wtorek, 12 sierpnia 2014

[R] „Infekcja” – armia bez serc


PIĘKNA I CZARODZIEJ

Anna jest epidemiologiem, powiedziałabym nawet wybitnym w swoim fachu. Ma umysł Jonasa Salka i urodę Heidi Klum /s 10/. Aktualnie pracuje nad wirusem, który zaatakował dzieci z Meramac Elementary School w Clayton. Szybko postępująca choroba, której objawy przypominają grypę, stanowi dla niej nie lada wyzwanie - wirus wykazuje odporność na znane dotąd leki. Jej spokojne wpatrywanie się w mnożącego się pod mikroskopem wirusa przerywa przeraźliwy krzyk. Na szpitalnym korytarzu, gdzie pracuje Anna, w dziwnych okolicznościach umiera mężczyzna – wykrwawia się na śmierć panicznie krzycząc: „Zbierzcie to ode mnie!”. Przy umierającym pojawia się dziwna postać mężczyzny z siwą bródką, który lubieżnie uśmiecha się w stronę Anny.


Harry (znamy już tego pana) to lekko podniszczonym, lecz jeszcze w miarę przystojny stary drań /s 43/. Uprawia on dość niekonwencjonalny zawód – jest jasnowidzem. Na Florydzie to jednak bardzo opłacalny interes: duża ilość podstarzałych pań zaniedbanych przez mężów, chętnie dowie się, co je czeka w przyszłości. Oczywiście Harry nie posiada żadnych zdolności parapsychologicznych, a jego mistyczne maksymy powalają bezsensownością: „Diament ze skazą jest wart więcej niż idealna maca” /s 55/. Życie mija mu na leniwych porankach, odrobinie „dyplomatycznych” spotkań z klientami oraz zakrapianych wieczorach. Pewnego popołudnia stawia tarota pani Edwards i ku swojemu przerażeniu odkrywa, że karty się zmieniły. Zamiast standardowych obrazów tarota Sybilli, pojawiły się nieznane mu ilustracje, a na nich postać mężczyzny z biała bródką.

ZA WINY WASZYCH PRZODKÓW

Masterton po raz kolejny sięga po mroczą historię Ameryki. Duchy Indian, którzy zostali wymordowani przed wiekami nie zapominają. Lekkość i ironiczny charakter powieści momentami całkowicie przyćmiewa poważną problematykę, którą stanowi nasza współczesna odpowiedzialność za błędy przodków. Mocny temat, jednak Masterton pisząc dialogi miedzy bohaterami dość łopatologicznie stawia nam pytania i udziela na nie odpowiedzi, ale przecież nie mamy przed sobą dzieła Marqueza, tylko Mastertona i tego typu sytuacje nie powinny nas dziwić. Książka jest bowiem utrzymana w klimatach jakie doskonale znamy z „Manitou”. Bo kto czytał właśnie „Manitou”, „Zemstę Manitou”, „Krew Manitou” :) od razu pozna jasnowidza i poczuje ten specyficzny klimat.   

Nie łatwo jest zrozumieć dlaczego duchy Indian tak bardzo pragną zemsty. Istnieje diametralna różnica miedzy tymi kulturami. Zacznijmy od podstaw. Biały człowiek przetwarza i eksploatuje przestrzeń, Indianin wykorzystuje przestrzeń, nie modyfikując jej. Biały człowiek chcąc zbudować dom weźmie glinę i wypali z niej cegłę. Indianin weźmie patyki i glinę i zrobi z nich dom. Wysiłki pierwotnych ludów mają sens w przeciwieństwie do wyniszczających działań białego człowieka. Biali eksploatują teren a potem go porzucają. Indianin potrafi żyć w zgodzie z naturą w absolutnym tego słowa znaczeniu. Nie marnuje niczego: zwierzęce jelita służyły im do wyrobu sznurów, a resztki stawały się piękną ozdobną biżuterią. Widać, że te dwa światy nie mogą się porozumieć, bo u ich podstaw tkwią inne wartości. Dlatego Indianie nie potrafią wybaczyć odebrania im ziem, które nie były miejscem osiedlenia się, ale stanowiły część ich samych. Nie potrafią znieść braku szacunku do natury, ziemi i tradycji. Pozostaje jeszcze jednak istotna kwestia. Harry w pewnym momencie próbuje wytłumaczyć duchom, że czasy się zmieniły i ich zemsta nie ma sensu, bo „my” to nie ci sami, którzy zrobili im krzywdę. Jednak idea czasu dla Indian była czymś niepotrzebnym, nie posiadali jej w naszym rozumieniu. Z tego powodu duchy nie dostrzegają, że czasy się zmieniły i Amerykanie nie są już osadnikami, na których chcą dokonać zemsty.

ZAKONNICA PRZY TWOIM ŁÓŻKU

Czytając książkę, początkowo można mieć wrażenie, że to jakaś pomyłka. Fontanny krwi z ust,  epidemiolog wierząca w duch, jasnowidz o rozbrajającym poczuciu humoru, seria irracjonalnych sytuacji (na czele z zakonnicą ujeżdżającą twarz owej pani epidemiolog w kostnicy), no i brak konsekwencji. Jednak po kilkunastu stronach ulega się rozbrajającemu przerysowaniu gatunkowemu i poczuciu humoru autora. Masterton obdarzył jasnowidza tonami takiego poczucia humoru. Przy okazji tak skonstruował powieść, że owe irracjonalne sceny i zachowania bohaterów przestają nam przeszkadzać, bo stanowią konsekwentny pastisz. Czy jak ktoś puszcza kasetę VHS z horrorem klasy B narzeka na to, że bohater rzyga hektolitrami krwi, a mimo to żyje? No raczej nie. Dlatego „Infekcję” trzeba potraktować w takim kontekście. Z tym wyjątkiem, że tym razem pisarz świadomie tworzy z historii Manitou czarną komedię. Nie stanowi to jednak absolutnie żadnego zarzutu, bowiem Masterton pokazuje, w czym zawsze tkwiła siła tanich horrorów – one zawsze były straszne. Mimo swojej irracjonalności, w prosty, wręcz prymitywny sposób odwoływały się do naszych lęków, strachów, fobii.

Dlatego też ciężko zapomnieć mi pewien film - „Zakonnica” [reż Luis de la Madris/2005]- który właściwie jest filmem bez budżetu, a jednak śnił mi się po nocach. Jak by nie patrzeć zakonnice są straszne, szczególnie jak siadają ci na łóżku, albo każą się szukać po jakichś opuszczonych szpitalach czy szkołach. Do tego wystarczy połączyć taką zakonnicę z pełzającymi po naszym ciele pluskwami, a otrzymujemy całkiem niemiłą mieszankę. Duchy i robaki, strach i obrzydzenie. Masterton dokłada do tego jeszcze bardzo współczesny element naszych globalnych fobii, czyli infekcję. Czy było jakieś lato, podczas którego nie straszono nas wirusem ptasiej grypy? Właśnie… Co jest straszniejszego od psychopatycznego mordercy goniącego nas po lesie? Morderca, który nie ma uczuć – wirus.

ZMUTOWANE PLUSKWY

Nie wiem czy warto pisać o "Infekcji" elaboraty, raczej nie. To książka dobra, szybka i wściekle zabawna :) a to najważniejsze.  Jest prostym, klasycznym horrorem przerysowanym gdzie tylko się da. Ta stylizacja jest jednak bardzo spójna dlatego przestaje nas drażnić i zaczyna bawić a nawet niepostrzeżenie straszyć. Książka na pewno będzie rarytasem dla fanów pisarza ale również dla maniakalnych zbieraczy starych horrorów. „Infekcja” jest mrugnięciem okiem do fanów, którzy wychowali się na takich pozycjach jak ta (i o wiele gorszych). Moim zdaniem Masterton spisał się świetnie dając nam przyczynek do spojrzenia w wstecz, przypomnienia sobie jak bardzo irracjonalne potrafią być horrory, a mimo to jak bardzo potrafimy bać się zmutowanych pluskiew.

długich dni i zaczytanych nocy

Alicya Rivard








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz