czwartek, 3 kwietnia 2014

[R] Dom na Wyrębach – po nieskończenie lepszej stronie


„Dobrze jest umieć odróżnić życie od procesu powolnego umierania” /Marek Lśniewski/

Szukając swojego szczęścia myślimy o pieniądzach, miłości, dobrej pracy a często zapominamy, że szczęście to ulotna chwila nie dająca się ująć w materialności. To właśnie największy talent Dardy: ujmuje on prozę życia z poetycką wrażliwością.


„Nie mogłem cofnąć czasu, mogłem jedynie marzyć o tym, aby ten ostatni maj był najwspanialszym majem z dotychczasowych. Nawet choćby po nim miało nie być nic.” /s 286/

DOM NA WYRĘBACH

„Parterowy, drewniany dom, zbudowany jakieś dwadzieścia lat wcześniej, oszalowany był deskami, od których paskudnie odchodziła jasnobrązowa farba. Eternit na dachu również pozostawiał wiele do życzenia, nie mówiąc już o kominie, który wręcz błagał o natychmiastową reanimację. Okna za to prezentowały się całkiem przyzwoicie; zdaje się, że poprzedni lokator tuż przez opuszczeniem tego świata zatroszczył się o to, aby przez następne kilkanaście lat chłód mu zbytnio nie dokuczał. Dodatkowo zabezpieczył solidnie okiennice mocowane śrubami od wewnątrz. Dębowe drzwi wejściowe ozdobione zostały ręcznie wyrytymi, pomalowanymi na czarno okuciami” /s 13/. Marek Leśniewski czuł się podobnie jak ten stary dom. Do tej pory miał ciepłą posadkę na Uniwersytecie, wysoką pensję i poukładane życie. Gdy kupuje dom, jest właśnie po rozwodzie, jakby nie patrzeć ze swojej winy, dodatkowo musiał zmienić pracę i ogólnie miejsce zamieszkania. To, co zrobił paliło za nim prawie wszystkie mosty. Przyszła więc pora na budowanie od nowa. Nie zastanawiał się nad zakupem zbyt długo. Okolica zauroczyła go, a prace remontowe nie stanowiły problemu. Rozpoczynał się nowy rozdział jego życia i stojąc przed swoim nowym domem, wydychając słodki zapach wieczoru, miał poczucie, że wszystko układa się jak najlepiej.


Remont idzie Markowi powoli, ale sprawnie. Praca fizyczna dostarcza mu ogromnej satysfakcji. Cisza i spokój otoczenia koi jego nerwy oraz pozawala na przemyślenia. Znajduje nawet czas na odświeżenie swojego zainteresowania z czasów studiów – obserwację ptaków. Tak się składa, że nieopodal jest urokliwe torfowisko, na który mieszkają żurawie. Teraz czuje, że zaczyna żyć naprawdę – „dorosły facet bez zobowiązań, ze sporą ilością gotówki na koncie, w małym drewnianym domku na końcu świata” /s 18/. Marek przechodzi w powieści ogromną przemianę, właściwie można powiedzieć, że oczyszczenie. Mieszkanie w samotności sprawia mu przyjemność, robi to, na co ma ochotę i w pełni chłonie piękno, które go otacza. Cisza samotności daje poczucie bezpieczeństwa i odprężenia. Właśnie w tej głuszy odkrywa cel swojego życia płynący z ciężkiej pracy i błogość chwil obcowania z naturą. Gdy szarość i anonimowość miasta opadają, wszystko staje się bardziej wyraźne, a szczęście okazuje się być blisko.

KRZYK PUSZCZYKA

Niedługo po wprowadzeniu się do domu Marek doświadcza dziwnej sytuacji – mimo iż drzwi były zamknięte, ktoś w środku poukładał wszystkie jego rzeczy. Sprawę zgłasza na policję, jednak nie ma żadnego tropu, wszystko przycicha. O ile las i ogromne połacie łąk olśniewają urodą za dnia, to w nocy stają się nieprzeniknioną krainą ciemności, którą przecina głośny krzyk puszczyka. Jego pojawienie się zwiastuje nadejście nocnej zjawy, kobiety ubranej w białą suknie, która w niektóre noce nawiedza Marka. Gdy sytuacja zaczyna się nasilać, a starcia ze strzygą robią się coraz bardziej niebezpieczne, postanawia stawić jej czoła. Właściwie to nie ma wyjścia, bo zemsta jakiej chce ona dokonać dosięgnie również jego bliskich. „Okazało się, że oaza spokoju nie jest tak bezpieczna jak wydawało mi się na początku” /s 28/.

Darda, przedmową do powieści wprowadza nas w klimat słowiańskich wierzeń. Mamy ogromny wachlarz folklorystycznych podań, miejskich legend lub zwyczajnych opowieści spod sklepu warzywnego, o zjawach, potworach i demonach, z których współcześni polscy pisarze mało korzystają. Czyżby strzygi wyszły z mody? Japońska sztuka grozy pokazuje, że na dawnych wierzeniach i miejskich legendach można zbudować najstraszniejsze horrory. Wierzycie w legendę o schodach życzeń? Cóż, nie jest nasza, my mamy swoje topielce, strzygi, wąpierze, utopce, porońce i inne biesy oraz kikimory. Dlatego strzyga Dardy mnie urzekła. Kobiece potwory są wyjątkowo wdzięczne – zawsze bowiem podziwiam w nich determinację i w dużej mierze rozumiem je (często sama nie odpuszczam z bardziej błahego powodu). Ale przepraszam, nie dyskryminujmy płci, mogą być też ewentualnie panowie, czyli strzygonie. Wedle podań człowiek zamienia się w strzygę, gdy umrze w dniu swojego ślubu. Strzygami stawali się również ludzie od urodzenia posiadający podwójną duszę. Przejawem tego były dwa rzędy zębów. Dawniej, aby ktoś nie zamieniał się zjawę chowano go twarzą do spodu trumny. Strzygi nie są niewinnymi duchami, blisko im do wampirów, bo mogą żywić się krwią ludzi i zwierząt, często jednak przy istnieniu utrzymuje je sama zemsta.  Walka z nimi wydaje się prosta. Wystarczy znaleźć grób, odkopać ciało, odciąć głowę i ułożyć twarzą w dół w nogach trumny. Ewentualnie zwłoki należy spalić. Problem pojawia się, gdy ciało, które wydaje się być w idealnym stanie, nagle rozpada się w drobny pył. Kto ogląda „Supernatural” wie, że to mocno komplikuje sprawę.

W całej powieści samej strzygi nie ma zbyt wiele. Postępuje ona niemal strategicznie, pojawiając się na chwilę, burzy poczucie bezpieczeństwa. W takiej sytuacji odseparowanie od ludzi dodatkowo potęguje niepokój i strach. Uczucia te nasilają się doprowadzając Marka do depresji, alkoholizmu i oczekiwania na śmierć. Puszczyk nie daje o sobie zapomnieć, co noc manifestując swoją obecność. To, co do tej pory budziło zachwyt, teraz jest źródłem lęku, który każe zabarykadować się przed gęstością nocy i odgłosami dziczy. Marek poddaje się. Jednak z najbardziej beznadziejnej sytuacji jest jakieś wyjście, ale aby je dostrzec potrzebujemy bodźca z zewnątrz. Szansa jest tylko jedna. Trzeba się śpieszyć, bo do nowiu pozostało niewiele czasu. Marek wie jednak, że sam nie da rady.

ŚWIECA W OKNIE

Marek nie mieszka na całkowitym odludziu. W oddali stoi inny dom, gdzie zawsze wieczorem w oknie pali się świeca. Sąsiad nazywa się Antoni Jaszczuk, ale raczej unika spotkań przemykając tajemniczo gdzieś miedzy drzewami. Ze względu na dziwne rzeczy, które dzieją się w okolicy, Marek kilkakrotnie próbuje nawiązać kontakt z Antonim.  Krążą jednak plotki, że Jaszczuk jest mordercą, który nie otrzymał godnej czynu kary. Jak to z historiami usłyszanymi od ludzi bywa: na dwoje babka wróżyła.

W obliczu zagrożenia za strony nocnej zjawy, rodzi się przyjaźń miedzy mężczyznami. To uczucie wywrze na obu ogromny wpływ, a dla Marka stanie się wyznacznikiem najlepiej przeżytych dni, jakie spędził na Wyrębach. Wspólne obserwacje ptaków, wieczory przy wódce i niezliczone opowieści. Nie dzieliło ich nic istotnego, a łączyło tak wiele drobiazgów. Okazuje się więc, że człowiek potrzebuje przestrzeni by odżyć. Ciasnota i hałas miejskich zabudowań tak naprawdę go tłamszą tworząc iluzję wspólnoty i zadowolenia. Marek mieszka na Wyrębach sam, ale tak naprawdę mentalnie nie jest samotny, ma oprócz Antoniego, jeszcze jednego przyjaciela. Jest nim Hubert, z którym zna się od studiów. To właśnie relacja z nim niejednokrotnie podnosi Marka z ciężkiej depresji i poczucia beznadziei. Po co warto żyć i za wszelką cenę starać się przeżyć? Marek pod koniec powieści już wie: dla kolejnej pięknej wiosny i świąt z rodziną Huberta. Relacja między mężczyznami nie jest wyidealizowana, to najzwyczajniejsza przyjaźń w całej swojej krasie. Coś prostego i oczywistego, a jednak jakże trudnego do nawiązania i utrzymania. Mało mówi się o męskiej przyjaźni czy przywiązaniu. Często nie widzimy jak głęboka potrafi ona być.

KLANGOR ŻURAWI

Klimat powieści tworzą obszerne opisy świata zewnętrznego. To one budują przepiękny krajobraz przyrody otaczający naszego bohatera. I nagle doskonale rozumiemy dlaczego Marek zakochał się w Wyrębach: „Letnie granie świerszczy, rechot żab na wiosnę, kolory jesiennych drzew… Człowiek staje się oczarowany”  /s 50/. Przyroda jest niczym filharmonia – wyłania się z niej kojący ład. Gdzieś w oddali słychać żurawi klangor. Jeśli obserwacja ptaków wydaje się komuś nudna, to chyba nie robił tego z Markiem :) Odświeżenie pasji z czasów studiów uświadomiło mu, że popełnił w życiu wiele błędów. Teraz jednak dostał szansę, by żyć tak jak chce: „Nie wyobrażałem sobie ceny, za jaką mógłbym opuścić to miejsce” /s 55/. Wybudował na torfowisku niezwykle prostą obserwatornię, z której był dumny. Potrafił spędzać tam godziny by wykonać idealne zdjęcie. „Nareszcie mgła zaczęła rzednąć i odsłaniać żurawie stojące na ziemi. Najpierw te najbliżej nas, z czasem coraz dalsze i dalsze. Nie widziałem jeszcze na własne oczy takiej ich liczby w jednym miejscu. (…) Cała przestrzeń żyła mistycznym tańcem i niezwykłą rozmową tych wspaniałych, wielkich stworzeń. Zwykle królujące w powietrzu, żurawie w tej wyjątkowej chwili, nieświadome, odkrywały przed nami fragment swojego tajemniczego, ziemskiego życia.” /s 151/ Fotografowanie żurawi jest czasem beztroskiej obserwacji otoczenia. Przyroda staje się inną rzeczywistością.  



Las ma jednak swoje drugie oblicze. Drzewa okryte mrokiem nocy emanują potęgą nieznanego. Nadchodzą burze. Napięcie w powieści jest stopniowane. Przez niemal 2/3 historii wiąże się głównie z pojawieniem się zjawy lub nadejściem nocy. Dopiero pod koniec, gdy psychiczny stan bohatera ulega pogorszeniu, napięcie związane zostaje z wyczekiwaniem, a subtelna groza staje się rzeczywistym zagrożeniem.  


Książkę czyta się bardzo dobrze, historia płynnie przeprowadza nas z jednych wydarzeń do drugich. Akcja nie jest wartka, ale również nienużąca. Wszystko dzieje się w wyznaczonym przez autora tempie, bardzo miarowym i wyważonym. Całość wydarzeń toczy się wokół bohatera utworu. Wątki poboczne, związane z jego życiem poza Wyrębami, są marginalne. Wszystko to, co dzieje się w samotni Marka, jest wyjątkowo rozbudowane. Miejsce wydarzeń ogranicza się do pewnego trójkąta: Wyręby, Lublin, Kostrzew. Akcja rozgrywa się na przestrzeni sześciu miesięcy w roku 1995. W powieści grozy najważniejsze jest budowanie klimatu i tajemnicy, emocjonalne zaangażowanie czytelnika, dlatego najczęściej narrator jest pierwszoosobowy. Darda nie stawia jednak tylko na narrację bezpośredniego uczestnika zdarzeń, ale dokonuje pewnej dezintegracji czasu, aby wprowadzić innego narratora, który uczestniczy w zdarzeniach pośrednio. Epilog podzielony został na części i wpleciony w utwór w strategicznych momentach. Tak naprawdę to epilog dzieje się w czasie teraźniejszy, a opowieść, którą stanowi główną części utworu, już należy do przeszłości. Mamy więc jednocześnie informacje co działo się potem, nie znając jeszcze całości historii. Węzeł w końcu się zawiązuje.

KOŃCOWA PRZEDMOWA

Utwór Dardy nie ma szczęśliwego zakończenia. Jest dość dramatyczny, a nawet liryczny. Kończy się bowiem wierszem o wyraźnym przesłaniu, które stanowi najistotniejszą rzecz dla samego bohatera. Wiersz zamyka klamrą historię Marka, dlatego po przeczytaniu całości warto wrócić do przedmowy autor. Już na samym początku dostajemy do ręki klucz całej powieści. Na początku trzymamy go niezgrabie, nie wiedząc, co tak naprawdę mamy nim otworzyć. „Życie składa się z chwil. Ulotnych, niezapomnianych, takich, których nie chce się pamiętać i takich, które wgryzają się w świadomość, nie mając za żadną cenę ochoty jej opuścić.” /s  7/  Historia opowiedziana przez Dardę faktycznie zasługuje na miano „klimatów Stephena Kinga”. Podobnie jak w „Joyland”, groza stanowi tło, dodatek. Najistotniejszy jest główny bohater i jego filozoficzno-psychiczna przemiana: „Z przyjemnością chłonąłem ciepłe promienie, wdychałem zapach ziemi przemieszany z wonią butwiejących liści i uschłych już traw (…) Wreszcie żyłem naprawdę” /s 222/. Żyjemy naprawdę tylko wtedy, gdy czujemy, że żyjemy.

CIERŃ W OKU

Utwór, według mnie, nie posiada wad. Jest idealnie skrojony. Ewentualnie mogę się doczepić do jednej sceny, której relacje przyczynowo-skutkowe oraz sen istnienia można podważyć. Chodzi o decyzje Marka o udaniu się do egzorcysty. Ba, jakież to proste. Dzwonię do kurii, proszę z dyżurującym egzorcystą i umawiam się na wizytę. On za bardzo nie ma czasu, ale powołuje się na znajomości i ten jakoś się zgadza. Nie sądzę, żeby w mojej kurii był akurat egzorcysta, choć nie korzystam, więc mogę się mylić. Po drugie, po co w ogóle taka scena. Ksiądz nie udziela mu aż tak szalenie niedostępnych informacji. Równie dobrze mógłby je sam wyczytać w jakiejś książce w bibliotece – wiadomo zawsze są jakieś tajemnicze księgi, o których tylko bibliotekarki, w naprawdę wielkich okularach, wiedzą. I jeszcze jedna rzecz: wątek miłosny ZAWSZE jest ciekawy. Dlatego czuję niedosyt w związku z brakiem rozwinięcia tej kwestii w całej historii.

Kolejny cierń w oku nie pochodzi bezpośrednio z samej powieści, ale z jej korelacji z innym dziełem. Jakiś czas temu przeczytałam On” Łukasza Henela. Zachwycałam się tą książką, bo faktycznie świetnie się ją czytało. Dochodząc do 116 strony „Domu na Wyrębach” doszłam również do szokującego odkrycia licznych analogii między tymi utworami. Obaj bohaterowie czytają w wolnych chwilach książkę i zasypiają, odkrywają tajemniczy cmentarz, mieszkają na odludziu, nawiedza ich zjawa, borykają się z problemami emocjonalnymi, samotnia staje się ich wymarzonym miejscem na świecie... Kilka rozwiązań fabularnych również jest podobnych. Jednak jak to przy „Supernatural” sprawach bywa, nie wszystko wygląda tak, jak się pozornie wydaje.

Powieść Stefana Dardy została ukończona w 2008 roku, a książkę „On” opublikowano w 2013. Odległość miedzy powieściami jest więc spora. I po dłuższych przemyśleniach, powieści w gruncie rzeczy są różne. To co, nazwałam podobieństwami można uznać za lejtmotywy powieści grozy. W obu książkach są obecna, ale różnica polega na innym sposobie ich przetworzenia i scalenia w całości utworu.  Między wątkami fabuły widać podobieństwa, jednak różnica w budowaniu postaci, jej wymiarze psychologicznym oraz klimacie, sprawiają, że nie można uznać utworów za analogiczne. Tak więc, jest i nie jest to mój cierń w oku. Przeczytanie powieści Dardy nie wpłynęło na moje postrzeganie książki Henela. Pokusiło mnie również by zapytać samych autorów o tą kwestię. Sam Stefan Darda uznał takie analogię za zbytnie generalizowanie i utrzymuje, że nie dostrzega daleko posuniętych podobieństw. Trudno się nie zgodzić, bo daleko posuniętych podobieństw tu nie ma. Łukasz Henel odwołał mnie do twórczości Jonathana Aycliff'a i zauważył, że pewne motywy musza pojawiać się w powieściach grozy. Odbyłam również długą dyskusję z Alicyą Oss, podczas której próbowałyśmy jakoś rozwiązać sytuację naszych odczuć. Ostatecznie skłaniam się ku stwierdzeniu, że to co dla Dardy jest najistotniejsze, nie jest już tak ważne dla Henela, bo ich historie, jeśli chodzi o pierwszy plan, mają za priorytet coś zupełnie innego. Sięgając po lejtmotywy powieści grozy trzeba umiejętnie nimi pokierować, przerobić tak, by opowiadały o czymś innym, a zarazem bardzo dobrze znanym – ciężka sprawa, jednak obu pisarzom to wyszło. „Analogie” działają tu jedynie na plus, bo pokazują jak każdy z nich idzie w zupełnie inną stronę, mimo iż wychodzą z tego samego punktu. Poleca więc obie książki. Istnieją historie, które można opowiadać na wiele sposobów.

Ostatni cierń to dość „ciekawe” opinie na temat tej książki, na jakie się natchnęłam. Wiele osób oceniło ją niezwykle pozytywnie, ale równie dużo negatywnie. Wydaje mi się, że nieprzychylność wynika tu ze złego podejścia przed przeczytaniem samej lektury. „Dom na Wyrębach” to nie horror, ale powieść grozy. Tak więc z założenia sensacyjnej, wartkiej akcji tu nie powinno być, a niektórzy narzekali na jej brak. Doszły mnie również opinie, że daleko Dardzie do Kinga. A ja myślę, że i czasem Kingowi do Dardy. Nie raz mistrz dał ostro do pieca, a ludzie zachwycali się gównem, jakby było polane złotem. Często łapiemy się w pułapki autorytetów i marketingu, który krzyczy do nas z okładek książek i zapominamy, że najpierw trzeba samemu głęboko przeżyć opowieść, a potem czytać, co mają inni do powiedzenia. Zdziwiło mnie również, że wiele osób odbiera zakończenie jako smutne, depresyjne. Dla mnie jest cudownie poetyckie, napawające nadzieją na odnalezienie swojego miejsca na ziemi, na oddanie się mu i życie z pasją, nie ważne jak długo to życie potrwa.

SOWA NA GAŁĘZI

„Stałem nieruchomo w drzwiach, wodząc wzrokiem po mrocznych zakamarkach. Pomimo iż na dworze był słoneczny dzień, strach, który odczuwałem we śnie, wrócił ze zdwojoną siłą. Obawiałem się szklistych, martwych oczu, które wtedy widziałem. Miałem ochotę odwrócić się i uciec. Po chwili wahania odważyłem się jednak spojrzeć w twarz Jaszczuka.” /s 155/

Powieść Stefana Dardy urzeka klimatem podobnie jak okładka książki wykonana przez Dariusza Kocurka doskonale go oddaje. W pierwszym wydaniu z Videografu doskonale widać każdy jej element, nawet puszczyka na gałęzi. Dodruk książki przyniósł nowy projekt okładki. Duża część grafiki została zasłonięta nazwiskiem autora oraz nominacjami i nagrodami dla książki. Wydaje się, że pierwsze wydanie przyciągało do czytania prostotą i klimatem grafiki. Dla kolejnego, najważniejsze stało się nazwisko autora. Nie krytykuje jednak tej okładki, bo nowe wydania powieści Dardy dzięki takie stylizacji wyglądają bardziej spójnie (z pozostałymi jego powieściami) i nowocześniej, ewidentnie przyciągają uwagę. Na tylnej części okładki znajduje się rekomendacja od Andrzeja Pilipiuka. Wszystkie jego zapewnienia całkowicie się zgadzają, oprócz jednego. Dla mnie akcja powieści nie jest wartka. Powiedziałbym, że płynie w dość średnim tempie, co raczej jest zaletą niż wadą. Dlaczego wartkość akcji miałby mnie zachęcić do czytania powieści grozy? Pochylenie się na tym, co wewnętrzne, zatrzymanie klimatu, ulotność chwili, jest tym co uwielbiam w powieściach grozy.

Darda opowiedział historię nie za długą i nie za krótką, z idealnym taktowaniem tempa i napięcia. Zdobywa sympatię czytelników poprzez swojskość, naturalność wydarzeń i postaci. Szczególnym elementem powieści jest również poczucie humoru, jakim obdarzył autor swojego bohatera. Najpierw delikatne, potem dosadne i sarkastyczne. Postacie są wyjątkowo wyraziste i zapodają w pamięć. One stanowią epicentrum opowieści.   

Lekkość pióra Dardy jest magicznie hipnotyzująca. Widać, że wynika ona z warsztatu oraz świadomości literackiej autora.  „Domu na Wyrębach” nie da się odłożyć na półkę zanim nie poznamy zakończenia. To z kolei nie rozczaruje, ale poważnie zatrwoży...

„Obudzę dzień bez żalu – wiem  że to nie koniec
Gdy przyjdzie czas pójdziecie już przetartą drogą

Będziemy w sobie się kołysać i ze sobą

Tańcząc po drugiej nieskończenie lepszej stronie”


długich dni i zaczytanych nocy

Alicya Rivard








4 komentarze:

  1. me gusta :) powiem, że z miłą chęcią przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez dwóch zdań musisz to przeczytać. Ja się zakochałam chyba :D

      Usuń
  2. Czytałam tę powieść i podobała mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. fajna książka miło się czyta :)

    OdpowiedzUsuń