Rok
temu miał nastąpić koniec świata. Nie nastąpił, choć miał być spektakularny.
Zapowiadało się ciekawie i liczyłam na coś pomiędzy płonącą i trawiącą wszystko
Apokalipsą, poprzez duchowe przeistoczenie się w dniach ciemności, aż po lodową
zagładę. Cóż, rozczarowanie, nie można mieć aż tylu atrakcji na raz. Co więc
zrobić z życiem jeśli planowało się koniec świata?
Chyba
pozostaje żyć. Ale od nowa, tworząc zupełnie inną jakość. Nie składać
wszystkiego z rozsypanych kawałków, tylko zostawić za sobą zimny popiół i
gdzieś indziej zacząć budować dom od dymu z komina. W końcu Feniks powstaje z popiołów po to, by odfrunąć.
Grecy
wierzyli w cykliczność czasu i życia, więc po każdym końcu świata następował
początek nowego. Coś o tym wiem. Widziałam jak mój Montreal rozpada się na kawałki, malutkie niczym płatki śniegu,
ale to tak naprawdę był popiół, który po chwili znów kruszył się i znikał w
otchłani powietrza. Ten świat przestał istnieć i nawet nie śmiem wyobrażać
sobie, co działo się dalej, bo mnie już tam nie było.
Nowy
rok przyniósł nowe życie, a dawne „kiedyś”, minęło. Nie żałuje niczego, nie
tęsknie za minionym, cieszy mnie wszystko, co przeżyłam. Dlaczego miałoby być inaczej. Mam wrażenie,
że w chwilach nieszczęścia ludzie częściej myślą o Hiobie niż o Epikurze. A
przecież nigdy nie spotyka nas większe cierpienie niż to, które jesteśmy w
stanie udźwignąć. Po ciężkich czasach zawsze przychodzą dobre dni, a nawet
lata. A każde wyzwanie w tym roku okazało się wspaniałą lekcją życia, gdyż mój Joyland takowych atrakcji nie szczędził.
Przeczytałam w tym roku dużo książek dobrych, zaledwie parę genialnych i chyba całą masę beznadziejnych. Cóż, tak to już bywa, że w życiu nie zawsze wszystko pachnie różami. Po to jednak powstała moja półka wstydu, kiedyś zwana kaskadą wstydu. Zawsze siedzę do niej tyłem :)
Jednak
najważniejsze jest to, że poznałam kilka wspaniałych osób, które nauczyły mnie
czegoś nowego o sobie. Bo bycie
sobą, to patrzenie wciąż w odbicie siebie samego w drugim człowieku. Teraz mam
kilka luster więcej.
Kiedyś
myślałam, że wystarczy zmienić mały szczegół, jak nazwisko lub imię, wyjechać,
zmienić fryzurę i można stać się kimś innym. Może niektórym
udaje się zapomnieć, ale ja zawsze będę Alicyą Rivard. I już nie chcę o tym
zapomnieć, nawet jeśli będę musiała znaleźć inne światy tam,
gdzie nikt inny ich jeszcze nie widzi. Szukam, wciąż szukam…
…są bowiem
historie, które nie kończą się na ostatniej stronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz