Najpiękniejsze
są niedzielne poranki w rodzinny domu. Gdy człowiek wyrwie się z całego pędu jaki go otacza na co dzień i znów przez chwilę czuje się tak beztrosko
dziecinnie. Nie ma nic bardziej wspaniałego niż gwar rodzinnych poranków.
Siedzę
w swoim stary pokoju. Wszystko jest tu takie inne i nie chodzi o to, że nie ma już
moich rzeczy, ale o to, że nie ma tu już mnie samej. Kiedyś to miejsce było mną
w każdym centymetrze, a teraz jest tylko pokojem dla gości. Nie chodzi o to, że
czuję tęsknotę, bo tęskni się za czyś, co się utraciło, a nic jakościowo nie
utraciłam. Choć ilościowo, to owszem. Przypomniała mi się bowiem moja stara
biblioteczka. Był to mebel z lat 50 należący kiedyś do mojego dziadka. Stał w
salonie prezentując dumnie kolekcje opasłych dzieł literatury. Do tego salonu
nie wolno było wchodzić, bo wszystko w nim było zbyt kruche i zbyt poważne dla
dziecka. Owa biblioteczka była dla mnie magicznym symbolem. Dzięki niej
zakochałam się bez pamięci w Kierkegaardzie. Pamiętam pierwsze spotkanie z jego
filozofią jakby to było przed chwilą, jakby od tamtej właśnie chwili, czas na
jednej z płaszczyzn zatrzymał się. Widzę siebie, niedługo przed rozpoczęciem
studiów, trzymającą w dłoniach opasły pierwszy tom ALBO, ALBO. Czuję zapach
pożółkłych kartek, szaro-niebieskie tło oładki szumi, jak moje
zagubione wtenczas myśli. Segreguje książki po zmarłym dziadku. To, czym
najbardziej ubarwił moje wspomnienia z dzieciństwa to fakt, że czułam się w
domu jak w magicznej bibliotece. W dzieciństwie często zakradałam się do gabinetu, by z
biblioteczki wyjmować najładniejsze książki i bawić się nimi. Przez cały okres
szczenięcości studiów, w chwilach osamotnienia i zadumy, podchodziłam do tej
biblioteczki, dotykałam zakurzonych książek, chłonęłam ten dziwny, zamknięty w
nich zapach. Dotyk biblioteczki budził we mnie uczucie spokoju, ciepła rozgrzewającego
od wewnątrz - kiedy mówię o nadziei, myślę o wspomnieniach [S. Kierkegaard, Albo, albo]. Nie wiem tak do
końca, co skłoniło mnie do sięgnięcia właśnie po „Albo, albo”, a już tym
bardziej do jej otwarcia, gdyż cały rytuał wspominania opierał się zawsze na
dotyku. Jednak tym razem dotyk przekroczył swoje granice stając się
odkrywaniem. Nigdy nie zapomnę pierwszych słów jakie przeczytałam, brzmią we
mnie jak melodia duszy: Czym jest poeta? Nieszczęśliwym człowiekiem, który
kryje w swym sercu głębokie cierpienie, a którego wargi tak są uczynione, że
kiedy westchnienia i skargi przelewają się przez nie, brzmią jak piękna muzyka [S. Kierkegaard, Albo, albo]. Pamiętam też doskonale pewne zdanie z mojej pracy magisterskiej: To, co piękne, zawsze będzie wypełnione rozpaczą. Zadziwiające, że
zgodziłabym się nadal z tym zdaniem, ale już nie napisałabym takiej samej pracy
o Kierkegaardzie. Czy tak wiele się zmieniło? Rozpacz
jest jak mgła, która okrywa
ludzkie istnienie. Powoduje zagubienie i niemożliwość pójścia dalej, w końcu od
gęstości rozpaczy zależy widoczność drogi, którą mamy podążać. Nie jest to
jednak sytuacja beznadziejna, w końcu nawet przez mgłę rozpaczy przebija
się światło i jeśli będziemy chcieli je dostrzec, to nadzieja rozproszy
ją przed nami i użyjmy to, co było przez nią ukryte. Filozofia Kierkegaarda
jest zarazem Rozpaczą jak i Nadzieją, mgłą i drogą. Przede wszystkim jest
MOŻLIWOŚCIĄ. Bez dokonywania wyboru „albo, albo” utkwimy w miejscu.
Wiecie
co stało się z ową starą biblioteczką? Nie było możliwości żeby zabrać ją do
nowego mieszkania. Nie mogłam również jej sprzedać, bo była przesiąknięta „egzystencją”.
Postąpiłam więc jak Kierkegaard, który chcąc wydobyć głębie przedmiotu musiał
zniszczyć ów przedmiot (szkoda, że z Reginą musiało stać się to samo).
Biblioteczka został porąbana i spalona. Brutalne? Nie, nie sadzę. W życiu stare
formy przechodzą w nowe. Montreal wmusiła spłonąć, bym mogła wrócić do
rzeczywistości. Czasem pewne rzeczy są tak głębokimi symbolami, że powinny
pozostać w przeszłości, gdy zaczynamy budować przyszłość.
Dziś
siedząc w tym samym pokoju i myśląc o biblioteczce, czuję się naprawdę szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz