Horror
ekstremalny sięga marginesów gatunku i ma na celu przekraczać granice moralne, granice
poprawności a przede wszystkim dobrego smaku. Estetyka jest więc tu niezwykła, bo tak naprawdę jedynym jej
kryterium jest szokowanie. Horror ekstremalny musi misternie budować atmosferę
niepokoju, napięcia i grozy, aż do całkowitego przerażenia, obrzydzenia i
niekiedy zwrócenia. To gatunek specyficzny, bo może łączyć się z innymi tworząc przedziwne wizje,
gdyż jego jedynym celem jest wyjście poza granice. Nie ważne jaką
kombinacją się stanie, ważne, że na pierwszym planie będą rzeki ciepłej posoki.
Można więc powiedzieć, że horror ekstremalny jest jedną z najtrudniejszych form
horroru z jakimi twórcom przechodzi się zmierzyć. Czy na naszym rynku literacki
jest ktoś, kto potrafi stawić czoła temu nie lada wyzwaniu? Jak daleko autorzy
potrafią się posunąć, żeby nas zaszokować? I ostatecznie, czy tak naprawdę
jesteśmy gotowi na ekstremalny horror?
„Gorefikacje”
ukazały się na Wydaje.pl w 2013 roku. Szesnaście opowieści miało nas wciągnąć w
mroczną rzeczywistość pełna brutalności, po której nigdy nie będziemy już tacy
sami. Publikacja okazała się nie do końca idealna, ale sporo opowiadań
realizowało w pełni założenia antologii. Wśród tekstów bardzo słabych były genialne.
Jednak po całości widać było, że autorom nie brakuje pomysłów i zapału, że chcą
tworzyć coś na gruncie mało wyeksploatowanego w Polsce horroru ekstremalnego. „GF”
osiągnęły niezwykłą popularność. Jako darmowy e-book miał dziesiątki tysięcy
pobrań. W umysłach autorów zrodził się więc pomysł kontynuacji tematu. Wspierani
przez teksty zagranicznych autorów, postanowili wydać „Gorefikacje II” –
podobno jeszcze bardziej brutalne i szokujące.
NITKOWY ZOMBIE
Zacznę
od okładki, bo kiedy człowiek napatrzy się na grafikę, jeszcze zanim ukarze się
antologia, to zaczynają się rodzić w jego głowie pewne oczekiwania. Grafika z
części pierwszej, której autorem był Pan Goryl, wyśmienicie trafiała w klimat
gore – ciepłe flaki z rosołkiem proszę :) W przypadku drugiej części, grafikę wykonał
Kornel Kwieciński. „Nitkowy zombie” – tak go nazywam – jako manifestacja oddająca sens znajdującej
się wewnątrz treści. Od początku budziło to we mnie niepokój. Oczywiście
„Zombie flash eaters” / reż. Lucio Fulci, 1979/ to klasyka gore, więc wydaje
się, że okładka jest jak najbardziej na miejscu. Czas, a raczej czytanie, pokazało,
że nitkowy zombie, może i je stare spaghetti, ale daje rade :) choć mogłoby być
lepiej. Grafika podkreśla obrzydzenie, rozkład i śmierć, które mają nami wstrząsnąć,
jednak nie one stanowią klimat większości opowiadań. Zabrakło jej czegoś fundamentalnego i dlatego w kontekście
opowiadań, nabiera nieco komicznego wydźwięku. Czyli niby jest ok, ale coś nie
gra do końca - brakuje uczucia zagrożenia, niepokoju i brutalności, które
stanowią esencję gore. Jeśli opowiadania mają za idee przewodnią ekstremum, to
okładka powinna szokować, wręcz krzyczeć do nas „Hey! Zastanów się czy chcesz
to czytać…”. Liczę na coś bardziej szokującego w drugiej części odsłony.
MAŁA CZARNA
Teraz
pora na małą czarną z opisem książki. Czytając
ten tekst troszkę mnie zniesmaczyło, bo ja rozumiem być pewnym siebie, ale
„śmietanka polskiego horroru” to lekka przesada… Rozumiem cieszyć się sukcesem,
ale ktoś chyba zachłysnął się gorącą kawą… No, chyba, że to był żart.
Jakie
miałam nastawienie zanim zaczęłam czytać? Patrząc na projekt okładki liczyłam,
że tym razem w mojej głowie zrodzą się obrazy rodem z twórczości Jacka
Ketchuma, Petera Jacksona czy ewentualnie zajedzie klimatami Tromy (żeby nie
było tak poważnie). „Gorefikacje” okazały się momentami ekstremalnie mocne jak
espresso, a czasami właśnie owa śmietanka nieco złagodziła smak. Wyszła jednak całkiem
porządna publikacja.
Zanim
jednak zanurzymy się w ciepłych wnętrznościach „Gorefikacji II”. Skosztujmy
przystawki zaserwowanej nam w formie wstępu przesz samego [uwaga!] Edwarda Lee.
Dość
spore przemyślenia, konkretnie to w dwóch odsłonach, na temat wstępu do
antologii wysnuła Alicya Oss. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tych refleksji
pełnych poruszenia i chyba oburzenia. Ja ograniczę się do krótszego wywodu.
Horror ekstremalny to coś w rodzaju zatęchłych kanałów niszowości. Nie trudno
więc zrozumieć krytyków, że nie przypisują temu odłamowi wiele atencji. Dla
środowiska horroru najistotniejsze powinno być zadowolenie samych czytelników,
fanów gatunku, bo to oni tworzą przestrzeń dla rozwoju tej literatury, a nie
krytycy. Oni zawsze będą mainstreamowi, więc nie sądzę by trzeba było się nimi
tak specjalnie przejmować. Poza tym wolność słowa, o której pisze Pan Lee,
tyczy się również owego „dziennikarza/krytyka”. Każdy ma prawo powiedzieć, że
nie podobają mu się opowiadania Pana Lee, a stwierdzenie, że coś powinno być
zabronione nie powoduje od razu totalitarnego zakazu czytania tego. Myślę, że
ktoś tu bardzo dał się ponieść emocjom i popłyną trochę za daleko w stronę Orwella.
Przecież wolność słowa to prawo do każdej, nawet najbardziej ekstremalnej
opinii.
Literatura
się zmienia, tak jak zmienia się nasza cywilizacja i jej potrzeby. Z tym mogę
się stuprocentowo zgodzić. Jednak z zapewnieniami jakoby zainteresowanie
ekstremalnym horrorem było zawsze zdrowe i normalne, już nie. Zwróćmy uwagę, że
mówimy o gatunku, który hołduje brutalności, gwałtom, obrzydzeniu, nieprzewidywalności,
bezsensownej przemocy. Nie uwierzę więc
w to, że każdy fan tego typu horroru interesuje się nim jedynie czysto
literacko, dla przygody i adrenaliny. Zawsze tam, gdzie dochodzi się do granic,
zaczyna się balansować na krawędzi przepaści, a wtedy łatwo zatracić się i
spaść w otchłań. Zgadzam się z Edwardem Lee, że „nie jesteśmy bandą zboczeńców”,
tylko dlatego, że targa nami ciekawość i mamy odwagę ją zaspokoić. Jednak
wszystko w nadmiarze staje się trucizną. Horror ekstremalny trzeba dawkować jak
gorzkie krople – powoli, licząc każdą skrupulatnie.
Jak
zwykle to bywa, jest też druga strona medalu. Horror ekstremalny stanowi formę
poznawania i może przyczyniać się do zwiększenia naszej świadomości. Mówimy tu
jednak o czymś niezwykłym, ambitnym i wykraczającym poza przeciętność. Czy wszystkie
opowiadania faktycznie zastały dobrane tak, by spełniać te niezwykle wygórowane
standardy? Zobaczmy…
KRZYSZTOF
MACIEJEWSKI „STRZĘPY SKÓRY” [3]
Pierwsze
opowiadanie zaczyna się niczym dziennik zagubionego filozofa. Tym samym już
cieknie mi ślinka na samą myśl… a tu nasz bohater nie myśli żeby wracać do
rozważań o bycie, istnieniu i opętaniu. Zachęcający początek sprawia, że odbiór
dalszej części tekstu jest rozczarowujący. Czemu służy historia bohatera?
Wygląda, że na początku czemuś ma służyć, ale pod koniec zamyka się w
sformułowaniu, że był szczęśliwy tylko tam na oddziale dermatologicznym. Nie za
bardzo rozumiem dlaczego ten dermatologiczno-psychiatryczny oddział miałby być jego
szczęściem? Dlatego, że kolega zjadł swoje ciepłe flaki, bo opętał go demon?
Ewidentnie brakuje mi głębi, tego rozważania sposobów istnienie poszczególnych
bytów, o których mowa na początku. Bez tego mamy tylko opowiadanie grozy, a
gdzie ekstremum? Bo jeśli to ta
łuszcząca się skóra i flaki, to jakby średnio.
Nie
chodzi o to, że opowiadanie jest złe, ale nie realizuje, moim zdaniem,
podstawowych założeń horroru ekstremalnego. Bliżej mu do podstawowego nurtu
gatunku.
TOMASZ CZARNY „NISZA” [5]
Po
łuszczącej się skórze przychodzi czas na jedno z opowiadań, które najlepiej
realizują założenie „Gorefikacji”. Mamy gwałt, brutalność, sadyzm, fetyszyzm,
no i walkę o życie, a właściwie śmierć. Sceny
rodem z filmów torture porno. Choć właściwie, co kto lubi. Nie można jednak
powiedzieć, że ludzie tak nie robią, bo robią i to przerażająco odrzucające.
Wszystko, co dotyczy naszej bohaterki, co musi robić i co robią jej, wydaje się
nierealne, że nikt tyle nie wytrzyma. Dostajemy w rezultacie opowiadanie w
stylu snuff. Krótkie, treściwe i pełne bezsensownej brutalności. Motyw rodem z „Serbian film” /reż. Srdjan Spadojević, 2010/ - są tacy, co żałują, że go widzieli.
CHARLEE JACOB „DUCHY WILKÓW” [5]
Opowieść
o pragnieniu nie do zaspokojenia. Idealność nie zawsze jest pożądana, na pewno
nie dla Milo, który najbardziej chciałby być bestią, zwierzęciem wydzierającym
z ciała parujące mięso. Jednocześnie jest to opowieść o odrzuceniu i nieustannym
pragnieniu dotyku, miłości oraz przynależności. Matka uważa Milo za nasienie
szatana, ale kobiety z Fatimy go pragną. Był gotów zrobić wszystko, żaby stać się
jednym z nich. Cena nie ma znaczenia, liczy się tylko dotyk innej żyjącej
istoty, nawet jeśli byłby zwierzęcy, morderczy i przemieniający.
MAREK GRZYWACZ „STROBOSKOPY” [3]
Historia
Partycji jest dość prosta. Bogata dziewczyna zaczyna się nudzić pod nieobecność
męża. I tak od jednego klubu do drugiego snuje swoje nowe życie pełne zabawy, przygodnego
seksu i narkotyków. Jej sumienie skrywa jednak gorsze rzeczy: zdradę i podstęp, które
zakończyły się śmiercią koleżanki. Ten wątek zbliża jednak ten tekst do ghost
story, niż brutalności horroru ekstremalnego. Element skrajności jest tu
bardziej symboliczny - konsekwentne wyniszczanie siebie i swojego życia, które
tak naprawdę jest próbą uwolnienia się. Niestety, jak na taki temat postać
Pauliny jest zbyt płytka. Jako ghost story jeszcze dałoby się obronić to
opowiadanie, ale jako horror ekstremalny ma niewiele do zaprezentowania. Warto
jednak zwrócić uwagę na nietypowe kadrowanie utworu. Stroboskopy mrugają
zatrzymując kadry z życia dziewczyny. Początkowo jest to zabieg nieco dezorientujący, ale dodaje całości
uroku i z pewnością wyróżnia to opowiadanie. Oczywiste, choć mocne zakończenie
też jest plusem. Niebyt, pozbycie się każdego pragnienia i uczucia kawałek po
kawałku, okazuje się ostateczną wolnością.
ŁUKASZ
RADECKI „FUNDACJA HECKENHOLTA” [5]
Horror
ekstremalny nie musi być jedynie pustym, brutalnym obrazem, ale ten
najcenniejszy niesie za sobą nie niezapomniane przeżycia oraz przesłanie, które
nas zaszokuje.
Radecki
przywołuje nas trochę do tablicy. I z tego powodu autorowi zarzuca się „historyczną
szkolność”. Ja wolałabym żeby dzieci w szkole czytały takie opowiadania o
wojnie, bo wojna to nie tylko romantyczne „Pożegnanie z Marią”, poetyckie „strzaskane
ludzkie wozy”, ale ból, poniżenie i śmierć, całkowicie nie takie jak w serialowym
„Czasie honoru”. Prawda jest bardziej dosadna.
Realistyczne sceny okrucieństwa i śmierci Żydów, podczas II wojny światowej, są niczym przekalkowane z filmów puszczanych na
szkolnych wycieczkach do Auschwitz. Radecki przenosi nas konkretnie do Bełżca,
gdzie dostarczono kolejną dostawę do eksterminację gazem bojowym. Całość akcji
śledzimy oczami głównego bohatera, Kurta Gersteina. To taki typ dobrego Niemca,
który absolutnie nie popiera poglądów rodaków i potajemnie pragnie ich zguby.
Kurt za swój cel, a częściowo jako odkupienie win, obiera spisanie wszystkich okrucieństw
jakie widział.
O ile z początku wydaje się, że opowiadanie to
absolutnie nie pasuje do zbioru, a jego umiejscowienie między gwałconą
dziewczyną, a facetem co zjada flegmę, jest niestosowne, to po chwili
przychodzi olśnienie – „Man behind the sun” /reż. Tun Fei Moul, 1988/. Patrząc
na oba dzieła ukazuje się mianownik: realistyczne bestialstwo. Trudno czasem w
takich przypadkach stwierdzić jednoznacznie czy to horror, film wojenny czy
historyczny. Nie trzeba potworów, by przerazić człowieka, rzeczywistość bywa
bardzie ekstremalna niż fikcja. Trzeba talentu i wyczucia, żeby opisać prawdziwe
wydarzenia pełne ludzkiej brutalności, jednocześnie nie przemieniając ich w
opływającą posoką groteskę. Radecki spisał się na medal – kontrowersyjnie,
dosadnie i z przesłaniem.
To
opowiadanie przypomniało mi o dwóch sprawach. Jedna z nich to „Threads” / reż. Mick Jackson, 1984/, a druga to manhwa „Island” /autor: In-Wan Youn,
Kyung Il-Yung, 1998-2000/ stanowiąca mieszankę horroru i politcal fiction. Fabuła jest tu osnuta
wokół konfliktu Japoni z Koreą i Chinami. Konkretnie chodzi o pewien incydent z oddziałem 731., który wyszedł na jaw gdy na placu budowy w centralne części Tokyo, z ziemi wykopano kilkadziesiąt czaszek.
EDWARD LEE ”DRITIFILIA” [6]
Barrows
jest dobrze prosperującym bankierem inwestycyjnym. Ma wszystko, a nawet więcej
niż mógłby chcieć. Co więc robi codziennie w najbiedniejszych dzielnicach?
Szuka odkupienia, a może czegoś do szamania…
W
„Dritifilii” nie ma wartkiej akcji, za to mamy całe spektrum dziwacznych
zaburzeń. Dominującym elementem tego opowiadania jest obrzydzenie. Myślałam, że
już niewiele jest w stanie mnie jakoś specjalnie odrzucić, a tu proszę, takie
zaskoczenie. Pamiętam jak dziś, gdy będąc dzieckiem czytałam potajemnie cykl
Sabat i była tam właśnie pewna kwestia kanibalizmu na małym mongolskim chłopcu.
Powiem tak, przez długi czas zapach kurczaka powodował, że zbierało mi się na
wymioty. Oczywiście z wiekiem przeszło :D Dlatego zdziwiło mnie, że brzydzę się flegmy i
to masakrycznie. Najwyraźniej mam awersję do wydzielin, choć jakby nie patrzyć
to przewrotne, bo jedne wydzieliny przyjmujemy chętnie, a inne nie ^^ Trzeba
temat przemyśleć i może otworzyć się kulinarnie na nowe smaki… Jeśli szukacie
jakiegoś nowego zaburzenia dla siebie, to zachęcam do czytania. W końcu bycie
nienormalnym jest jak najbardziej normalne – warto posłuchać czasem dobrego
psychiatry. Przyznam się, że czytając „Dritifilie” było mi bardziej niedobrze
niż oglądając „Taxidermia” /reż. Gyorgy Palfi,
2006/ /5/
SYLWIA BŁACH „UMYSŁ MORDERCY” [5]
Rzeczywistość
jest niejednolita, wielowymiarowa, jak „Cube”. Nasz umysł też jest
rzeczywistością wcale nie taką małą jak się wydaje. Człowiek jest w stanie
odkryć wiele rzeczy, ale często odkrycia te są przypadkiem i nie znamy
mechanizmów ich działania. Czy można wejść bezkarnie do umysłu drugiego
człowieka?
Subtelne
i klasyczne opowiadanie. Bardzo mi się podobało, bo uwielbiam sposób w jaki
Błach pisze. Jej się nie czyta, z nią się płynie. Świetnie pokazała, że horror
ekstremalny można napisać eterycznie, przyprawiając go jedynie szczyptami gore,
nie można bowiem zapomnieć, że właśnie od dreszczowca podgatunek się wywodzi. Błach nie zapomina o
brutalności, choć nią nie szafuje. Motyw ciekawy: eksperymenty naukowe i ich nadmierna
ekspansja na tereny, które nie jesteśmy jeszcze gotowi poznać. Do klasyki zawsze
warto powracać.
PAWEŁ MATEJA „IBIDEM” [3]
W
opowiadaniu dominuje atmosfera zagłady. Czujemy lekką dezorientację, bo sama
rzeczywistość jest nieprzybliżona. Wszystko jest takie samo, ale inne. Zastanawia
czy dzieje się to w niedalekiej przyszłości, czy w alternatywnej
rzeczywistości? Wizje bohatera wydają się kuriozalne. Mamy silne wrażenie, że
jego świat jest kruchy i chory. I wciąż to pytanie: gdzie jest Bóg? Główny
bohater twierdzi, że On jest w nim, że słyszy Jego głos od środka, ale słowa
nie są zrozumiałe.
Historia,
którą nie do końca chyba zrozumiałam i trochę się przy niej nudziłam. Mając
wciąż przed oczami krwawe flaki nie byłam przygotowana na coś, hym… bardziej sacrum
i profanum. Wydaje mi się, że „Ibidem” jest ciekawym opowiadaniem, ale do
horroru ekstremalnego mu raczej daleko, bardzie nazwałabym to horrorem
surrealistycznym. Choć właściwie fanatyzm religijny jest jak najbardziej tematem
dla ekstremum, ale ten ukazanym w „Ibidem” jest zbyt łagodny – to albo ekstaza,
albo za mało leków psychotropowych. Do wizji z „Martyrs” / reż. Pascal Laugier,
2009/ to tu jeszcze daleko.
DAWID KAIN „PALCE LIZAĆ” [3]
„Charlie
i fabryka czekolady” w wersji Dawida Kaina. Mała miejscowość Niżna ma nowego mieszkańca
– mutanta niewiadomego pochodzenie. Taki standard we wszystkich miasteczkach, a
co. Pojawia się też antyteza, Witold Roztocki – przystojny przedsiębiorca z
branży cukierniczej. Dzieci rzucają kamieniami w Jęzorego, za to jak gęsi
sznurem idą za Roztockim po łakocie. Kto okaże się dobry, a kto zły? – to w tym przypadku pytanie
dość retoryczne.
Dla
mnie największe zaskoczenie całego zbioru, niestety negatywne. Opowieść ma
słabe zakończenie. W końcu Hannibal jest mistrzem, a cukiernik przy nim wypada
komicznie. Rozumiem, że zapewne ten tekst miał być przedstawicielem nurtu
ekstremalnego o tematyce kanibalistycznej, ale liczyłam na coś bardziej bizzaro
ekstremalnego jak „Eraserhead” /reż. D. Lynch, 1977/. Moje nastawienie mocno
rzutowało na odbiorze opowiadania, dlatego go nie ocenie. Poza tym ciężko
również zapomnieć „Cannibal Holocaust” /reż. Rugerro Deodato, 1980/. Głód
słodkości wypada przy tym słabo. /-/
JOHN EVERSON, „MARTWA DZIEWCZYNA NA
POBOCZU” [2]
Horror
oparty na prostym schemacie: mężczyźni zawsze są perwersyjni, a kobiety zawsze
kłamią, nawet gdy są martwe. Najbardziej pokrzywdzony jest jednak Szatan, który
naprawdę musiał nisko upaść.
John
Everson, moja wielka miłość z „Demonicznego przymierza” cóżeś ty wygrzebał w
tej szufladzie. Musiało leżeć naprawdę głęboko. Mega rozczarowanie. Nie
pokazałeś nic ciekawego, a masz taki potencjał.
Przestroga: nie wszystko, co leży na poboczu jest martwe, nie zatrzymujcie się.
Przestroga: nie wszystko, co leży na poboczu jest martwe, nie zatrzymujcie się.
TOMASZ SIWIEC „UREU HYDROXYNERUM” [5]
Jeśli
bohater wybiera się do kliniki w Tajlandii, to wiadomo, że będzie ostro. Nie
ma on jednak za bardzo wyjścia, bo zdarzyło mu się mieć raka, a to dość
ekstremalna sytuacja. Co jest bardziej standardowego niż: „Dostaniesz to, co
pragniesz, ale za cenę wszystkiego, co posiadasz”, a no tajne jak ch&%
laboratorium, w którym prowadzi się okrutne eksperymenty na ludziach. Mamy więc
dość standardową makietę fabuły.
Akcja
w dużej mierze dzieje się w Polsce, co bardzo ładnie Siwcowi wyszło. Czytając
zaczynamy przywiązywać się do bohatera, skrycie kibicować mu i życzyć
wyzdrowienia. Doskonale jednak wiemy, że wyprawa „za wszystko, donikąd”, to
murowana masakra, ale pomimo całej sympatii dla bohatera, chcemy żeby
nam właśnie coś takiego pokazał. Klinika faktycznie leczy raka, jednak czy
cena nie jest zbyt wysoka?
Opowiadanie
wydaje się płytkie i kiczowate, ale nic bardziej błędnego. Przywołuje klimat tanich
horrorów, mnie akurat przyszedł na myśl nie taki wiekowy. Mianowicie „Hammerhead: Shark Frenzy” /reż Michael Oblowitz, 2005/. Szalony naukowiec, chce wyleczyć z raka swojego syna aplikując mu
serum z samoregenerujących się komórek
rekina. Do tego na wyspę przyjeżdża ekipa, na czele z byłą narzeczoną owego
„człowieka-rekina”. Morska masakra murowana.
Tomasz
Siwiec wykazał dar do ożywiania starych, dobrych motywów, w całkiem nowej
wersji, powracają, by znów przelewać krew.
RYAN HARDING „KLISZE” [4]
Tak
naprawdę nigdy nie wiemy, co dzieje się w domu obok. Nie zastanawiamy się czy
ktoś ogląda nasze zdjęcia, gdy je wywołuje. Nie zwracamy też uwagi czy nasz dom
jest obserwowany. Cóż, takie czasy, niby poczucie bezpieczeństwa, a tak naprawdę kryzys. Fakt, każdemu jest trudno. Nawet mordercom utrzymanie seks-niewolnic
sprawia trudności finansowe…
Opowiadanie
ma formę pamiętnika internetowego. Nie jest pełnym obrazem wydarzeń, a jednak
to co widzimy jest całkowicie wystarczające. Historia nie za głęboka i nie zbyt
płytka, nasycona i zaskakująca na samym końcu. Ogromną zaletą jest w niej poczucie
humoru. Opowiadanie ma duży potencjał, bo mgło pójść w torture porn, a niestety
nie posunął się autor aż tak daleko, a szkoda.
KRZYSZTOF T. DĄBROWSKI „OTO CIAŁO MOJE!” [5]
Przyznam
się, że ostatnio czytam coraz więcej Pana D. i muszę przyznać, że chyba mnie
zafascynował tą swoją makabrą. Opowiadanie z początku wydaje się być podobne do
utworu Radeckiego, jednak samo zakończenie zaskakuje nas przewrotnością, a
właściwie perspektywą wynikającą z niedopowiedzenia. Dąbrowski opiera historię
na zwierzeniach głównego bohatera, którego rozumiemy i współodczuwamy, bo
wspomnienia są naprawdę dramatyczne. Cała brutalność złagodzona jest
subtelnością narracji – „zabawa w mordowanko” – mimo wszystko to rzeźnia.
Myślałam,
że o świniach przeczytałam już wszystko, a tu takie zaskakująco makabryczne uosobienie.
GRZEGORZ GAJEK „PIERDOLIĆ TO!” [5]
Mało
kto nie zgodzi się z pierwszymi słowami opowiadania – „Pierdolić to!”. Autor
zaczyna z grubej rury i odwołuje się do naszych codziennych doświadczeń potęgując
przez to poczucie realności wydarzeń. W sumie niedawno też miałam taki ciąg
niefortunnych zdarzeń: spalony odkurzacz, zepsuta bateria w łazience,
przepalony czajnik, odmawiający posłuszeństwa laptop (swoją drogą chyba muszę
walnąć format). Cóż, pierdolić to. Główny bohater ma równie hardcorowy dzień.
Najgorsze jest to, że czasem takich dni jest więcej i wtedy jedynie cienka
linia dzieli człowieka od utraty poczytalności. Opowiadanie przedstawia skrajną
rozkosz płynącą z utraty tejże poczytalności, a właściwie z faktu, że Ci którzy
zamiast dobrze wykonywać swoją pracę utrudniają życie innym, teraz poniosą
zasłużoną karę.
Na
waszym miejscu bałabym się chodzić do Castoramy czy innego Leroya w okolicach
zamieszkania Pana Gajka. W końcu napisał opowiadanie wyciągnięte z jakiegoś pojebanego
wymiaru rzeczywistości. Ale fakt, że żyjemy w czasach, w których umiejętność
rozładowywania stresu jest najważniejsza – poćwiczcie razem z pisarzem, to
relaksuje.
KAROL MITKA „TAM BĘDZIE PŁACZ I
ZGRZYTANIE ZĘBÓW” [5]
Temat
kontrowersyjny – poruszenie problematyki relacji religii z pedofilią - ale nie
ukazany w wulgarny sposób. Dodatkowo, występuje tu ciekawy zabieg dysonansu
miedzy tym, co opowiada nam bohater, a tym, co my widzimy i rozumiemy
całkowicie inaczej niż on. Na początku wydaje się, że wiemy o czym będzie
opowiadanie, a tu akcja nagle idzie w inną stronę. Szatan to jednak potrafi
zaskakiwać :)
Zaprawdę
powiadam wam, to opowiadanie jest godne uwagi.
RAFAŁ KULETA „WODNIK” [2]
Główny
bohater jest bezgranicznie zapatrzony w miłość swojego życia. A miłość
młodzieńcza ma to do siebie, że płonie intensywnym ogniem pożądania. Najlepiej
jak jeszcze jest jakaś plaża dla tajemnego trzepania pod ręcznikiem. I wtedy
pojawia się Wodnik. Oj, nie fajnie tak przerywać. Ale ja się nie dziwie, jak
takie świństwa wyprawiają na plaży :D Mamy więc przejście od błogiego
rozpływania się w szczęśliwości po wodnikową apokalipsę w skali mikro.
Dobrze,
że opowiadanie znajduje się na końcu, bo to chyba dobre miejsce dla niego. Według
mnie tekst nie pasuje do „Gorefikacji”, bo niby w jaki sposób realizuje
ekstremum? Jest tu śmierć i trupy
roztrzaskane o trumnę z morskich głębin, ale horror ekstremalny to nie tylko
brutalność, ale brutalność przekraczająca granice. Tu wszystko jest zbyt
rozmyte, zbyt lokalne i zbyt mainstremowe.
MOST DISTURBING
Oceniając
antologię przede wszystkim kierowałam się ideą, jaką przyjęli sami twórcy,
którzy lepiej lub gorzej, ale chcieli ją zrealizować. Mianowicie chodzi o
ukazanie horroru ekstremalnego. Podstawowym kryterium musi więc być szokowanie
i przekraczanie granic. Musi pojawić się brutalność, amoralność, obrzydzenie, dewiacje,
ciepła posoka, szczypta wnętrzności i dalej w tą stronę. Widać, że nie wszystkie
teksty realizują te założenie. Podobnie jak w pierwszych „Gorefikacjach”, obok opowiadań
świetnych, widnieją bardzo słabe. Czyli miało być lepiej, ale trochę się noga
podwinęła. Tomasz Czarny postanowił nie popełniać
błędu z zeszłego roku i nie zapychać publikacji niepotrzebnymi tekstami –
super. To oczywiste, że nie ilość, ale jakość jest ważniejsza. Twierdzi jednak,
że antologia z założenia miała być różnorodna i ta właśnie różnorodność ma
spowodować, że każdy znajdzie coś dla siebie. I tu jest problem. Jeśli chce się
zaspokoić potrzeby wszystkich, tak naprawdę nie zadowoli się nikogo –
popkultura jest tego esencją. Horror ekstremalny nie jest dla wszystkich i być
nie będzie. Opowiadania powinny zostać ostro selekcjonowane, bo czytelnik tego
podgatunku jest wybredny. Według mnie w pierwszej części „Gorefikacji II”, co najmniej
dwa opowiadania powinny iść out. Skoro jest na tyle tekstów, że wyjdą dwa tomy,
to chyba było z czego wybierać. Lepiej dać trzy genialne opowiadania, niż
wpychać słabe, bo tylko się sobie szkodzi. Bycie redaktorem czy selekcjonerem
danego projektu to nie prosta sprawa, bo prywatne „lubię to” należy odwiesić na
kołek. Ogromny plus trzeba przyznać za to, że próbowano tak dobrać
opowiadania, aby każde ujmowało jakąś inna perspektywę ekstremalności. Ten
zabieg jest akurat największą zaletą publikacji. Warto ją przeczytać, bo tak
naprawdę jest tu więcej tekstów bardzo dobrych, niż słabych (a to postęp). Niektóre opowiadania w dramatyczny sposób zaburzają naszą wizję rzeczywistości, w której
bezpieczeństwo okazuje się kruche. Reszta tekstów mogłaby z powodzeniem
znajdować się również w zwykłych antologiach horroru czy grozy.
Moja
przygoda z horrorem ekstremalnym można porównać do takiego skoku w bok. Ogólnie
pozostaję wierna swoim upodobaniom i poszukiwaniom w kwestii grozy, jednak
czasem budzi się we mnie mroczny potwór, który chce doświadczać transgresji,
tak głębokiej jak wnętrzności.
Warto
się jednak zastanowić czy każdy powinien po coś takiego sięgnąć. Otóż na pewno
nie. Kilka opowiadań z „Gorefikacji II” faktycznie przekracza pewne granice i z
pewnością nie każdy chce o tym czytać. Zwykły zjadacz horrorowego chleba najpierw
powinien się zastanowić czy lubi takie klimaty, bo brutalne gwałty, pedofilskie
namaszczenia, zjadanie flegmy bezdomnych, to coś innego niż ghost story czy animals
attack. Zanim coś przeczytasz, poczytaj o tym, co chcesz przeczytać :) „Gorefikacje
II” jadą momentami po bandzie, wystawiając czytelnika na próbę, przesuwając
granicę jego wytrzymałości, czasem poruszając coś głęboko w nas, co wcale nie
chcielibyśmy, by ktoś dotykał. Katharsis tego typu nie jest wszystkim potrzebna,
choć pewnie czasem powinna. Ludzie bowiem na co dzień zapominają, że drzemie w
nas zwierzę, które potrafi przekraczać wszelkie wzniesione przez cywilizacje
granice.
Czytajmy więc świadomie i nie krzywdźmy swojej
wyobraźni. To pozycja typowo dla wielbicieli podgatunku. Choć nie jestem pewna,
czy oni nie okażą się w stosunku do niej wybredni...
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Hmm... Moje opowiadanie jest o przemijaniu. Kropka. Masz rację, w grozie ekstremalnej nie czuję się najlepiej, to była moja pierwsza tak odważna wycieczka w tym kierunku. Dzięki w każdym razie za słowa, że opowiadanie nie jest złe ;-) Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie ma swój klimat, ale nie jest on ekstremalny. Wydaje mi się, że w innej antologii wypadłoby ono znacznie lepiej :)
UsuńO przemijaniu, hym... Przyznam się, że nie odebrałam tego przekazu. Myślę, że było to spowodowane przyjęciem przez mnie pewnych kryteriów oceny tego projektu, szukałam konkretnych elementów i przez ich pryzmat oceniałam. Wróciłam jednak do Pana historii ponownie i przyznaję, że faktycznie jest tam wątek przemijania, ale znacznie przysłonięty próbami przekształcenia tej opowieści w horror ekstremalny. Przez co nie wyszło do końca ani jedno, ani drugie :)
Pana twórczość jest mi bliska, bo trudno nie zauważyć w niej analogii do J. Carrolla. To przejście ze spokojnego, zwyczajnego świata, do nieodwracalnej ciemności. Dla mnie Carroll zawsze był ekstremalny, a po przeczytaniu „Zaślubin patyków” długo płakałam. Podobnie jest z „Albumem” – ukłuł mnie Pan gdzieś bardzo głęboko i trochę boje się dobrnąć do końca.