piątek, 13 marca 2015

[R] Tokyo Fish Attack – „Gyo. Odór śmierci” J. Ito


Tadashi i Kaori spędzą wakacje na Okinawie. Dzięki hojności wujka mają do dyspozycji domek oraz łódź. Zapowiada się więc wspaniały wypoczynek z opaleniem na plaży i nurkowaniem. Rajskie wakacje przerywa niemiła przygoda - Tadashi zostaje zaatakowany przez rekina. Udaje mu się uciec jednak czar beztroski pryska. Między zakochanymi wywiązuje się nieprzyjemna kłótnia. Kaori jest nie tylko zaniepokojona zaistniałą sytuacją, ale dodatkowo podenerwowana niesamowitym smrodem rozkładającego się mięsa, który czuje na każdym kroku, dlatego postanawia wracać do Tokyo. Coś jej jednak to uniemożliwia. Sielanka wakacji nad morzem przeradza się w piekło, gdy ich domek zostaje zaatakowany przez chodzącego rekina. Potem nie może być już lepiej. Tadashi i Kaori wpadają w spiralę niewyjaśnionych zjawisk...




Relacje tej młodej pary są dość skomplikowane.
Tak, znamy takie produkcje jak „Sharkando” lub „Devilfish”, dlatego łatwo wydać pochopną opinię o „Gyo”. Faktycznie, u Ito odnajdziemy charakterystyczne elementy dla horrorów klasy B, ale nigdy nie popada on w tandetę i proste rozwiązania. Trzyma czytelnika w niepewności i niepokoju swojej dziwnej apokalipsy. „Gyo” bardziej przypasować można do „Ptaków” Alfreda Hitchcocka. Nie chodzi tylko o analogie zwierzęce, ale zarys fabuły. Tyle, że Ito nie przedłuża tak jak Hitchcock i po wstępnym rozdziale przechodzi do sedna. Charakterystyczne dla obu dzieł jest również skupienie się na przemianie bohaterów. Tadashi i Kaori są postaciami sympatycznym i wyrazistymi, mają określony temperament. Zachowują się w miarę racjonalnie, stawiają sobie cel i do niego dążą. Autor komiksu wyposażył ich w szereg charakterystycznych cech, które jednak nie do końca pozwalają ich poznać. Czasem trudno zrozumieć motywację niektórych działań tej dwójki. Jest to jednak zupełnie zrozumiałe z perspektywy akcji, która nieustannie gna do przodu stając się ucieczką lub pogonią. Nie ma tu miejsca na wewnętrzne monologi, wymowną ciszę, czy długie dialogi. Pewnych rzeczy czytelnik musi domyśleć się sam, przeanalizować i odkryć. 

ZAPACH ŚMIERCI

Odór jest charakterystycznym efektem rozkładu zwłok. Zapach stanowi gęstą dławiącą woń, która nie tylko wywołuje mdłości, ale stanowi zagrożenie dla życia. Junji Ito proponuje do niego dodać jeszcze zapach rozkładających się ryb. Tak mniej więcej wygląda zapachowy motyw przewodni historii. Dodatkowo spotęgowanie tego zjawiska na skale wyspy, a potem kraju, tworzy przytłaczającą atmosferę strachu przed nadciągającą śmiercią.

Czasem warto się zastanowić nad tym,
co nas spotka po śmierci. 
W momencie zgonu uwalnia się ponad 30 różnych związków chemicznych. Ich mieszanka tworzy tzw. trupi jad, który jest toksyczny dla istot żywych. Faktem jest również, że w naszym organizmie żyją bakterie: w układzie pokarmowym, oddechowym, czy na skórze. Bakterie te są saprfitami, a więc współpracują z nami, dopóki jest taka możliwość. Po śmierci wszystko się jednak zmienia. Martwe ciało staje się środowiskiem idealnym do rozwoju bakterii, przez co następuje szybki proces ich pomnażania, podczas którego poprzez wydzielanie enzymów prowadzą one do rozkładu substancji organicznych. W efekcie tego procesu uwalnia się nieprzyjemny zapach. Zawarty  składzie siarkowodór, metan i amoniak są łatwopalne. Tak więc idea „odoru śmierci” Junji Ito jest jak najbardziej uzasadniona biologicznie. Autor dodaje jednak do niego dodatkową cechę - odór, a właściwie jego odpowiednie stężenie miałoby zdolność poruszania tym, co nieożywione.

Autor „Gyo” wystawia swoich czytelników na pewien dyskomfort olfaktoryczny związany z przypominaniem sobie różnych zapachów. Ostatecznie zadaje czytelnikowi dość dziwne pytanie: czy można się bać własnego zapachu po śmierci? Otóż jak najbardziej. Junji Ito przedstawia historię niesamowitą, choć mającą po części swoje wyjaśnienie racjonalne, biologiczne oraz techniczne. Nie byłby Japończykiem, gdyby nie dodał jeszcze jednego element: duchowości odoru. Kryją się w nim bowiem dusze tragicznie zmarłych ludzi/demonów, a ich pobudki są całkowicie nieprzeniknione dla tych, którzy żyją. 

TO, CO PO NAS ZOSTANIE, GDY EWOLUUJEMY 

Słynna płacząca ryba.
„Gyo”  budzi niepokój, bo zmusza do myślenia o biologicznej śmierć i rozkładzie ciała. Atmosfera komiksu jest gęsta, pełna dymu, dramatycznych ucieczek oraz wszechogarniającej wszystko zgnilizny. Odór budzi odrazę związaną z naturalnym odruchem unikania wydzielin ludzkiego ciała. Jednak nie ma wyjścia, powietrze jest przesycone tym odorem śmierci, który trzeba wdychać. Autorowi udaje się zbudować niewidzialną nić więzi pomiędzy czytelnikiem, a bohaterami,  co mimo woli wywołuj empatyczne uczucia. Jak my byśmy się czuli musząc obcować z odorem i śmiercią? Sama świadomość możliwości zaistnienia takiej sytuacji jest już dalece odrażająca. Do tego Ito przedstawia przerażające, pośmiertne modyfikacje ciała: groteskowo powykręcane, opuchnięte, pokryte wydzielinami, podłączone poprzez różne otwory z mechanicznym ,,pasożytem”. Pod względem wizualnym ,,Gyo" jest pełne dziwactw, deformacji, rozkładających się ciał, epickich scen ataku na ulicach miasta. Tokyo staje się miastem śmierci, z którego bardzo trudno się wydostać. Chaos i skala zniszczeń wywołana przez szybko rozprzestrzeniającą się bakterię, odbiera nadzieję na przeżycie. Nawet w zakończeniu nie odnajdziemy najmniejszej iskierki tego uczucia. Wszystko co miało wartość zostało utracone.  

BONUS

Na końcu "Gyo"  znajdują się dwa dodatkowe opowiadania. Pierwsze z nich ,,Dramat pod głównym filarem,, to rodzaj japońskiej miejskiej legendy, w której niewyjaśnione okoliczności zaistniałej tytułowej tragedii, pobudzają w wyobraźni przestrzeń domysłów. Z kolei ,,Uskok na górze Amigara,"  jest historią głęboko zapadającą w pamięć. Przeraża w niej wszystko, od początkowej nieświadomości bohaterów, po niewyjaśniony koniec. Taki mały rarytas.

„Gyo” oryginalnie ukazało się w dwóch tomach, jednak J.P.F postanowiło wydać mangę w jednym, dodatkowo powiększając format, za co im chwała. Ich twór okazał się bowiem praktyczny oraz bardzo estetyczny. Zarówno historia, jak i jej wydanie są warte swojej ceny.

W tym momencie warto też wspomnieć, że "Gyo" ma swoją OAV-kę, którą jak najbardziej odradzam oglądać jako pierwszą. Otóż anime przedstawia alternatywną wersję wydarzeń zawartych w mandze. Nie wnosi wiele do samej historii i niestety nie stanowi również zbyt dobrej ekranizacji. 

!?


ATAK MARTWYCH RYBOMECHÓW

Zakochałam się i to od pierwszej spirali, bo w grafikach Junji Ito można się zakochać z wielu powodów. Tworzy realistyczne obrazy (istotne są dla niego detale) będące połączeniem stylistyki japońskiej z amerykańską, doskonale panuje nad statyką i dynamiką poszczególnych kadrów, do tego wszystko jest wyraźne,  odbywa się w konkretnej przestrzeni. Ito perfekcyjnie tworzy potwory, które wiąże zawsze z jakimś ładunkiem emocjonalnym. Jego prace mają swój niepowtarzalny klimat, fascynują, niepokoją, pobudzają w nietypowy sposób.  

„Gyo” jest horrorem z nurtu animal attack, który kieruje swoją symbolikę na zagrożenia płynące ze strony ewolucji. Nie ma tu jednak zbyt ambitnych przesłań. Nastawiony jest raczej na wizualne szokowanie czytelnika skutkami inwazji. Ogrom brutalności, groteskowości i makabry może albo zafascynować, albo całkowicie odstręczyć. Realistyczna kreska w połączeniu ze specyficzną estetyką sprawia, że historia zapada głęboko w pamięć. Momentami "Gyo" wydaje się śmieszne, nawet tandetne, to jednak tym co go napędza jest dramat dwójki młodych ludzi. Ito nie ogranicza się do samego wątku animal atack, którego celem jest wzbudzenie poczucia zagrożenia na wielką skale, ale swoim dziełem wywołuje dalece niekomfortowe myśli dotyczące kruchości i niedoskonałości naszego ciała oraz możliwości jego ewolucji. Dodatkowo pobudza naszą pamięć o zapachach, niejednokrotnie wywołując nieprzyjemne odczucia. „Gyo” jest więc znakomitym horrorem, który finezyjnie współtworzą makabra i dramat. Zdecydowanie to świetna pozycja dla wielbicieli bizzaro i umiarkowanego gore.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz