Anna
jest epidemiologiem, powiedziałabym nawet wybitnym w swoim fachu. Ma umysł Jonasa Salka i urodę Heidi Klum /s
10/. Aktualnie pracuje nad wirusem, który zaatakował dzieci z Meramac
Elementary School w Clayton. Szybko postępująca choroba, której objawy
przypominają grypę, stanowi dla niej nie lada wyzwanie - wirus wykazuje
odporność na znane dotąd leki. Jej spokojne wpatrywanie się w mnożącego się pod
mikroskopem wirusa przerywa przeraźliwy krzyk. Na szpitalnym korytarzu, gdzie
pracuje Anna, w dziwnych okolicznościach umiera mężczyzna – wykrwawia się na
śmierć panicznie krzycząc: „Zbierzcie to
ode mnie!”. Przy umierającym pojawia się dziwna postać mężczyzny z siwą bródką,
który lubieżnie uśmiecha się w stronę Anny.
ZA WINY WASZYCH PRZODKÓW
Masterton
po raz kolejny sięga po mroczą historię Ameryki. Duchy Indian, którzy zostali
wymordowani przed wiekami nie zapominają. Lekkość i ironiczny charakter powieści
momentami całkowicie przyćmiewa poważną problematykę, którą stanowi nasza
współczesna odpowiedzialność za błędy przodków. Mocny temat, jednak Masterton
pisząc dialogi miedzy bohaterami dość łopatologicznie stawia nam pytania i
udziela na nie odpowiedzi, ale przecież nie mamy przed sobą dzieła Marqueza,
tylko Mastertona i tego typu sytuacje nie powinny nas dziwić. Książka jest
bowiem utrzymana w klimatach jakie doskonale znamy z „Manitou”. Bo kto czytał właśnie „Manitou”, „Zemstę Manitou”,
„Krew Manitou” :) od razu pozna jasnowidza i poczuje ten specyficzny klimat.
Nie
łatwo jest zrozumieć dlaczego duchy Indian tak bardzo pragną zemsty. Istnieje
diametralna różnica miedzy tymi kulturami. Zacznijmy od podstaw. Biały człowiek
przetwarza i eksploatuje przestrzeń, Indianin wykorzystuje przestrzeń, nie
modyfikując jej. Biały człowiek chcąc zbudować dom weźmie glinę i wypali z niej
cegłę. Indianin weźmie patyki i glinę i zrobi z nich dom. Wysiłki pierwotnych
ludów mają sens w przeciwieństwie do wyniszczających działań białego człowieka.
Biali eksploatują teren a potem go porzucają. Indianin potrafi żyć w zgodzie z
naturą w absolutnym tego słowa znaczeniu. Nie marnuje niczego: zwierzęce jelita
służyły im do wyrobu sznurów, a resztki stawały się piękną ozdobną biżuterią. Widać,
że te dwa światy nie mogą się porozumieć, bo u ich podstaw tkwią inne wartości.
Dlatego Indianie nie potrafią wybaczyć odebrania im ziem, które nie były miejscem
osiedlenia się, ale stanowiły część ich samych. Nie potrafią znieść braku
szacunku do natury, ziemi i tradycji. Pozostaje jeszcze jednak istotna kwestia.
Harry w pewnym momencie próbuje wytłumaczyć duchom, że czasy się zmieniły i ich
zemsta nie ma sensu, bo „my” to nie ci sami, którzy zrobili im krzywdę. Jednak
idea czasu dla Indian była czymś niepotrzebnym, nie posiadali jej w naszym
rozumieniu. Z tego powodu duchy nie dostrzegają, że czasy się zmieniły i Amerykanie
nie są już osadnikami, na których chcą dokonać zemsty.
ZAKONNICA PRZY TWOIM ŁÓŻKU
Czytając
książkę, początkowo można mieć wrażenie, że to jakaś pomyłka. Fontanny krwi z
ust, epidemiolog wierząca w duch,
jasnowidz o rozbrajającym poczuciu humoru, seria irracjonalnych sytuacji (na
czele z zakonnicą ujeżdżającą twarz owej pani epidemiolog w kostnicy), no i
brak konsekwencji. Jednak po kilkunastu stronach ulega się rozbrajającemu
przerysowaniu gatunkowemu i poczuciu humoru autora. Masterton obdarzył
jasnowidza tonami takiego poczucia humoru. Przy okazji tak skonstruował powieść,
że owe irracjonalne sceny i zachowania bohaterów przestają nam przeszkadzać, bo
stanowią konsekwentny pastisz. Czy jak ktoś puszcza kasetę VHS z horrorem klasy
B narzeka na to, że bohater rzyga hektolitrami krwi, a mimo to żyje? No raczej
nie. Dlatego „Infekcję” trzeba
potraktować w takim kontekście. Z tym wyjątkiem, że tym razem pisarz świadomie
tworzy z historii Manitou czarną komedię. Nie stanowi to jednak absolutnie
żadnego zarzutu, bowiem Masterton pokazuje, w czym zawsze tkwiła siła tanich
horrorów – one zawsze były straszne. Mimo swojej irracjonalności, w prosty,
wręcz prymitywny sposób odwoływały się do naszych lęków, strachów, fobii.
Dlatego
też ciężko zapomnieć mi pewien film - „Zakonnica” [reż Luis de la Madris/2005]-
który właściwie jest filmem bez budżetu, a jednak śnił mi się po nocach. Jak by nie patrzeć
zakonnice są straszne, szczególnie jak siadają ci na łóżku, albo każą się
szukać po jakichś opuszczonych szpitalach czy szkołach. Do tego wystarczy połączyć taką
zakonnicę z pełzającymi po naszym ciele pluskwami, a otrzymujemy całkiem niemiłą
mieszankę. Duchy i robaki, strach i obrzydzenie. Masterton dokłada do tego jeszcze
bardzo współczesny element naszych globalnych fobii, czyli infekcję. Czy było
jakieś lato, podczas którego nie straszono nas wirusem ptasiej grypy? Właśnie…
Co jest straszniejszego od psychopatycznego mordercy goniącego nas po lesie?
Morderca, który nie ma uczuć – wirus.
ZMUTOWANE PLUSKWY
Nie wiem czy warto pisać o "Infekcji" elaboraty, raczej nie. To książka dobra, szybka i wściekle zabawna :) a to najważniejsze. Jest prostym, klasycznym
horrorem przerysowanym gdzie tylko się da. Ta stylizacja jest jednak bardzo spójna dlatego przestaje nas drażnić i zaczyna bawić a nawet niepostrzeżenie
straszyć. Książka na pewno będzie rarytasem dla fanów pisarza ale również dla maniakalnych
zbieraczy starych horrorów. „Infekcja” jest mrugnięciem okiem do
fanów, którzy wychowali się na takich pozycjach jak ta (i o wiele gorszych). Moim zdaniem Masterton spisał się
świetnie dając nam przyczynek do spojrzenia w wstecz, przypomnienia sobie jak
bardzo irracjonalne potrafią być horrory, a mimo to jak bardzo potrafimy
bać się zmutowanych pluskiew.
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz