocześnie odziera z szat mistrza, ale nie sprawia, że król stał się nagi. Z drugiej, cóż lepiej się sprzedaje niż kontrowersja?

Bardzo ważną informacją, która od razu nie rzuca się w oczy, jest  konsultacji merytoryczna jakiej udzielił  serwis StephenKing.pl. To absolutnie profesjonalne podejściem ze strony Wydawnictwa. Oznacza to, że treści publikacji zostały przez kogoś zweryfikowane – przynajmniej częściowo, bo w obliczu bardzo usilnego podkreślania słuszność swoich opinii przez autora, niektóre „teorie” musiały najwyraźniej pozostać. Autor faktycznie stawia się w pozycji znawcy tematu, niestety często przytacza takie "teorie", które nie są możliwe do weryfikacji. Nie do końca jednak uważam to za minus, bo dzięki takim smaczkom, czytelnik może zastanowić się nad paroma kwestiami ponownie. Oburzyć się, albo zachwycić. Ja czytając „Sprzedawcę strachu” z większością teorii Ziębińskiego niestety się nie zgadam. Jego odbiór filmów Kinga jest drastycznie różny od mojego. Czułam się również rozczarowana, że po świetnym wstępie, w którym tak ochoczo opowiada o tym, co przeczytamy, tak naprawdę oczekiwanego nacisku na popkulturę i „stronę sprzedawcy” nie było. Z całości ujęcia nie wyłania się konkretna sylwetka Kinga. Nie widzimy go ani jak człowieka, który sprzedał się popkulturze, ani takiego, który próbował wyjść poza nią. Dlatego, że nie ma konkretnej puenty, podsumowania, książka się kończy i tyle. Nic nowego, nic kontrowersyjnego. Ziębińskie pisze książkę bardzo poprawnie, a ja poprawna ostatnio byłam w podstawówce... Autor wybiera subiektywne odczucia jako swoją drogę interpretacji, a brak w jego wypowiedziach, czegoś, co po przeczytaniu zapadłoby głęboko w pamięć.Dziwne...


Na koniec kwestia podstawowa: do kogo kierowana jest książka. Patrząc na Wydawnictwo i charakter publikacji to raczej typowo do fanów horrorów i twórczości Kinga. Fan horrorów filmowych dostanie leksykon podróży do adaptacjach dzieł pisarza. Wielbiciele Kinga postawią książkę na półce ciesząc się, że ktoś napisał w Polsce o ich mistrzu. Ewentualnie będą mogli wejść w dyskusję z poglądami autora. To właściwie tyle, co książka wnosi merytorycznego. Nie pominę jednak ujęcia pozycji nieco szerzej, jako zjawiska. „Sprzedawca strachu” jest publikacją, która niezależnie od oceny, już coś znaczy na tle kultury grozy. Zastanawia mnie jednak czy pozycja trafi w ogóle do szerszego czytelnika?  

Ziembiński napisał książkę dobrą, ale wydaje się nie do końca przemyślaną. W pewnym momencie widać, że odwagi zabrakło i wszystko stało się poprawne. Mimo to, Ziębiński  napisał książkę, która jest pierwszą polską publikacją na temat Kinga. To automatycznie czyni ją pozycją wyróżnioną, bez względu czy na to zasługuje, czy nie. Ocenę przydatności tej publikacji z perspektywy czasu pozostawiam każdemu, kto znajdzie czas na sentymentalną podróż filmową z Ziębińskim do jego Kingolandii. W jednaj kwestii honor trzeba oddać: Ziębiński zmusza nas do odrobiny refleksji nad tym, co sam King chce nam pokazać, a co ukryć. Nie możemy pozostawać bezkrytyczni wobec tego, co nas fascynuje i jest najbliższe. Tylko nieustanna refleksja prowadzi naprzód.


długich dni i zaczytanych nocy


Alicya Rivard






2 komentarze:

  1. http://img5.demotywatoryfb.pl//uploads/201404/1398686570_woar6s_600.jpg
    ;-D

    OdpowiedzUsuń