wtorek, 14 lipca 2015

[R] Dlaczego warto mieć raka – „Świat na żółto” A.Espinosa

Znak 2015
Albert Espinosa był chory na raka między czternastym, a dwudziestym czwartym rokiem życia; miał 3% szans na wyleczenie. Stracił nogę, płuco i część wątroby. Spokojnie, „Świat na żółto” nie jest kolejną książką o raku, to dobrze, bo nie wszystko kręci się wokół wymiotów, cierpienia i śmierci. To książka o tym jak żyć szczęśliwie w obliczu choroby oraz żyć szczęśliwie bez niej. Autor zaczyna mocnym kontrowersyjnym akcentem: zrodził mnie rak, cieszę się, że go miałem, bo bez niego byłbym inny.

Świat na żółto to autobiografia. Opowiada o moim życiu kiedy byłem bardzo młody. (…) nie piszę o raku, ale o tym, czego rak nauczył mnie o codziennym życiu.” /s 11/


Nie da się o tej książce pisać obiektywnie, bo to nie książka do czytania, a do przeżywania. Uważam, że każdy sięga po pewne rzeczy z jakiegoś powodu, mało tego, że są rzeczy, które z jakiegoś powodu nas do siebie przyciągają. Mam wrażenie, że po takie poradniki/autobiografie jak „Świat na żółto” sięgają głównie osoby, które odczuwają negatywne emocje, może nawet cierpią z bardzo różnych powodów, bo po co miałoby się coś takiego czytać, jeśli jest się już szczęśliwym. Mój profesor filozofii starożytnej mawiał, że filozof nie rozmawia ze szczęśliwymi ludźmi, bo skoro są szczęśliwi, to znają już odpowiedzi. Dokładnie tak samo jest z tą książką, jeśli ktoś szuka odpowiedzi, to tu je znajdzie.

CIESZĘ SIĘ, ŻE MAM RAKA

Z książki płynie wszechobecna pozytywność, nie ważne o jak negatywnych elementach mówi autor. Przypomina nam, że jesteśmy panami samych siebie, a ciało nas nie ogranicza. Mamy powinność by tworzyć swój własny świat. Tak naprawdę nikt z nas nie wie jakie powinno być życie. Espinosa daje jedną z wielu możliwości, jak żyć. W swoich 23 radach mówi o rzeczach ważnych i trudnych, które stanowią problem i źródło nieszczęścia nie tylko u chorych na raka, czy jakąkolwiek inną chorobę, ale u każdego człowieka. Strata, zazdrość, pogodzenie się ze śmiercią, ból, stres, brak odpowiedzi na dręczące pytania i tajemnice, depresja, choroba, strach, brak akceptacji, brak spełnienia. O tych kwestiach mówią wszystkie poradniki. Co więc w „Świecie na żółto” jest wyjątkowego?

Autor stosuje dość ciekawą metodę: przywrócenia ustawień fabrycznych naszego myślenia. Wszelka kontrowersja opiera w książce opiera się na silnych kontrastach. Kolejność udzielanych porad ma znaczenie i nie da się ich czytać wybiórczo, bowiem sens całej metody ukryty jest w etapach przyswajania treści. Autor najpierw podważa nasze poczucie stałości, a na następnie na jego miejsce wstawia zmienne, które sami wyznaczymy. Uświadamia nam, że zmiany są nieuniknione oraz nieoczekiwane i nic na to nie poradzimy. Radzi, aby nie tylko z dystansem, ale ogromnych poczuciem humoru podchodzić do wszystkiego, co nas potyka. Pokazuje jak wykorzystać potencjał śmiechu i dobrej zabawy. Kładzie również akcent na poczuciu odpowiedzialności za siebie i innych, zarówno w kontekście tworzenia społeczności, jak i samorozwoju. W książce o chorobie jest niewiele. Autor skupia się na tym co z owej chory wypływa pozytywnego. Mówi o szacunku do życia, gdyż choroba zmienia akcent kładziony na odpowiedzialność wobec samego sobie. Często bowiem wyleczenie się oznacza śmierć innych ludzi. Oznacza to, że nosząc w sobie cząstkę kogoś innego, musimy żyć także za niego, żyć podwójnie, żyć szczęśliwie.   

POKAŻ MI JAK SIĘ CIESZYĆ

„Zaakceptuj kim jesteś” /s 131/
Powiem to już na tym etapie – jestem niezwykle zadowolona, że przeczytałam „Świat na żółto”. Jak już napisałam, po pewne rzeczy nie sięga się przypadkowo. Espinosa przypomniał mi o kilku sprawach, o których zapomniałam. Przeżyłam wiele pozytywnych emocji czytając „Świat na żółto”, nie oznacza to jednak, że nie mam zastrzeżeń. Doszłam do wniosku, że bardzo chciałabym spotkać Alberta Espinose, bo mam tak wiele wątpliwości, co do tego o czym pisze i tak bardzo mój pogląd różni się od jego (w pewnych kwestiach). Nasza rozmowa na gruncie filozoficznym nie skończyłaby się wcześniej niż przed świtem następnego dnia. Powiem więc o tych kilku sprawach, które szczególnie pozytywnie zwróciły moją uwagę.

„Każdego dnia zadaj pięć dobrych pytań” / 53/
„Świat na żółto” stanowi pochwałę ciekawości i wiedzy. Autor pokazuje, że aby z czymś walczyć trzeba to poznać. Zadawanie pytań i szukanie dla nich odpowiedzi jest nieustannym zadaniem domowym, które musimy odrabiać sumiennie. Do tego potrzeba skupić się na sobie. Espinosa proponuje codziennie odłączyć się od świata zewnętrznego poprzez krótką medytację. Ważne jest również abyśmy dokumentowali nasze życie. Pamięć jest bowiem niedoskonała. Jak ważne jest otwartość i udostępniane wiedzy o sobie innym. Należy szanować swoją przeszłość, uczyć się z niej i ją upamiętniać poprzez udostępnianie jej innym ludziom. Nasze dawne ja jest mądrzejsze niż to obecne.

„Odkryliśmy jednak, że ból jest wywołany myśleniem” /s 40/
Ból jest czymś z czym zmaga się każdy człowiek. To jego staramy się unikać na co dzień. Czy można bez niego żyć? Espinosa wybiera prostą drogę jeśli czegoś nie postrzegamy, to coś nie istnieje. Właściwie proponuje redefiniowanie pojęcia bólu w celu zmiany jego negatywnych konotacji. Tym samym pokazuje, że możemy przezwyciężyć różne cielesne objawy, panować nad niepokojem i innymi reakcjami. Z książki wypływa ogromny dystans autora do siebie i swojej cielesności. 

NIE KRYTYKUJ KALEKI

Książkę przeczytałam pewnego wieczoru podczas relaksującej kąpieli. Czytało się dobrze.  Tego, co zabrakło do pełni zadowolenia, to głębsza argumentacja. Momentami wydawało mi się, że dla Espinosy wystarczy, że coś działa, a nie ważne jest wszelki inny kontekst. Podczas czytania raziło mnie również, że we wspomnieniach autora ból oraz wszystko co negatywne zostaje uwznioślone, sprawia przyjemność, a nie przykrość. O „Świat na żółto” nie można powiedzieć, ze jest odkryciem Ameryki, gdyż tak naprawdę każda sytuacja graniczna, bez względu jak jest, otwiera nowe horyzonty rzeczywistości. Myślę również, że z dużą wiedzą psychologiczną i filozoficzną książka nie sięgnie wymaganego poziomu. Znając Epikura i jego czwórmian czy Berkeley'a dojdzie się do podobnych wniosków, co autor.

Przyznam się również, że podczas czytania ogarnął mnie smutek. Stało się to w momencie gdy Espinosa opowiada o tym, jak od strony medycznej i technicznej przebiegała jego choroba. Nie wiem ilu ludzi w naszym kraju dostałoby od NFZ to, co dostał autor, by móc się wyleczyć, a potem poprawić jakość swojego życia. Elektroniczne protezy, pogrzeb własnej nogi, indywidualny traumatolog oraz kadrę wybitnie uzdolnionych specjalistów, których każde słowo jest na wagę złota. Aż chce się chorować na raka. Zgodzę się jednak, że książka nie jest o chorobie, ale o życiu wynikającym z niej, ok. Ciężko jednak nie dostrzec szerszego kontekstu tego, co autor opisuje. Nie da się zapomnieć, że za warstwą o której pisze  autor kryją się inne oblicza tego co płynie z choroby.

Dochodzimy więc do mojego pytania fundamentalnego: na jakich wartościach opiera swoją filozofię życia autor. Czy samo szczęście (w ujęciu psychologicznym) może być jedyną wartością? To czego w książce brakuje, to szerszy kontekst problematyki jaką podejmuje autor. Czy Espinosa zastanawiał się nad problematyką Boga podczas swojej choroby? Jeśli tak, to dlaczego o tym nie pisze? W takim razie jeśli ktoś jest chrześcijaninem, to po co ma czytać tą książkę, skoro autor odstawia tą problematykę na półkę. Jak widać Espinosa idzie równo po linii terapeutycznej, czasem zbaczając ku filozofii, a nie religii, która to również ma swoje modele w odniesieniu do cierpienia.

ŻÓŁTA TABLETKA
„Świat na żółto” jest pozycją wartościową, jeśli ktoś ma powód by po nią sięgnąć, a skoro ja po nią sięgnęłam widocznie taki powód mam. Nad tym każdy powinien zastanowić się indywidualnie, bowiem ta książka może okazać się pozytywną terapią, o której długo będzie pamiętać, lub stratą czasu. Nie ma w nim dosłownych rad, ale za to zmusza do aktywności. Poradnik został zbudowany tak, że obok elementów emocjonalnych jest element praktyczny.  Każde pytanie generuje kolejne. Nie ma prostych rozwiązań jak radzić sobie z codziennym bólem. Książka jest jak wizyta u lekarza, który mówi nam, że jesteśmy chorzy i przepisze nam żółtą tabletkę na poprawę samopoczucia. Owszem uśmierzy ból, ale nie wyleczyć nas.



Ale nie zawsze wszystko musi nas od razu leczyć, prawda? Czasem trzeba się naładować pozytywną żółtą energią, a tej w książce jej nie brakuje. „Świat na żółto” to doskonała książka jeśli chce się poczytać o raku i walce z chorobą bez ckliwego i sentymentalnego podejścia, za to z dużą porcją humoru oraz optymizmu. Jeśli szuka się inspiracji, to gwarantuję, że jest jej tu pełno. Mówi się, że o prostych prawdach zapominamy najczęściej, warto więc sięgnąć po „Świat na żółto”, by sobie właśnie o nich przypomnieć. Niezwykły człowiek napisał zwykłą historię, ale to właśnie jest w niej niezwykłe. Optymistyczna wizja życia szczęśliwego, bez względu na wszystko, jest piękna i do pewnego stopnia mnie przekonuje. Od Espinosy bije ogromna otwartość, radość i to właśnie czułam czytając jego książkę. Moje baterie zostały naładowane żółtą energią. Wszystko jest możliwe jeśli właściwie ukierunkujemy formy tej energii.










Na podstawie książki powstał obraz w reżyserii S. Spielberga „Red Band Society”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz